"Ależ tato, przecież premier Haider nie może umrzeć" - zacytował swojego kilkuletniego synka jeden z najbliższych współpracowników "niekoronowanego króla Karyntii” Uwe Scheuch. Głowę przed trumną Haidera zmuszeni byli pochylić nawet jego polityczni przeciwnicy: kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer i prezydent tego kraju Heinz Fischer. Pojawił się też cały zastęp egzotycznych gości z zagranicy: od lidera francuskiego Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena po syna Muammara Kaddafiego. Prasa nad Dunajem rozpisywała się, że Austriacy znaleźli w zmarłym tragicznie Haiderze swoją wersję Lady Diany. Wiadomo, że lokalni radni planują nazwać jego imieniem stadion w Klagenfurcie i jeden z mostów.

Reklama

Powiedzieć, że Haider był jednym z najbardziej kontrowersyjnych polityków Europy, to truizm. Gdy w 1999 r. partia Haidera weszła w skład austriackiej koalicji rządzącej, reszta państw UE zamroziła stosunki dyplomatyczne z naddunajską republiką. Antyhaiderowskie sankcje trwały osiem miesięcy i nie miały precedensu w historii Wspólnoty. Jednak nawet takie starcie nie zmiotło Haidera ze sceny politycznej. "Stoczył tyle walk, miał tyle procesów, tyle razy przetrzymywał ataki wiedeńskich mediów, że jego zwolennicy zaczęli traktować go jak jakiegoś nadludzkiego herosa, który kąpał się w smoczej krwi. W Karyntii otaczał go mit" - mówi Klaus Ottomayer, psycholog społeczny z Uniwersytetu w Klagenfurcie i autor książki "Show Haidera”.

"Haider siał popłoch w życiu publicznym od pierwszego momentu, gdy 22 lata temu przebojem przejął władzę w bezbarwnej dotąd Partii Wolności (FPO). Nikt nie miał pojęcia, jak sobie z nim radzić. Tak było najpierw w Klagenfurcie, potem w stołecznym Wiedniu, aż wreszcie w Brukseli i innych europejskich stolicach, które po dołączeniu partii Haidera do rządu poddały nasz kraj międzynarodowemu ostracyzmowi" - uważa jeden z najlepszych haiderologów Anton Pelinka, wieloletni pracownik Uniwersytetu w Innsbrucku.

Joerg Haider w czasie dwudziestu lat poważnej politycznej kariery przywdziewał wiele kostiumów. Bywał na przykład Robin Hoodem, który stawał po stronie szarego człowieka i bronił go przed obojętnością wielkich partii. Kiedy trzeba, był pierwszym nacjonalistą zwalczającym wejście Austrii do Unii Europejskiej lub obrońcą czci byłych nazistów. Jako jeden z pierwszych wyczuł też wzrastającą w społeczeństwach Zachodu niechęć do imigrantów. Jak sejsmograf wyczuwał, gdzie gromadzi się gniew ludu i natychmiast zjawiał się na miejscu.

Reklama

Było jednak jeszcze coś, co wyróżniało Haidera z grona całego szeregu podobnych mu skrajnych polityków. "On był pierwszym populistą XXI wieku" - mówi Anton Pelinka. Nie przypominał sklerotycznego starca w typie lidera francuskiego Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena, nie był trudnym do zaakceptowania ekscentrykiem jak Holender Pim Fortuyn ani prostakiem a la Andrzej Lepper. Dzięki temu nowoczesnemu opakowaniu Haider był w Austrii czymś więcej niż tylko skrajnym prawicowcem, jak chciałaby widzieć go Europa. Był atrakcyjnym produktem, po który sięgali znużeni tradycyjną polityką i wychowani w uzależnionej od wyraźnego przekazu mediokracji wyborcy. Uczynił skrajne pomysły na politykę akceptowalną alternatywą.

Dlatego gdy dwa tygodnie temu Haider ze swoją nową partią triumfalnie wrócił do wiedeńskiej polityki i w ostatnich wywiadach snuł wizje wejścia do rządu jedności narodowej, nie było panicznej reakcji Brukseli. "Europa zobaczyła, że radykałowie po zajęciu rządowych fotelów nie gryzą, często miękną, a jeszcze częściej szybko tracą popularność" - mówi DZIENNIKOWI Pelinka. Podobny los wróżono więc także Haiderowi.