Tych kilka godzin ciągnęło się w nieskończoność. Bałem się przez cały czas. Byłem dokładnie tam, gdzie trzy dni temu potworny wybuch metanu zdmuchnął życie 23 ludzi – 1030 metrów w głąb ziemi. Wiem, gdzie mogli być, co czuli i którędy próbowali uciec. Patrzyłem w oczy górników, którzy pokazywali mi szyb śmierci i widziałem obawę przed tym, co nieuchronnie musiało się zdarzyć. Na szczęście dla mnie wtedy się nie zdarzyło. Ale zdarzyło się w ostatni wtorek...



Żeby w ogóle dostać się na dno kopalni, trzeba przejść niemal wojskowe szkolenie. Jeszcze na powierzchni przez godzinę uczyłem się posługiwać aparatem ucieczkowym. To sprzęt, który każdy górnik ma ze sobą, gdy zjeżdża na dół. Pozwala na oddychanie w atmosferze pozbawionej tlenu przez kilkadziesiąt minut. Trzeba jednak zdążyć go założyć. Aparat jest ciężki, ale rozstawanie się z nim na dole jest absolutnie zakazane.



Cywil nie może na dół zabrać w zasadzie nic, co nie ma specjalnego górniczego atestu. Dostałem specjalny drelich, koszulę, kalosze, onuce, kalesony, lampę i kask. Wszystko wykonane ze specjalistycznych materiałów, które się nie elektryzują. Ma to zapobiegać przypadkowemu przeskokowi iskry.



Wreszcie w towarzystwie sztygara idę w kierunku szybu. Na nadszybiu wita nas napis: "On odpowiada za twoje bezpieczeństwo", a pod napisem umieszczono lustro. Dochodzimy do windy. Wsiadam wraz z kilkoma górnikami, serce podchodzi mi do gardła. Nie wiem, czy to dlatego, że winda gwałtownie opada w dół, czy dlatego, że światło dnia niemal w jednej chwili zastąpiły ciemności. I z każdą chwilą staje się goręcej. Temperatura rośnie. Czuję w uszach szum rosnącego ciśnienia.



Po kilku minutach jazdy jesteśmy na miejscu. 1030 metrów pod ziemią. Jestem już spocony, jakbym ten kilometr biegł, a nie jechał windą. Jest gorąco jak w piecu. Ruszamy w kierunku ściany wydobywczej. Długie, częściowo ciemne korytarze zdają się nie mieć końca. Co jakiś czas widzimy lampki i górników, którzy zajmują się transportem wewnątrzkopalnianych korytarzy, a także dbają o urządzenia. Idziemy wzdłuż takiej wielkiej, srebrno połyskującej giętkiej rury, która ciągnie się pod sufitem lub wzdłuż ściany. To most powietrzny. Tędy tłoczone jest w głąb korytarzy powietrze. To właśnie ten most został przez wybuch przerwany, co pozbawiło górników pracujących przy ścianie tlenu i szans na przeżycie.



Idziemy korytarzem już ponad kilometr. Wreszcie słyszymy głosy górników pracujących przy ścianie. "To najdłuższa ściana w Polsce" – mówi nie bez dumy Jerzy Magda, górnik przodowy. – Ma 400 metrów. Mamy tu najlepszy węgiel koksujący.



Wzdłuż ściany węgla powoli przesuwa się kombajn górniczy. Ogromna tarcza wgryza się w pokład. Ponad nią stoją segmenty obudowy kroczącej. To właśnie tę obudowę kilka miesięcy później demontowali górnicy, którzy zginęli. To tu rozegrała się tragedia. Na razie jednak wszyscy pracują. Huk jest niemiłosierny. Kiedy kombajn jedzie wzdłuż ściany węgla, stalowa obudowa dzięki wielkim siłownikom przesuwa się do przodu, dając ochronę ludziom i maszynom. Za nią skały ze stropu walą się z hukiem, zasypując wyrobisko. Zestaw jak gigantyczny nóż przecina złoże.



A metan? O metanie na dole się nie mówi. Lepiej nie zapeszać. Górnicy tylko od czasu do czasu zerkają nerwowo na czujniki. Przecież jedna iskra z kombajnu może spowodować nieszczęście. W powietrzu niemal czuje się metan, choć nie ma on zapachu i jest niewidoczny. Ale jest. Wszyscy o tym wiedzą, W oczach górników, których pyta się o metan, widać strach. Wybuch metanu jest gorszy niż tąpnięcie czy zawał. Kiedy strop się wali na głowę zawsze jest szansa na to, że znajdzie się jakąś szczelinę czy zagłębienie, gdzie można się ukryć. Wybuch metanu wypala cały tlen z powietrza, wysysa go z płuc. Do tego dochodzi podmuch i piekielna temperatura.



Żegnam się z górnikami, którzy pracują najniższym poziomie "Halemby". Nie wiedzieliśmy wtedy, że w to miejsce stanie się grobem dla 23 ich kolegów. Oni jednak zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Codziennie zjeżdżając na dół, stawali oko w oko z niewidzialnym niebezpieczeństwem. I codziennie przezwyciężali w sobie obawy, w imię konieczności, w imię utrzymania swoich rodzin i w imię etosu górnika, który na Śląsku jest nieśmiertelny.































Reklama