Coraz więcej nieoficjalnych informacji z Ukrainy wskazuje, że nowa rosyjska ofensywa, może ruszyć się około 20 lutego, a więc na kilka dni przed pierwszą rocznicą pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę. Zdaniem dziennika "Financial Times" Kijów od zachodnich wywiadów otrzymał "wiarygodne informacje o zamiarach Rosji". Traktują one o rozpoczęciu nowej ofensywy na pełną skalę w ciągu 10 dni. W ubiegłym tygodniu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski komentując wzmożone walki na froncie w Donbasie i Zaporożu, stwierdzi wprost: “To już się zaczęło”.

Reklama

W opinii ppłk. rez. Macieja Korowaja, byłego żołnierza wojsk pancernych i analityka rosyjskiej taktyki rozwój wydarzeń w Ukrainie nie jest zaskoczeniem. W jego analizie Rosjanie będą gotowi właśnie w okolicy 20 lutego. Oznaki przygotowywania ofensywy były już w lipcu i w sierpniu 2022 roku, a od ogłoszenia we wrześniu mobilizacji, krok po kroku przygotowywano rezerwy ludzkie. Jednocześnie rosyjska gospodarka przestawiała się na wojenną produkcję, sięgnięto po wojskowe zapasy z magazynów - powiedział “Wirtualnej Polsce” ppłk Korowaj.

"Operacja sztylet"

Zgodnie z rosyjskimi procedurami ludzie i sprzęt mają być gotowi do walki w określonym czasie: 90, 120 dni w zależności od etapu mobilizacji. Te terminy właśnie się zazębiają. Należy zakładać, że Rosjanie pomimo problemów zdołali się przygotować - dodaje. Już w połowie stycznia stosując rosyjskie procedury planowania operacyjnego, opisał hipotetyczny przebieg ofensywy. Nazwał ją "Operacją Sztylet".

Rosyjska ofensywa. "Zachód ma przestać wierzyć"

Według byłego wojskowego celem rosyjskiej ofensywy będzie doprowadzenie do okrążenia dużego zgrupowania ukraińskich wojsk we wschodniej Ukrainie. W działaniach weźmie udział od 250 do 300 tys. żołnierzy. Rosjanie kalkulują, że sojusznicy Ukrainy będą wysyłać uzbrojenie, dopóki wierzą w jej zwycięstwo. Dlatego okrążenie ukraińskiej armii ma udowodnić, że obrońcy nie będą już w stanie odtwarzać swojej zdolności bojowej. Zachód straci wiarę, wstrzyma dostawy, Rosjanie będą mogli negocjować zakończenie walk na swoich warunkach - opisuje zamysł operacji ppłk Maciej Korowaj. Podkreśla przy tym, że zdobycie Kijowa - w przeciwieństwie do tego, jak sytuacja wyglądała w lutym 2022 roku - nie jest już priorytetem. Teraz jest nim otoczenie i osłabienie głównych sił wojskowych.

Zdaniem ppłk. Korowaja główne uderzenie Rosjan wyjdzie z północnego wschodu, z okolic miasta Sumy. Przewiduje, że Kijów będzie za to świetnym celem uderzania pomocniczego. Ukraina za wszelką cenę nie dopuści by stolica stała się celem rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego. Odwodowe ukraińskie brygady będą gnały by zablokować dojście w pobliże Kijowa. Wówczas na przemieszczające się rezerwy uderzy rosyjski drugi rzut i wzdłuż rzeki Dniepr będzie prowadził natarcie w kierunku południowym. Na tyle daleko od rzeki, by nie stać się celem dla rakiet HIMARS i na tyle blisko granicy rosyjsko-ukraińskiej by być w optymalnym zasięgu własnej logistyki i osłony systemów obrony powietrznej oraz wsparcia lotnictwa.

Uwzględniając jednoczesne uderzenie z południa Rosjanie zagrożą odcięciem całego zgrupowania ukraińskiego w Donbasie. Jeśli do tego dojdzie systematyczne niszczenie przepraw nad Dnieprem i posiadanie przez agresora sił trzeciego rzutu, to wojska ukraińskie znajdą się w tej samej sytuacji, co rosyjskie w zeszłym roku pod Chersoniem, czyli złej.

Toczące się teraz krwawe walki w Donbasie i Zaporożu to operacje wspomagające, a więc tworzenie warunków do przeprowadzenia ofensywy. Takie działania mają na celu "zmęczenie ukraińskich jednostek" i spowodowanie, aby do obrony zaangażowano ukraińskie jednostki odwodowe. Wówczas nie byłoby wypoczętego wojska, które mogłoby stawić opór ofensywie z północy.

"To już jest matematyka wojskowa"

Dlaczego ofensywa miałaby ruszyć akurat z tego kierunku? Ppłk Korowaj wyjaśnia, że od piętnastu lat przypatrywał się rosyjskim ćwiczeniom wojskowym. Zwłaszcza tym o kryptonimie "Eszelon", gdzie trenuje się przerzut rosyjskich wojsk na duże odległości. To już jest matematyka wojskowa. Aby przerzucić jedną rosyjską dywizje potrzebnych jest 92-96 składów kolejowych (eszelonów) o długości 750 metrów. Otóż przy granicy z Ukrainą jedynie region Kurska i Briańska może przyjąć około 150 transportów kolejowych na dobę. Rosjanie mogą i umieją wykonać żabi skok w rejon walk w ciągu jednej doby i uzyskać efekt zaskoczenia - twierdzi były wojskowy.

Podnosi także, że w obecnie zachodnie służby z całą pewnością śledzą - pomocą satelitów - położenie rosyjskich jednostek. Problem polega na wielkości terenu, który należałoby obserwować. To są tysiące kilometrów. Dodatkowo obraz ten zaburza duży ruch wojskowych transportów związany z prowadzeniem bieżących operacji, to zadanie dla armii analityków. Ponadto widząc grupę czołgów trudno ocenić, czy ta jednostka przygotowuje się do walki, czy raczej odtwarza gotowość bojową po działaniach. Rosjanie liczą, że zmylą wywiady Zachodu - mówi dalej ppłk Korowaj. Sądzę iż generał Załużny również kalkuluje. Czeka, jak Rosja wyprowadzi cios, by odpowiednio zareagować. Teraz to Rosjanie mają inicjatywę - podsumowuje oficer.

Rosyjska ofensywa. Możliwe scenariusze

Przypomnijmy, że w bardzo podobny sposób rosyjskie zamierzenia interpretował gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który twierdził, że- "jeśli miałoby dojść do rosyjskiej ofensywy, stanie się to prawdopodobnie na dwóch kierunkach: charkowskim oraz od południa. Równoległe natarcia z obu kierunków miałaby strategiczny sens i byłaby dużą operacją - ocenił gen. Koziej.

Słychać też głos i takich ekspertów, którzy są zdania, że Rosji nie stać już na przeprowadzenie tak wielkiej akcji. Wśród nich jest płk rez. Piotr Lewandowski, weteran wojny w Iraku i Afganistanie. Nie wierzę w taki scenariusz. Wymaga on wielkiej zdolności do wykonywania manewrów, a zatem dużej liczby doświadczonych oficerów. Tych Rosja wytraciła w pierwszych miesiącach wojny - mówi ten analityk wydarzeń na wojnie w Ukrainie.

Jego zdaniem ofensywa może polegać na stosowanej ostatnio taktyce szturmowania ukraińskich pozycji małymi grupami żołnierzy. Ponoszone są przy tym ogromne straty, ale Rosjanie uznają je za akceptowalne. Przy 300 tys. zmobilizowanych, taka masa rzucona na front przyniesie jakieś efekty - puentuje płk Lewandowski.