"Przeżyłem piekło. Brak mi słów, żeby to opisać. Byłem tak wycieńczony fizycznie i psychicznie, że chciałem się powiesić" - wyznaje "Faktowi" Grzegorz, który dwa miesiące spędził w obozie we Włoszech. Udało mu się jednak uciec.

Chciał tylko uczciwie zarobić na życie. Nie miał pojęcia, że zostanie niewolnikiem. Trafił do śmierdzącego baraku, bez ogrzewania i bieżącej wody. Szczury biegały po wszystkim i po wszystkich. Do pracy robotników zabierano o 3 nad ranem. A kiedy zmęczeni pracą na polu wracali do obozu, musieli jeszcze tyrać w magazynach. Do jedzenia dostawali ochłapy. Jeśli nie zdążyli zjeść, resztki upychali po kieszeniach.

Reklama

Robotników pilnowali kapo z psami na łańcuchach. Nie poprzestawali na straszeniu. Często bili. Grzegorz nieraz słyszał krzyki i strzały rozlegające się po obozie w nocy. Ale sam był tak przerażony, że wolał nic nie widzieć, nie pytać.

Kiedy zachorował, bezwzględni kapo zabierali mu za karę pieniądze. Wtedy nie wytrzymał. Próbował odebrać sobie życie, opowiada "Faktowi". Na szczęście przyszła chwila opamiętania. Wykorzystał moment, wyciągnął ukryty w materacu telefon i udało mu się dodzwonić do rodziców. W nocy uciekł z obozu. Cudem dobiegł do oddalonego o 10 km umówionego miejsca, gdzie czekał na niego samochód. Po powrocie do domu przez wiele miesięcy bał się wychodzić z mieszkania, bał się nawet zasnąć.

Reklama