Włodzimierz Knurowski interweniował już wszędzie: w Kancelarii Prezydenta, u kolejnych ministrów sprawiedliwości, na policji, w urzędach administracji samorządowej i państwowej. Bez rezultatu. Nadal jest bankrutem. Jak twierdzi, z winy urzędników.
Jak pisze "Gazeta Polska", ponad dziesięć lat temu Knurowski wydzierżawił kilkadziesiąt hektarów ziemi koło Brzeska. Ale plony zniszczyła mu wielka powódź w 1997 roku. Ale według niego winni byli też ludzie. Urzędnicy nie dopilnowali, by brzegi rzeki Uszwicy były oczyszczone. Nie pomogły też zaniedbania jednej z brzeskich firm, która nad rzeką miała ujęcie wody.
"Gdyby nie powódź, dzisiaj byłbym jednym z najlepszych rolników w powiecie brzeskim. A tak: jestem dziadem, bankrutem. Ale ja się nie poddam" - mówi "Gazecie Polskiej".
Rolnik popadł w długi, nie płacił czynszu dzierżawnego. Z roku na rok dług rósł, a kolejne powodzie niszczyły mu uprawy. Teraz chce pokazać, w jakiej sytuacji znalazł się z nieswojej winy. Przypomni o sobie w nietypowy sposób - konną wyprawą do stolicy. Podróż z Iwkowej w Tarnowskiem do Warszawy zajmie mu kilka dni.