Sąd Okręgowy w Warszawie uwzględnił zasadniczą część pozwu dziennikarza i jego żony wobec tabloidu, który w 2008 r. opublikował serię tekstów wraz ze zdjęciami - co uznano za "uporczywe naruszanie" dóbr osobistych małżeństwa. Według sądu, "SE" miał na celu "rozrywkę dla czytelników poprzez ośmieszanie powodów", a "dla celów komercyjnych zasady prawa nie były przez pozwanych przestrzegane".

Mocą wyroku sądu "SE" ma zaprzestać dalszego naruszania prywatności Lisów oraz ich "śledzenia", publikowania zdjęć wykonywanych z ukrycia i bez ich zgody oraz ponownego publikowania już zamieszczonych w tabloidzie i na jego stronach w internecie.

Wydawca i redaktor naczelny "SE" mają przeprosić Lisów w oddzielnych oświadczeniach. Mają w nich przyznać, że w sposób rażąco sprzeczny z prawem rozpowszechniali informacje z życia prywatnego, informacje nieprawdziwe oraz zdjęcia z życia prywatnego, wykonane niezgodnie z prawem. Oświadczenia mają być opublikowane na pierwszych stronach "SE" i w jego wydaniu internetowym oraz - na koszt pozwanych - na głównych stronach sześciu plotkarskich serwisów internetowych (bo rozgłaszały one treści "SE"). Pozwani mają też zapłacić Lisom w sumie 250 tys. zł zadośćuczynienia (oni sami żądali 400 tys.) i zwrócić im 12 tys. zł kosztów procesu.

W godzinnym uzasadnieniu wyroku sędzia Bożena Jaskuła mówiła, że to jednostka decyduje, jaką część wiedzy o sobie udostępnić innym, a wolność prasy nie jest absolutna. Sędzia podkreśliła, że ta "autonomia informacyjna jednostki" odnosi się do wszystkich informacji na jej temat, zarówno tych subiektywnie dla niej "szkodliwych", jak i "obojętnych"; prawdziwych i nieprawdziwych; zwyczajnych i wrażliwych. Choć powodowie są osobami publicznymi, także mają prawo do ochrony prywatności, o której można pisać tylko jeśli ma ona "funkcjonalny związek" z ich zawodowymi obowiązkami - podkreślił sąd.









Reklama



Za naruszenie praw powodów sąd uznał absolutną większość publikacji "SE" opisanych w pozwie. I tak nie wolno było publikować zdjęcia domu powodów, nawet jeśli się tam mieści firma Lisa. Według sądu, prawo do prywatności naruszono publikacją zdjęć powodów w miejscach publicznych, bo nie było na to ich zgody. Sąd podkreślił, że doniesienia, jak Hanna Lis "walczy o alimenty" naruszały prywatność jej i dzieci. Artykuł, że "Lis jest kiepski w łóżku" naruszył strefę intymną, o której - jak mówiła sędzia - nie mówi się nawet bliskim, a zatem prasie nie wolno o tym pisać. Tak samo sąd ocenił tekst, że Lis "potrzebuje dentysty" ze zwrotem "zajrzeliśmy do paszczy Lisa". Sąd nie podzielił też opinii "SE", że stronniczy był program Lisa o sprawie pobicia policjantów przez znanych piłkarzy (pisano, że Lis "broni chuliganów").

Pozwani mają przeprosić Hannę Lis za nieprawdziwe opisanie incydentu z 2008 r., gdy miała w Konstancinie rzekomo "staranować" auto przygodnych ludzi. Sąd zwrócił uwagę, że w istocie autem tym jechali śledzący ją i dzieci paparazzi (o czym "SE" nie wspomniał w artykule), a Hanna Lis obawiała się, bo było ciemno, a auto było nieoświetlone. Według sądu, powódka lekko uderzyła w zderzak tego auta, czego policja nie uznała nawet za kolizję. "Sąd tego nie pochwala, ale powódka miała prawo być zdenerwowana" - dodała sędzia.

Sąd podkreślił, że przesłuchany fotoreporter z tego auta miał "nikłą świadomość prawa". Twierdził np., że powódka powinna była się uśmiechać, gdy on jej robił zdjęcia - na które ona się nie godziła - bo "powinna dbać o swój wizerunek". Według sądu, "brak poszanowania zasad i cynizm" tego świadka wpływa na odpowiedzialność pozwanych. Sąd zaznaczył, że sprzedaż "takich zdjęć to źródło niemałych dochodów".

Zarazem sąd uznał, że "SE" miał prawo pisać o zarobkach Lisa w TVP, bo ostrze krytyki tekstu było wymierzone w zarząd telewizji publicznej.

Sąd przyznał 150 tys. zł zadośćuczynienia Hannie Lis, a 100 tys, zł - Tomaszowi, bo powódka "odczuła większą krzywdę", a powód "lepiej sobie radził z całą tą sytuacją". Obniżenie żądanych kwot sąd uzasadnił także tym, że powodowie mogą w mediach dawać odpór insynuacjom, z czego - jak uznał sąd - "powód korzysta". W rozmowie z PAP adwokat "SE" Paweł Podrecki zapowiedział apelację od wyroku. Pełnomocnik Lisów mec. Maciej Ślusarek był zadowolony z orzeczenia.



Pod koniec 2009 r. naczelny "SE" Sławomir Jastrzębowski zarzucił Lisowi, że wykorzystał swój program w TVP pt. "Tomasz Lis na żywo", którego część poświęcona była tabloidom, w walce z "SE". Miał też naruszyć zasady dziennikarskiej rzetelności, bo nie poinformował widzów, że pozwał "SE", a występujący w programie mec. Maciej Ślusarek jest jego pełnomocnikiem. Lis replikował, że o sprawie z "SE" nie mówił, "by nie prywatyzować wielkiego problemu". "Choć rozumiem, że redakcja poczuła się wywołana do odpowiedzi, skoro goście w programie mówili o kłamstwach brukowców" - dodał. "Całkiem zabawne jest, gdy na straży prawa i etyki dziennikarskiej staje przedstawiciel tytułu, który po kolejnych przegranych procesach notorycznie przeprasza w swej gazecie za naruszenie czyichś dóbr osobistych" - oświadczył Lis.