Formalnie Donald Trump jako pierwszy były prezydent USA został we wtorek aresztowany na podstawie federalnych oskarżeń. Do usłyszanych w sądzie w Miami zarzutów oczywiście się nie przyznał, złożył odwołanie, a następnie opuścił miasto. Bez blasku fleszy pobrano od niego odciski palców, obyło się bez kajdanek, wszystko podobnie jak dwa miesiące temu przy wysłuchaniu zarzutów prokuratury okręgowej Manhattanu. Przypomnijmy, w tej sprawie, zupełnie niezwiązanej z tą federalnąz Miami, Trumpowi grozi do czterech lat więzienia za łapówki wręczane aktorce porno za milczenie i prawdopodobne naruszenie przepisów dotyczących finansowania kampanii wyborczej.
Sąd nie nałożył żadnych restrykcji
Co jednak na ten moment dla nowojorczyka najważniejsze, sąd w Miami nie nałożył żadnych restrykcji na jego podróżowanie - może więc do woli jeździć po Ameryce, wiecować i kontynuować swoją kampanię wyborczą. Informacje mediów zza Oceanu są na ten moment nieco sprzeczne, ale prawdopodobnie Trump ma jedno ograniczenie - zgodził się, że nie będzie bezpośrednio kontaktował się z żadnym ze świadków ze specjalnej listy, w tym z asystentem Waltem Nautą, który też usłyszał zarzuty.
Tym razem prawne czarne chmury jakie zebrały się nad charyzmatycznym i kontrowersyjnym byłym amerykańskim przywódcą są naprawdę poważne. Łącznie postawiono mu 37 zarzutów, a aż 31 wynika z ustawy o szpiegostwie (Espionage Act). Sprawa rozbija się o nielegalne przetrzymywanie we florydzkiej rezydencji Trumpa w Mar-A-Lago poufnych dokumentów państwowych. W tym dotyczących narodowego bezpieczeństwa, relacji z innymi państwami, źródeł osobowych, wojska, programów nuklearnych czy briefingów wywiadu dla Białego Domu.
Trumpowi grozi dożywotnie więzienie
Sam fakt przetrzymywania dokumentów nie stanowi dla republikanina największego zagrożenia, w przeciwieństwie do zarzutów o utrudnianie śledztwa oraz zmowy w tym celu z Nautem. Dokumenty w Mar-A-Lago miały być intencjonalnie chowane i przenoszone z miejsca na miejsce (w tym do łazienki czy sali balowej), tak by śledczy ich nie znaleźli. A jeśli oskarżycielom uda się udowodnić choćby część z zarzutów, to Trumpowi realnie grozi kara więzienia na resztę swojego życia. Proces powinien ruszyć za nieco ponad dwa miesiące, choć można się spodziewać że przez prawników byłego gospodarza Białego Domu będzie mocno spowalniany przez odwołania. Wątpliwe jest byśmy wyrok usłyszeli przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi, zaplanowanymi na listopad 2024 roku.
Co, jeśli wygra?
Nie ma natomiast wątpliwości, że ewentualna wygrana w wyborach da nowojorczykowi możliwości wpływu na pracę wymiaru sprawiedliwości, być może oddali od niego widmo więzienia. Stawka wyborcza jest więc dla Trumpa niezwykle wysoka i nieprzypadkowo od razu po aresztowaniu na Florydzie poleciał na wiec w swoim klubie golfowym w Bedminister w New Jersey. To najbardziej niegodziwe i haniebne nadużycie władzy w historii naszego kraju - grzmiał w swojej półgodzinnej przemowie. Deklarował, że nie zrobił niczego złego. Trump argumentuje, że ma prawo do przechowywania dowolnych dokumentów na podstawie ustawyPresidential Records Act. I to mimo tego, że stanowi ona iż wszystkie dokumenty prezydenckie należą do rządu federalnego po odejściu przywódcy USA z Białego Domu.
Na domiar złego dla Trumpa to Miami to tak naprawdę wciąż jedynie początek jego poważnych problemów prawnych przed wyborami. W marcu były prezydent powinien się stawić ponownie w sądzie w Nowym Jorku. Jeszcze wcześniej, spekuluje się że w sierpniu, usłyszy od prokuratury okręgowej Georgii zarzuty za próbę sfałszowania wyborówprezydenckich przed trzema laty. Dowodami w sprawie będą tutaj m.in. nagrane rozmowy telefoniczne, w których Trump jako przegrany prezydent wzywa władze stanu do zmienienia oficjalnego wyniku głosowania na jego korzyść.
Od Trumpa odcinają się dawni sojusznicy
Manhattan, Miami i Georgia powodują, że od Trumpa odcina się coraz więcej liczących się republikanów i konserwatystów, dawniej jego sojuszników. W tym także czołowi przedstawiciele jego administracji. Słów obrony dla nowojorczyka nie znajduje jego zastępca w Białym Domu Mike Pence, obecnie rywal w wyścigu o republikańską nominację partyjną w wyborach. Po stronie oskarżycieli stanął też były prokurator generalny oraz minister sprawiedliwości William Barr. Na samym Kapitolu natomiast, w znacznej mierze ze względu na niezłe sondaże Trumpa, były prezydent znajduje sporo poparcia lub co najmniej taktycznego milczenia i wyczekiwania. Po to ostatnie przy doniesieniach z Florydy sięga m.in. senator Mitch McConnell, wpływowy lider republikańskiej mniejszości w izbie wyższej i według wielu, najsilniejsza postać po prawej stronie w Kongresie.