p

Filip Memches:

W pańskiej najnowszej powieści "Spiżowa miłość Agłai" tytułowa bohaterka po śmierci Stalina wciąż pozostaje mu wierna i przechowuje jego pomnik we własnym domu. Czy Rosjanie - podobnie jak ta kobieta - zachowują ciągle w swoich duszach totalitarne nawyki?

Władimir Wojnowicz*: Znaczące pod tym względem było moje doświadczenie po przybyciu na Zachód. Wielu Rosjan, których spotkałem, po opuszczeniu Związku Radzieckiego i osiedleniu się w krajach zachodnich zaczynało pouczać mieszkańców tych krajów, jak mają żyć. Można było usłyszeć, że wolności jest za dużo. Padały propozycje ograniczenia swobód, mówiono, że Zachód ma zbyt pobłażliwy stosunek do funkcjonujących u siebie środowisk komunistycznych, więc należy je zdelegalizować, bo w przeciwnym razie wywołają rewolucję podobną do radzieckiej. Tymczasem Zachód komunizmowi nie uległ.

Reklama

Może jednak troska emigrantów rosyjskich nie była bezzasadna? Przecież radzieckie służby specjalne prowadziły działania wywiadowcze mające na celu osłabienie państw zachodnich.

Tyle że emigranci krytykowali liberalny system wartości. Weźmy chociażby przypadek Aleksandra Sołżenicyna. Uważał on, że wskutek nadmiaru wolności Zachód jest coraz słabszy - a z upływem czasu komunizm wszędzie pokona cywilizację zachodnią. Sołżenicyn był zdania, że komuniści, którzy zaanektowali połowę świata, niebawem połkną także drugą połowę. Był tym przygnębiony, ale twierdził, że tak właśnie się stanie - ponieważ ludzie Zachodu nie są w stanie zrezygnować z dobrobytu, w jakim się pławią. Dlatego namawiał ich do ograniczeń, np. w sferze konsumpcji. I do prowadzenia bardziej ascetycznego trybu życia. Sołżenicyn nie rozumiał, że siła Zachodu tkwi w tym, iż opiera się on na zasadach wolności. Ostatnie dziesięciolecia pokazują to wyraźnie.

Nie dostrzega pan żadnych pułapek liberalnej demokracji?

Reklama

Pułapki rzecz jasna są. Ale nie na tym polega problem. Cywilizacja zachodnia jest silniejsza niż się moim rodakom wydaje. Oni ją demonizują. Nie widzą pewnych mechanizmów, dzięki którym społeczeństwa zachodnie mogą zachowywać standardy liberalne i jednocześnie troszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Ostatnio w Niemczech policja schwytała jakiegoś człowieka podejrzanego o terroryzm, po czym z braku ewidentnych dowodów wypuszczono go. Jako Rosjaninowi od razu przychodzi mi do głowy myśl, że ze względów prewencyjnych nie wolno takiej osoby puszczać na wolność. Ale gdybym to ja miał rację, zachodnia kultura prawna już dawno ległaby w gruzach.

Rosja jest jednak krajem po przejściach. Być może świadectwo osób sprzeciwiających się ideologii komunistycznej i ponoszących z tego powodu bolesne konsekwencje ma szansę stać się odtrutką na brak czujności Zachodu wobec rozmaitych aberracji ideologicznych.

Mnóstwo rosyjskich zwolenników demokracji, przybywając do krajów zachodnich, twierdziło, że trzeba gotować się do starcia w obronie panującego tam ładu. Pamiętam spotkanie, na którym jeden z nich powiedział właśnie coś takiego. Miałem po nim wystąpienie i powiedziałem do zebranych osób, że nie wolno nam pouczać Zachodu, gdyż nasze doświadczenie jest inne. Po moim wystąpieniu, człowiek ów podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie powinien mobilizować ludzi Zachodu wobec różnych zagrożeń. Zapytałem: "A czego pan chce Zachód nauczyć?". Odrzekł na to, że 17 lat przesiedział w sowieckim łagrze. Zadałem mu więc kolejne pytanie: "Czy chce pan nauczyć mieszkańców Zachodu tego, jak się siedzi w sowieckim łagrze?". A on mi na to, że wręcz przeciwnie, chce ich nauczyć, jak takiego łagru uniknąć. Pozostało mi więc tylko zapytać go złośliwie, czy jemu samemu się to udało... Zauważmy, że w liberalno-demokratycznym społeczeństwie istnieją ogromne zasoby, których Rosjanie po prostu nie wyczuwają, a które w krytycznych momentach pomagają mu przetrwać.

U schyłku epoki komunistycznej opublikował pan antyutopijną powieść "Moskwa 2042". Odnajdujemy w niej wizję porządku społeczno-politycznego, w ramach którego ideologia komunistyczna koegzystuje z rosyjskim prawosławiem. Czy ta wizja znalazła jakieś potwierdzenie w rzeczywistości?

Kiedy pisałem tę książkę na początku lat 80. (sam jej pomysł zrodził się jeszcze pod koniec lat 70.), KGB przechodziło na pozycję głównej siły intelektualnej wewnątrz ZSRR. Następowała stopniowa wymiana autorytetu partii komunistycznej na autorytet KGB. Oprócz tego, w latach 70. i 80., bardzo dużo ludzi rozczarowanych do ideologii komunistycznej zwróciło się ku Cerkwi i przyjęło chrzest. Wśród nich byli członkowie partii. W kieszeniach nosili legitymacje partyjne, a na ich szyjach widniały krzyże. Ludzie ci chodzili na zebrania partyjne i jednocześnie się chrzcili. Byłem pewien, że partia i Cerkiew w końcu zbliżą się do siebie. Ta ostatnia jest instytucją, która oddziałuje na umysły w skali masowej. Dobrze jest więc mieć takiego sojusznika. W latach 20. i 30. partia prześladowała i niszczyła Cerkiew, a w kilkadziesiąt lat później stało się oczywiste, że z Cerkwią trzeba zacząć współdziałać. Byłem przekonany, że tendencja ta będzie rozwijana. Wiele z tego, co się ziściło po upadku Związku Radzieckiego, przewidziałem wcześniej. Oczywiście chodzi tu o prognozę dotyczącą pewnych tendencji, a nie zdarzeń. Dzisiaj władza jest w rękach KGB, Cerkwi i partii komunistycznej. Co prawda KGB nazywa się obecnie FSB, a KPZR formalnie już nie istnieje, ale funkcjonariusze tych struktur wciąż pozostają na szczycie.

Czy mamy więc do czynienia w Rosji z nową ideologią państwową?

Jak najbardziej. Prezydent stoi ze świeczką w cerkwi, krajem kieruje KGB. Prawosławna hierarchia duchowna głęboko ingeruje w życie społeczne i państwowe, hierarchowie podejmują decyzje, które powinno podejmować państwo. To ideologia hybrydalna - a jej symbolicznym wyrazem jest powrót do hymnu radzieckiego, tyle że z nowymi słowami. W powieści "Moskwa 2042" fundamentami panującej ideologii są "partyjność", "religijność", "bezpieczeństwo państwowe", czyli komunizm, prawosławie i państwo policyjne.

Tyle że ideologia komunistyczna poniosła klęskę i trudno sobie wyobrazić jakiś powrót do niej.

Co to znaczy, że poniosła klęskę? Zwłoki Lenina nadal leżą w mauzoleum. To jest oczywiście sfera symboliczna. Ale oprócz niej mamy też inne obszary, w których pozostałości po dawnym systemie są bardzo wyraźnie widoczne. Dostrzegamy chociażby wysiłki podporządkowania gospodarki rynkowej interesom państwa. To jest co prawda kapitalizm, ale z elementami socjalizmu.

Jaki wpływ ta sytuacja ma na duchową kondycję Rosjan?

Przeciętny człowiek radziecki uważa dzisiaj, że trzeba chodzić do cerkwi, modlić się, stawiać świeczki, nie usuwać Lenina z mauzoleum, pomnik Dzierżyńskiego postawić na miejscu, w którym się znajdował wcześniej, cara pochować zgodnie z dawnym ceremoniałem, a następnie go kanonizować, oligarchów rozstrzelać, wszystkim robotnikom dać po pół litra, każdej kobiecie dać po mężczyźnie. Mamy tu wszystko przemieszane. To jest groch z kapustą w głowie. No i jest jeszcze jeden element: pod żadnym pozorem nie można ustępować Zachodowi. Cały czas słyszymy w Rosji: "Czemu oni nas będą pouczać?". Rozpowszechnione jest przeświadczenie, że z Zachodu płynie całe zło, że Zachód chce nas oszukać i uciemiężyć, a w związku z tym trzeba przeciwko Zachodowi postawić w stan gotowości cały arsenał rakietowy i na takiej pozycji trwać.

Podkreśla pan, że rozmaite elementy nowej ideologii państwowej nie przystają do siebie. A może mamy do czynienia z realizacją projektu, o którym marzyli w latach 20. zeszłego wieku "smienowiechowcy", a którego celem jest historyczne pojednanie spadkobierców dwóch zantagonizowanych tradycji - pojednanie "białych" z "czerwonymi"?

Tak, ten czynnik tu występuje, ale on nie jest jedyny i najważniejszy. Ja też jestem z pewnych względów za pogodzeniem "białych" z "czerwonymi". Są jednak idee, których we wnętrzu pojedynczego człowieka nie da się pogodzić. Lenin był ateistą, nienawidził Boga, kazał rozstrzeliwać duchowieństwo, burzył świątynie. Nie można więc kłaniać się Leninowi i jednocześnie Panu Bogu. Mój znajomy mawia, że pluralizm jest czymś dobrym, ale pluralizm w jednej głowie to schizofrenia.

Społeczeństwa postkomunistyczne doświadczają aksjologicznego chaosu. Jak pan postrzega rozwiązanie problemu moralnej oceny systemu komunistycznego w Rosji?

Kiedy runął komunizm, uważałem, że lustracja jest konieczna. W ZSRR bardzo dużo osób popełniało przestępstwa polityczne. Prokuratorzy ścigali dysydentów, sędziowie wydawali w tych sprawach surowe, a nierzadko i okrutne wyroki. Funkcjonariusze KGB represjonowali osoby o poglądach niezgodnych z obowiązującą ideologią. Oczywiście takich ludzi powinno się było usunąć ze stanowisk. Należało im zakazać wykonywania dawnych zawodów. Ale tak się nie stało. I to jest zło, które daje o sobie znać nie tylko w chwili obecnej. Ono będzie miało negatywny wpływ także na przyszłość. Zwolennicy rozliczenia komunistycznego reżimu zazwyczaj chcą, by winowajcy się pokajali. Ale ja twierdzę, że to jest niepotrzebne. Pokajanie byłoby kłamstwem. Potrzeba sądu. W 1992 roku odbył się w Rosji sąd nad partią komunistyczną, ale to była farsa, bo i oskarżyciele, i oskarżeni, i adwokaci, i sędziowie byli dawnymi komunistami, więc jak oni mogli sprawiedliwie osądzić organizację do której przynależeli? Przestępstwa reżimu, w tym przestępstwa KGB, muszą zostać rozliczone. Tu nie chodzi o odpowiedzialność zbiorową. Po prostu trzeba postawić w stan oskarżenia sprawców konkretnych przestępstw.

Przeciwnicy lustracji w krajach postkomunistycznych przywołują słowo "miłosierdzie". Twierdzą, że ważniejsza od przeszłości jest przyszłość.

W Rosji najbardziej surowymi krytykami lustracji są byli działacze partyjni i dawni funkcjonariusze KGB. Oni uważają, że lustracja jest antydemokratyczna, niehumanitarna i amoralna. To zrozumiałe - przypuszczam, że najbardziej zdecydowanymi przeciwnikami kary śmierci są zabójcy oczekujący wykonania wyroku. Co do miłosierdzia, można je okazać największemu zbrodniarzowi. Ale pod jednym warunkiem: że czeka go sprawiedliwa kara. Tymczasem dziś pojawiają się wezwania o miłosierdzie dla tych, którzy są spokojni o swoją przyszłość i chcą rozłożyć odpowiedzialność za zbrodnie na całe społeczeństwo.

Pojawia się jednak opinia, że funkcjonariusze służb specjalnych państw komunistycznych stanowili i stanowią w istocie siłę ideologicznie neutralną. To fachowcy, którzy z równym powodzeniem mogą stać na straży demokracji, tak jak niegdyś stali na straży ustroju totalitarnego.

No cóż w Indiach jest takie powiedzenie: tresowane kobry, oplótłszy nogi łóżek, w których śpią dzieci, strzegą ich spokojnych snów. Resztę proszę sobie dośpiewać. Społeczeństwo rosyjskie musi pojąć, że funkcjonariusze komunistycznego reżimu popełniali przestępstwa. Dziś potrafią nawet być z tego dumni. To jest demoralizujące.

Jak pan postrzega przemiany obyczajowe w Rosji po upadku ZSRR?

Są one widoczne na każdym kroku. W czasach Związku Radzieckiego ludzie byli jakby skuci lodem. W 1989 roku, kiedy przyjechałem po raz pierwszy z emigracji do Moskwy, ci, z którymi się stykałem na ulicy, wydawali mi się nieuprzejmi, nieżyczliwi, nawet wulgarni. Teraz kontakty ze światem sprawiają, że Rosjanie stają się bardziej otwarci.

Czy jednak ekspansja zachodniej kultury masowej, zalew tandety i kiczu, jaki przyniosło otwarcie granic, nie wywołuje u pana negatywnych odruchów?

Nie lubię kultury masowej. Ale mogę głośno mówić, że mi się ona nie podoba. Tymczasem są ludzie, którzy chcą z nią walczyć. Ja natomiast nie wiem, na czym by ta walka miała polegać. Taki jest koszt wolności. W wolnym społeczeństwie jednostka może nie mieć gustu ani smaku. Ogranicza ją wyłącznie kodeks karny.

We współczesnej kulturze rosyjskiej nie brakuje artystów skandalizujących. Za przykład może tu służyć Władimir Sorokin, którego twórczość zwalcza proprezydencka organizacja "Idący razem". Czy wolność artystycznego przekazu jest w Rosji zagrożona?

Gdyby po moim przyjeździe do Warszawy jakiś polski odpowiednik "Idących razem" zaczął rzucać we mnie zgniłymi jajkami, a także palić moje książki, głośno bym im podziękował. Sorokinowi nikt i nic nie grozi. Jego rzekomi wrogowie robią mu taką reklamę, że od razu wzrasta sprzedaż jego książek. To jest mechanizm charakterystyczny dla wolnego społeczeństwa. Przypomina mi się taka sytuacja: na deskach teatru w Jekaterynburgu miała się pojawić sceniczna wersja przygód Czonkina. Wtedy lokalne duchowieństwo podniosło alarm, że szykuje się obraza narodu i kraju. W rezultacie widownia była pełna. Dlatego na łamach gazety "Izwiestia" podziękowałem moim oponentom.

Od czasów Aldousa Huxleya i George'a Orwella krytyczna refleksja nad totalitarną rzeczywistością jest silnie obecna w literaturze futurologicznej. Ale totalitaryzmy upadły, a uzasadniające je ideologiczne utopie skompromitowały się intelektualnie. Literatura futurologiczna straciła więc przedmiot refleksji, a co za tym idzie może umrzeć śmiercią naturalną.

Zacznijmy od punktu wyjścia. Totalitaryzm komunistyczny został przezwyciężony tylko w sferze publicznej, natomiast w ludziach wciąż jeszcze zalega. I tu poniekąd wracamy do początku naszej rozmowy. Znałem pewnego dziennikarza amerykańskiego, mieszkającego wiele lat w Moskwie. Ożenił się z Rosjanką, która lubiła mu powtarzać, że wyszła z kołchozu. A on jej wtedy odpowiadał: "Ale kołchoz jeszcze z ciebie nie wylazł". Ludzkie wnętrze wciąż pozostaje obiektem zainteresowań pisarzy, którzy snują refleksje na temat przyszłości świata. Trzeba także podkreślić, że Huxley i Orwell nie prognozowali przyszłości - oni jedynie wskazywali na pewne tendencje. Ja zresztą również. Kreśliłem wizję późniejszego stadium totalitaryzmu mogącego nadejść po tym realnym, którego właśnie byłem świadkiem. Zadaniem pisarza jest rozpoznawanie kiełkujących zagrożeń. A dziś zagrożeń jest bardzo dużo. Wyobraźmy sobie chociażby powieść o zaanektowaniu Polski przez fundamentalistów islamskich.

Taka wizja pojawia się chociażby w opowiadaniu polskiego pisarza Rafała Ziemkiewicza "Czerwone dywany, odmierzony krok" z połowy lat 90. Polska staje tam w obliczu zagrożenia ze strony islamistów, którzy dzierżą w swoich rękach większą część Europy.

W jednej z pierwszych wersji "Moskwy 2042" - nigdy nieopublikowanej - napisałem o tym, jak bohater przybywa do tytułowego miasta, a potem chce wracać do Monachium i w związku z tym trafia do ambasady niemieckiej. Tam jednak siedzi Turek w fezie na głowie i mówi, że do Niemiec można jechać, ale tylko pod warunkiem przyjęcia islamu. Żałuję, że tego wątku nie podjąłem. W ludziach zawsze tkwi pokusa rezygnacji ze swojej wolności. Dziś społeczeństwa europejskie są zdolne do tego, żeby stopniowo przyzwolić na islamizację przestrzeni publicznej. W imię świętego spokoju. Wiemy, że kapitulacja ludzi może się zaczynać od kapitulacji w ich duszach. Dlatego warto się temu przyglądać.

p

*Władimir Wojnowicz (ur. 1932) - pisarz, publicysta; jeden z najpopularniejszych żyjących prozaików rosyjskich. Znany dysydent, w czasach komunistycznych wyemigrował do Niemiec. Autor poczytnych książek, m.in. powieści satyrycznej "Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina" (wyd. pol. 1987) i antyutopii "Moskwa 2042" (wyd. pol. 1992). Ostatnio w Polsce nakładem wydawnictwa Pigmalion ukazała się jego najnowsza książka "Spiżowa miłość Agłai".