Doręczyciele pocztowi z Wrocławia do odwołania będą nosili do domów i firm tylko paczki priorytetowe. Po pozostałe trzeba przyjść osobiście do pocztowego okienka. I swoje odstać w kolejce. Powód? Listonosze nie nadążali z doręczaniem przesyłek. Ich szefowie postanowili więc, że zapracowanych pracowników zastąpią sami mieszkańcy. Ceny przesyłek jednak nie zmaleją.

Reklama

Dotąd listonosze zabierali paczki z sortowni i rozwozili pod wskazane adresy. Jeśli nie zastawali adresata, wypisywali awizo, wrzucali je do skrzynki, a przesyłki odwozili na najbliższą pocztę. Ale już tego nie robią.

"Pracy jest coraz więcej, a listonoszy nie. Nie przybywa też samochodów do rozwożenia przesyłek" - mówią "Gazecie" pocztowcy. Przyczyną jest rosnąca popularność zakupów w sklepach w internecie. Większość towarów kupowanych w sieci dostarczana jest do odbiorcy właśnie drogą pocztową. Paczek jest tyle, że listonosze nie nadążają z ich roznoszeniem.

Najgorzej jest w centralnej sortowni pocztowej Wrocławia przy ul. Małachowskiego. "Nasze magazyny są tak zapchane, że nie można już wcisnąć nawet szpilki. Niektóre paczki czekają na doręczenie całymi tygodniami" - mówią pracownicy sortowni. Dlatego ich szefowie postanowili, że odbiorą doręczycielom część zajęć. Paczki z Małachowskiego rozwiezione zostaną do urzędów w mieście. A stąd mieszkańcy mają odbierać je sobie sami. W ten sposób zator ma się rozładować.

Reklama

"To wszystko z troski o klienta" - tłumaczy Krystyna Politacha, rzeczniczka oddziału Poczty Polskiej we Wrocławiu. "W ten sposób adresat szybciej doczeka się paczki" - twierdzi pani rzecznik. I zapewnia, że gdy tylko listonosze uporają się z zatorem, wszystkie przesyłki znów będą doręczane pod wskazane adresy.

Urząd Komunikacji Elektronicznej, który nadzoruje pracę Poczty Polskiej, zapowiada interwencję i kontrolę we Wrocławiu. "Poczta ma obowiązek dostarczyć przesyłkę pod wskazany adres. Listonosz nie może przynieść od razu awiza. Awizo zostawić można dopiero wtedy, gdy adresata nie ma w domu" - tłumaczy Jacek Strzałkowski z UKE. "Sprawdzimy, czy nie złamano prawa " - zapowiada.