Czyn społeczny to radziecki zwyczaj, gdy całe społeczeństwo jest w dniu wolnym zaganiane do prac "na rzecz społeczeństwa". Na Białorusi przetrwał on do dziś, głównie dlatego że lubi go Łukaszenka. Według władz w "subotniku" wzięło udział 2,4 mln ludzi, a o „wypełnieniu obowiązku” raportowały różne instytucje, urzędnicy różnych szczebli i deputowani.
Łukaszenka, jak co roku czynu społecznego dokonywał przed kamerami. Wraz z synem Kolą i całym sztabem pomocników sadził jabłonki w swoich rodzinnych stronach w obwodzie mohylewskim, a potem demonstrował, jak prawidłowo rąbać drewno.
"Test posłuszeństwa"
Według politologa Walera Karbalewicza "subotnik" to sowiecka tradycja, inercja, nostalgia po ZSRR i rytuał, ale także "test pionu władzy i mobilizacji społeczeństwa". "To w pewnym sensie tekst posłuszeństwa społeczeństwa (…) Jeśli ludzi można zmusić do bezpłatnej pracy w wolny dzień, to znaczy, że władza ma nad nim kontrolę" - ocenił Karbalewicz w artykule na łamach portalu Radia Swaboda.
Czyn społeczny ma też aspekt propagandowy – tworzy "iluzję jedności społecznej, konsolidacji wokół władzy".
Na co trafią środki z subotnika?
Karbalewicz zwraca też uwagę, że o ile w minionych latach środki z "czynu społecznego" szły na budowę i remont szpitali, to tym razem mają one być przeznaczone na renowację pomników, związanych z II wojną światową oraz patriotyczne wychowanie młodzieży.
Białoruski politolog zwraca uwagę, że Białoruś trafia regularnie na międzynarodowe listy państw, które wykorzystują pracę przymusową. Przede wszystkim dzieje się tak z powodu wykorzystywania przez aparat państwowy pracy więźniów, ale także ze względu na organizację "subotników", zapędzanie studentów do pracy przy zbiorach oraz konieczność odpracowywania studiów na państwowych uczelniach.