Informację o zarzutach dla kierowcy potwierdzili przedstawiciele polskiej ambasady w Serbii. Mężczyzna został już w sobotę zatrzymany przez miejscową policję. Spędzi co najmniej 30 dni w tymczasowym areszcie w oczekiwaniu na proces.

"Jest załamany" - mówi polski konsul w Belgradzie Aleksander Chećko, który rozmawiał z kierowcą. Mężczyzna przyznaje się do błędu.

Według serbskiej policji, prawdopodobną przyczyną wypadku mogła być nadmierna prędkość. "Dopuszczalna szybkość na autostradzie w tym miejscu wynosi 80 km/h. W ocenie policji, prędkość została przekroczona" - wyjaśnia komisarz Dariusz Wójciak, który na miejscu pomaga serbskim kolegom. Dodaje równocześnie, że przyczyn wypadku mogło być kilka.

Jeszcze zanim kierowca usłyszał zarzuty, policja twierdziła, że to właśnie on może ponosić winę za wypadek. Pasażerowie mówili, że stracił panowanie nad pojazdem, gdy chciał wyłączyć w autokarze światło.

Drugi kierowca autobusu oraz przewodnik wycieczki, który siedział najbliżej kierowcy i był bezpośrednim świadkiem zdarzenia, zostali przesłuchani w sobotę późnym wieczorem w charakterze świadków. Po przesłuchaniu zwrócono im dokumenty i umożliwiono powrót do kraju

Kłopoty będzie miał przewoźnik, do którego należał feralny autokar. Bielska prokuratura okręgowa zabezpieczyła już całą - znajdującą się w kraju - dokumentację dotyczącą organizacji wypoczynku w Bułgarii turystów, którzy uczestniczyli w wypadku autokaru w Serbii.

"Chcemy ustalić, czy istnieją nieprawidłowości po stronie biura turystycznego, przewoźnika oraz ewentualnie innych osób, które mają znaczenie dla prawidłowości zorganizowania wyjazdu" - powiedziała PAP bielska prokurator okręgowa Katarzyna Kuklis.

Autokar z 66 polskimi turystami wracającymi z Bułgarii wypadł z drogi w piątek o godz. 6:30 rano w okolicach miejscowości Indija, 20 km od Belgradu. Zginęło sześć osób, w tym dwoje dzieci. Dziewięcioro rannych jest w stanie ciężkim, reszta pasażerów odniosła lżejsze rany.













Reklama