W środę Sąd Apelacyjny w Warszawie nakazał powtórzenie przegranego przez Branickich procesu, a do tego wytrącił z ręki ich przeciwnikom poważny argument, stwierdzając, że sprawa nie mogła się przedawnić. A właśnie z powodu rzekomego przedawnienia Braniccy przegrali pierwszy proces.
Stawką tego procesu były zbiory z pałacu w Wilanowie: archiwa rodowe Branickich i Potockich. Są to dokumenty nawet z XVI wieku, m.in. nadania królewskie i listy pisane przez Jana III Sobieskiego, ale też kartki wysyłane przez Branickich krewnym na święta. Szczególnie cenne są jednak materiały, o których każdy chyba słyszał na lekcji historii: związane z Sejmem Wielkim, w tym rękopisy wszystkich konstytucji sejmowych z Konstytucją 3 maja włącznie.
>>>Rokita: Oddajmy Branickim pałac
Dokumenty te są teraz w posiadaniu Archiwów Państwowych, którym udało się w pierwszym procesie przekonać sąd, że Braniccy nie mogą się domagać ich zwrotu z powodu przedawnienia. W środę ten argument przestał się liczyć. "Przed 1989 r. nie było prawnych możliwości dochodzenia takich roszczeń. W państwie niedemokratycznym potomkowie magnackich rodów nie mogli dochodzić swoich praw do odebranych ruchomości i nieruchomości" - uzasadniała sędzia.
Ale to nie koniec dobrych wiadomości dla spadkobierców. Sąd podważył również w ogóle prawo do dysponowania zbiorami przez Archiwum Państwowe. "Skarb Państwa nie wykazał, że nabył te nieruchomości" - uznała sędzia i skierowała sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd okręgowy.
Spadkobiercy Branickich tłumaczą, że zdecydowali się na proces, bo nie mieli innego wyjścia. "Przez 20 lat nieustannie jesteśmy zbywani przez kolejnych ministrów kultury i urzędników, którzy mają wpływ na pałac, archiwa i pamiątki w Wilanowie" - mówi Adam Rybiński, wnuk ostatniego właściciela pałacu.
"A my nigdy nie mieliśmy zamiaru schować pamiątek z Wilanowa do piwnicy i nikogo do nich nie dopuszczać. Chcieliśmy stać się ich mentalnymi właścicielami, pamiątki dalej byłyby zdeponowane w archiwum i pałacu, by ludzie mogli je oglądać" - dodaje.
Ale sprawa o odzyskanie archiwalnych dokumentów nie jest jedyną, jaka obecnie z powództwa Branickich toczy się w sądach. Spadkobiercy ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie domagają się również zwrotu księgozbioru oraz muzealiów, m.in. obrazów Cranacha, Rubensa i J.J. Davida. Adam Rybiński kilka tygodni temu wystąpił również do wojewody mazowieckiego o zwrot samego pałacu.
>>>Gursztyn: Wilanow, wyniszczająca wojna o własność
"I znowu jesteśmy traktowani jak powietrze. Do tej pory z urzędu wojewódzkiego nikt się do nas nie odezwał, nie zaproponował żadnego kompromisu. Urzędnicy mają chyba nadzieję, że my w końcu się poddamy. Nie przyjmują do wiadomości, że będziemy walczyć o pamiątki do końca. Jeśli polskie sądy nas zawiodą, to sprawę skierujemy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu" - zapowiada Rybiński.
Ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego", nie ma wątpliwości, że zarówno pałac w Wilanowie, jak i zgromadzone w nim zbiory należy zwrócić spadkobiercom. "Powoływanie się dzisiaj na to, że są to dobra narodowe, jest kompletnym nieporozumieniem, demagogią i myśleniem typowo peerelowskim" - uważa duchowny. "Przecież pałac i zgromadzone w nim zbiory nie są dziełem państwowym, a prywatnym. To przecież nie urzędnicy budowali Wilanów i kupowali obrazy" - dodaje naczelny "Tygodnika Powszechnego".
Innego zdania jest Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego i poseł PiS, który twierdzi, że spadkobiercom należy raczej wypłacić odszkodowanie. "Niestety w tej chwili pałac i pamiątki w nim zebrane są już dobrem wspólnym. Ale teraz sprawa jest bardzo trudna do rozwiązania, bo przez wiele lat nikt poważnie nie traktował spadkobierców. Wszyscy liczyli na to, że Wilanów to dobra narodowe i Braniccy w końcu się od nich odczepią. A trzeba było już dawno z nimi dojść do porozumienia" - mówi Ołdakowski.