p

Maciej Nowicki: Wielokrotnie podkreślał pan, że całkowicie utraciliśmy panowanie nad budowaniem Europy - nikt już nie rozumie sensu tego niekończącego się procesu, zgodnie z którym Europa ma być otwarta na wszystko, ma stanowić polityczne laboratorium przyszłości świata i jednocześnie wyrzec się własnej historii. Dziś wokół Europy panuje milczenie. Czy to znak jakiejś zasadniczej zmiany?

Reklama

Alain Finkielkraut*: Widać dziś gigantyczne rozczarowanie Europą. Nie sposób przedstawiać jej jako projektu utopijnego, który wyznacza kształt przyszłości, nikt już nie marzy o tak rozumianej Europie. We Francji rozpoczyna się kampania prezydencka i widać, że Europa nie stanowi jej sedna. Kwestia europejska pewnie w jakiś sposób w tej kampanii powróci, ale na pewno nie na pierwszym planie. Francuzi nie wierzą już, że Europa stanowi rozwiązanie ich problemów, że pozwoli im opierać się globalizacji i przenoszeniu firm. Coraz wyraźniej kwestionują zalety nieustającego procesu rozszerzenia, mówiąc: "To się musi pewnego dnia zatrzymać". Taka jest opinia większości.

Krótko mówiąc, zwolennicy Europy bez granic są w defensywie. Czy to oznacza, że przegrali?

To jest tendencja, która niewątpliwie traci na znaczeniu. Ale z drugiej strony nie widać niczego, co miałoby ją zastąpić. Przecież nie ma żadnej poważnej refleksji odnośnie tego, czym powinna być Europa. Mamy do czynienia z uczuciem niejasnym, pozbawionym głębi.

Reklama

Widać pewien niepokój, ale nikt nie jest w stanie poza ów niepokój wykroczyć...

Proszę zauważyć, w jaki sposób mówi się o Turcji. Jeżeli politycy wreszcie odważają się wyrazić swój sceptycyzm, mówią: "Razem z Turcją będzie nas za dużo. Takim organizmem nie będzie się dało sterować. Przecież już teraz mamy z tym kłopoty, gdy jest nas 25". Krótko mówiąc, używa się jedynie argumentów natury ilościowej...

Reklama

Kwestie cywilizacyjne pozostają tabu...

Tak. Tabu jest wszystko, co stanowiło pewną wspólnotę doświadczeń. Europa pozostaje zamknięta na swoją przeszłość. W tym sensie jest nadal zdominowana przez świadomość "postępową". Odwołam się tu do wspaniałego tekstu Leo Straussa, w którym analizuje on świadomość zdominowaną przez ideę postępu. Zło skrywa się tu u źródeł - odcinając się od własnej przeszłości, progresista wyzwala się z krępujących go łańcuchów, przekonany o absolutnej wyższości teraźniejszości nad tym, co było wcześniej. Przeszłość równoznaczna jest z przesądem - to dlatego nieustannie tropi on i eliminuje jej ślady z dnia dzisiejszego. Bardzo jasno widać praktyczne konsekwencje tabu ciążącego na kwestiach cywilizacyjnych. Jak już mówiłem, politycy wyrażają swój sceptycyzm odnośnie Turcji, mówiąc: "Będzie nas za dużo". Tym samym małe kraje bałkańskie miałyby zapłacić tę samą cenę, co Turcja. A przecież Europa ma obowiązek przyjęcia do swego grona Chorwacji i ma jednocześnie obowiązek pozostawienia Turcji poza swoimi granicami. Nawiązanie z tym krajem partnerstwa strategicznego w kontekście dzisiejszej sytuacji na świecie jest konieczne. Tyle że tego wszystkiego nie da się powiedzieć, nie zdejmując tabu z kwestii cywilizacyjnych. Musimy nawiązać kontakt z własną przeszłością i zrozumieć, że narody powinny stanowić fundament Europy. To jedyna szansa na złapanie drugiego oddechu. Trzeba oczywiście pamiętać, że zniszczenie Europy przez narody byłoby katastrofą. Ekonomiczną - ponieważ pozostając osobno, kraje europejskie nie mają szans wobec USA, Chin czy Indii. I polityczną - powinniśmy trzymać się razem w obliczu islamskiego integryzmu.

Nie ulega jednak wątpliwości, że w tej ostatniej kwestii porozumienie będzie niezwykle trudno osiągnąć. Coraz wyraźniej widać pewne różnice świadomości między starą i nową Europą, których rezultatem są coraz wyraźniejsze napięcia. Polska i inne nowe kraje nie mają setek tysięcy czy milionów imigrantów z krajów muzułmańskich - kłopoty z integracją tych mas ludzkich nie są w ich przypadku problemem życia codziennego. Dla nas to znacznie mniej istotna sprawa niż np. rozliczenie z komunizmem. Tak po prostu jest - i nie bardzo wierzę, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.

Nowe kraje, które dopiero co opuściły komunizm, muszą zwrócić uwagę na to, co się przydarza innym. Islamizm i imigracja z krajów muzułmańskich to rzeczywistość, którą powinni uważnie obserwować nawet Polacy. Gdyby spytał mnie pan o najważniejszy problem dzisiejszej Europy, odpowiedziałbym: "Jest ona Ameryką wbrew własnej woli". Ameryka od samego początku była krainą imigrantów. Europa dopiero się nią staje. I nawet nie zastanawia się, do jakiego stopnia zostanie odmieniona przez tę imigrację. Ani co ma zrobić, by ta imigracja odniosła sukces. Mamy dziś do czynienia z iście piekielną sytuacją. Setki tysięcy osób chcą dostać się do Europy i zakosztować jej bogactwa. I dostają się. Ta sytuacja zniszczy Europę. Reakcją na to jest pewna fala ekstremizmu i populizmu. Partie republikańskie opuszczają teren i nie mają absolutnie nic do zaproponowania poza pięknymi hasłami przeciwstawienia się tej fali. Jeżeli tylko populiści będą wskazywać na istnienie problemów związanych z imigracją, mogą odnieść ogromne zwycięstwo... To tutaj stare i nowe kraje Unii mogą się wspólnie odnaleźć - wokół wartości i ideałów nacjonalistycznych... Europejczycy popadną w jakieś zbiorowe szaleństwo, jeśli nadal w imię politycznej poprawności będą głosili, że ani imigracja, ani poziom braku bezpieczeństwa nie zwiększają się, że to tylko fantazje, a za fantazjami kryje się faszyzm. Nadejdzie moment, w którym nie zniosą już skali zmian, jakim poddana jest ich codzienna egzystencja. A wszystkiemu winny będzie ideologiczny antyrasizm - jedyny słuszny sposób myślenia, w imię którego udajemy, że nic się nie dzieje.

Powiedział pan niegdyś, że antyrasizm przejmie w XXI wieku rolę, którą w XX wieku odgrywał marksizm. Jak to należy rozumieć? Rozumiem pana intencje - czy jednak sugestia, że obserwujemy pewnego rodzaju powrót ukrytego totalitaryzmu, nie idzie zbyt daleko? I czy nie stanowi lustrzanego odbicia praktyk skrajnej lewicy? Skrajna lewica postrzega współczesne państwo jako nowy obóz koncentracyjny. Kontrole na lotnisku kojarzą im się z rampą w Oświęcimiu. Pan z kolei oskarża progresistów o zauroczenie Stalinem...

Powiedziałem to w duchu pewnej prowokacji. Nie sądzę, by antyrasizm był zdolny do budowania gułagów. Co innego jest w nim naprawdę ważne. Musimy zrozumieć, że motorem historii już od dawna nie jest walka klas. Jest nią stopniowe i uparte dążenie do absolutnej równości wszystkich. To coś znacznie silniejszego niż równość wiernych w obliczu jednego Boga, równość wobec prawa czy równość polityczna. Nic jej się nie oprze. Żadna instytucja, żadna hierarchia, żadne stosunki nie są w stanie się jej oprzeć. Antyrasizm, który odwołuje się do tej właśnie fundamentalnej równości, stał się systemem objaśniania świata. I to jest bardzo niebezpieczne - antyrasiści chcą przekształcić w powszechną zasadę poznania coś, co powinno pozostać jedynie nakazem moralnym. Ideał stał się ideologią. Tylko w jego świetle można zrozumieć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. W rezultacie nie można np. mówić w sposób krytyczny o islamie - od razu stajemy się islamofobami, czyli antymuzułmańskimi rasistami. Tego właśnie doświadczył papież Benedykt XVI. We Francji profesor filozofii Robert Redeker napisał w obronie papieża dość gwałtowny tekst mówiący, że Koran jest tekstem przemocy, a Mahomet był w gruncie rzeczy wodzem armii. Ci, którzy uznali się za znieważonych, nieświadomie potwierdzili te słowa, żądając śmierci grzesznika Redekera.

Pojawił się tu jak zwykle (widzimy to zawsze - począwszy od fatwy na Rushdiego aż po sprawę karykatur Mahometa) argument następujący: to niepotrzebna prowokacja. Trzeba było użyć mniej gwałtownych słów. Prowokator jest sam sobie winny...

Znaczna część inteligencji była bardziej surowa w stosunku do Redekera niż do ludzi, którzy grozili mu śmiercią. Ale przyjrzyjmy się tej sytuacji - człowiek, który nie popełnił żadnego przestępstwa, jest dziś zmuszony do ukrywania się we własnym kraju. Widzimy tu, że ideologia antyrasistowska jest niczym nieskrępowana. Islam korzysta z klauzuli religii uprzywilejowanej. Ponieważ uważany jest za religię biednych. Nie wolno go tknąć, bo w ten sposób przyczyniamy się do prześladowania wykluczonych. Podczas gdy religia matka - katolicyzm - może być atakowana, deptana, jak się komu żywnie podoba. Zbyt często zapominamy, że wolność słowa to nie żaden wyjątkowy przywilej. Prawa człowieka nie są tylko moimi prawami. Człowiek to także inni ludzie - mają oni nieznośne prawo mówienia rzeczy, których ja sam nie mam najmniejszej ochoty słuchać, które mnie denerwują, może nawet przerażają, które mnie ranią. W społeczeństwie otwartym żadne z przekonań nie jest królem - wszystkie walczą ze sobą. To właśnie dlatego wolność słowa jest tak krucha. Ponieważ istnieją osoby, które jako jedyne uważają się za ludzi i jako jedyne chcą mieć należne człowiekowi prawa. Musimy przezwyciężyć tę tkwiącą w nas pokusę. Zdając sobie sprawę, że chodzi tu o kwestię życia i śmierci Zachodu.

Jeszcze do niedawna liczyliśmy na to, że zasady, które ukonstytuowały Zachód - w tym wolność słowa - staną się zasadami powszechnymi. Dziś coraz wyraźniej widać, że żyjemy w świecie, w którym Zachód znaczy coraz mniej. Jakie powinniśmy z tego wyciągnąć praktyczne wnioski? Jak Zachód może ocalić siebie, nie popadając ani w pułapkę imperialnej buty, ani w nadmierny defetyzm?

Jedną z największych niespodzianek naszych czasów jest pojawienie się inżynierów-integrystów, którzy utożsamiają się ze swoim islamskim dziedzictwem religijnym, pragnąc być jednocześnie tak bardzo nowoczesnym, jak się tylko da. Akcentując przymierze dogmatu i metod naukowych, inżynier-integrysta mówi "nie" nowoczesności zachodniej zrodzonej z rozłamu między nimi. Droga wybrana przez świat niezachodni to modernizacja bez okcydentalizacji. Już nikt nie może wątpić, że rozwój techniczny znakomicie obywa się bez wolności. To bardzo zła nowina. Wiek XXI dopiero się rozpoczyna i musimy zrozumieć, że epoka wypraw krzyżowych na zawsze dobiegła końca. Epoka oświecenia była swego rodzaju wyprawą krzyżową - mieliśmy na całym świecie rozsiewać nasiona rozumu. Dziś musimy stwierdzić, że europejski sposób bycia nowoczesnym niezbyt dobrze sprzedaje się poza granicami Europy. Co mamy więc robić? Powołam się na Huntingtona, który stanowczo namawiał Zachód do nieinterweniowania w sprawy innych cywilizacji. Podkreślając, że to powstrzymanie się od interwencji jest podstawowym warunkiem pokoju w świecie wielobiegunowym i wielocywilizacyjnym.

Powinniśmy zatem pogodzić się z tym, że kultura europejska jest tylko jedną z kultur...

Obstając przy niej tam, gdzie powinna istnieć - czyli u nas samych. Bądźmy na tyle skromni, by nie żądać jej uniwersalizacji, ale jednocześnie na tyle dumni, by bronić jej, gdy jest atakowana. Od roku 1989 wypowiadam się za zakazem noszenia chust islamskich w szkołach. Wtedy wybuchł pierwszy tego typu konflikt - protestujący byli bardzo nieliczni. Niektóre organizacje atakowały nas w imię antyrasizmu ideologicznego, wielu śmiało się z nas, że bierzemy to na poważnie. Dziś sprawa nabrała wymiaru jednego z największych problemów europejskich. Ostatnio Jack Straw, człowiek odpowiedzialny za politykę angielską, domagał się wycofania chusty islamskiej z przestrzeni publicznej - co w ojczyźnie multikulturalizmu jest wielkim wydarzeniem. Obecność symboli muzułmańskich budzi coraz większe zakłopotanie i to zakłopotanie ma swe źródło w kulturze europejskiej. Europa wprowadziła zasadę równości płci i zasadę ich równej obecności. Nawet kiedy Europa była patriarchalna, stanowiła miejsce, gdzie kobiety zamieszkiwały przestrzeń publiczną. Chusta narzuca inną zasadę koegzystencji płci - reżim radykalnej separacji.

W kwestiach dotyczących imigracji kilkakrotnie wyrażał pan swoją sympatię dla Nicolasa Sarkozy'ego, który domaga się wyraźnego zaostrzenia kursu. On zresztą nie pozostał panu dłużny, mówiąc: "Finkielkraut ma rację. I dlatego musi zapłacić pewną cenę", gdy został pan oskarżony o rasizm po wypowiedziach komentujących bunt na francuskich przedmieściach. Podkreślał pan wtedy, że problemu nie da się sprowadzić do kwestii nierówności ekonomicznych, jeszcze ważniejsza jest odmienność kulturowa autorów zamieszek.


Przeżywamy gigantyczną transformację demograficzną. Nie ulega wątpliwości, że w ciągu ostatnich 30 lat oblicze Francji ogromnie się zmieniło. Jednocześnie coraz więcej imigrantów nie chce być Francuzami. Dla nich Francja nie oznacza pewnej przeszłości, dziedzictwa, które przynależy wszystkim obywatelom - ani nawet przyszłości. Dla nich Francja to wyłącznie paszport i prawa. Państwo ma tu przyjąć rolę towarzystwa ubezpieczeniowego. Ale to nie wszystko. Nie dość, że coraz więcej cudzoziemców nie chce być Francuzami, to jeszcze Francuzi postrzegają tożsamość francuską jako coś niebezpiecznego, coś, co trzeba zdławić, zdeptać. Dlatego że bycie Francuzem oznacza bycie innym niż nie-Francuz. Oznacza wykluczenie. A przecież wykluczenie jest najgorszym z możliwych grzechów w dzisiejszym świecie. Dlatego postulowane jest zwrócenie się ku definicji minimalnej francuskości - tak byśmy stali się naprawdę gościnni, naprawdę otwarci, naprawdę antyrasistowscy. Francja jest w coraz większym stopniu zamieszkana przez ludzi światowych, którzy traktują wszelkie przejawy miejscowego partykularyzmu z wyraźną pogardą. W rezultacie mamy do czynienia z wielką klęską integracji. Poprzednie fale imigracyjne nie znały tego problemu. Francja potrafiła niegdyś integrować, ponieważ zakładała, że jest czymś, że ma jakąś postać. Dziś stawiamy na zapomnienie przez Francję samej siebie. I tu wracam do Sarkozy'ego - należy on do nielicznych polityków próbujących naprawdę zająć się problemem imigracji bez popadania w rasistowską alergię. Proszę jednak zobaczyć, co spotkało go we Francji. To bardzo interesujące. Sarkozy jest dziś określany - zwłaszcza wśród młodzieży - mianem polityka faszystowskiego. Le Pen już nikogo nie interesuje...

Mimo iż jest całkiem prawdopodobne, że wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich w 2007, tak jak stało się to 5 lat wcześniej...


Całe to obrzydzenie, które niegdyś dotyczyło Le Pena, zostało przeniesione na Sarkozy'ego. Parę lat temu to Le Pen był straszakiem faszyzmu, przeciwko któremu opłacało się mobilizować, dziś jest nim Sarkozy. To jest zmiana absolutnie fascynująca. Ponieważ oznacza, że wielka część opinii publicznej nie potrafi dostrzec różnicy między pewną surowością, pewnym rygorem republikańskim a populistycznym ekstremizmem. To pomieszanie każe mi oczekiwać najgorszego. Wytłumaczenia tej sytuacji należy szukać w triumfie ideologii demokratycznej, której błyskotliwą analizę przedstawił Tocqueville, podkreślając, że demokracja nie jest już tylko ideą rządów ludu poprzez swych przedstawicieli, lecz opiera się na idei podobieństwa. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy jesteśmy - niejako z definicji - obywatelami. A nieprzyjacielem numer jeden demokracji i faszystą jest ten, kto nie chce tego dostrzec. Kiedyś klasa burżuazyjna obawiała się tak zwanych klas niebezpiecznych. Klasa robotnicza była postrzegana właśnie jako klasa niebezpieczna - stanowiąca zagrożenie dla ustanowionego porządku i dóbr posiadaczy. Dzisiaj natomiast widzimy zaskakujące porozumienie między nową klasą robotniczą, czyli imigrantami, a znaczną częścią burżuazji...

Co w tym złego? Doszło do pewnej pacyfikacji społeczeństwa, stało się ono mniej wybuchowe...


To jest porozumienie oparte na całkowicie fałszywych przesłankach. Burżuazja oklaskuję rewoltę i domaga się otwarcia granic bez względu na konsekwencje. Tymczasem, po pierwsze, zachęcanie wandali do rewolty oznacza wpychanie ich jeszcze bardziej w sytuację bez wyjścia, w której już tkwią. Po drugie, domaganie się uregulowania sytuacji wszystkich imigrantów na czarno oznacza pomnożenie liczby problemów, których już dzisiaj nie umiemy rozwiązać. Dlatego politycznym wyzwaniem numer jeden jest dziś walka z tym fałszywym przymierzem nowej burżuazji i nowego proletariatu. Tyle że każdy, kto podejmie tę walkę, ryzykuje, iż zostanie obrzucony błotem jako rasista i wróg rodzaju ludzkiego.

Innymi słowy ideałem współczesnego burżuja stał się rewolucjonista. Jak to należy rozumieć? Czy jest to tylko nieszkodliwa poza - bo przecież słowo rewolucja nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, w której żyjemy. Nikt już w rewolucję nie wierzy. Slavoj Zizek chce być leninistą, ale jednocześnie twierdzi, że nawet ekologia zostanie niebawem urynkowiona, Toni Negri powiedział mi, że postulaty skrajnej lewicy zostały zrealizowane przez dzisiejszy kapitalizm. A może źródeł tej przemiany należy szukać gdzie indziej - w tym co Octavio Paz nazwał moralizatorskim masochizmem Europejczyków? Burżuj tak dalece nienawidzi siebie, że pragnie stać się własnym przeciwieństwem...


Widać wyraźnie, że im bardziej społeczeństwo staje się burżuazyjne, tym mniej samo siebie lubi. Ale jest coś jeszcze. Dziś ludzie chcą być obecni w przestrzeni publicznej, ingerować w politykę tylko po to, by wyrazić pewne żądania i afirmować swoje prawa. W tym sensie mamy do czynienia - nie tylko w samej Francji, ale i w całej Europie - z wielkim odwrotem idei republikańskiej. Idea ta opiera się przede wszystkim na jednym - na dzieleniu odpowiedzialności. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, problemy są problemami nas wszystkich. Obecnie odpowiedzialność jest przypisana politykom - a obywatele jedynie zgłaszają roszczenia. I to w sposób coraz bardziej gwałtowny. Ich frustracja coraz wyraźniej wyraża się poprzez nienawiść do polityków i polityki jako takiej. A wraz z telewizją temperatura rośnie jeszcze bardziej - rzeczywistość przeistacza się w arenę, wszyscy stajemy się widzami teatru okrucieństwa. Jeżeli chcemy sprostać wyzwaniom naszych czasów, musimy zgodzić się na powrót do zasady odpowiedzialności. Ekologia próbuje coś takiego zrobić - bo widać, że niszczymy naszą planetę. Trzeba wreszcie wyznaczyć jakieś granice, nauczyć się umiaru. I ta nauka nie może ograniczać się do państwa. Jest czymś absurdalnym, by państwo miało uczyć się umiarkowania, mając do czynienia ze społeczeństwem, które w ogóle go nie posiada.

Krótko mówiąc, mamy w Europie ogromny problem z przyjęciem zasady odpowiedzialności, ponieważ w obrębie naszych społeczeństw nie potrafimy wytworzyć jednego wspólnego my.


Tak. Za każdym razem, gdy rodzi się świadomość niebezpieczeństwa, objawia się jednocześnie przepaść dzieląca władzę odpowiedzialną za całe zło i niewinne społeczeństwo, formułujące nieustannie coraz to nowe żądania. Dawniej samo istnienie granic było wpisane w istotę ludzkiego uniwersum. Zapomnienie o nich nieodmiennie wieszczyło katastrofę. Mądrość polegała na dostrzeganiu granic. Dziś wszystko wydaje się nam możliwe. Innymi słowy, kłopot z przywróceniem zasady odpowiedzialności polega także na tym, że utraciliśmy zasadę rzeczywistości. Wszystkie bariery upadły: ta, która oddzielała możliwe od niemożliwego, i ta, która oddzielała naturalne od sztucznego.

Powiedział pan wcześniej o pewnym regresie ducha republikańskiego we Francji - Sarkozy zostaje uznany za faszystę, ponieważ stawia społeczeństwu pewne warunki. W tym sensie sytuacja w Polsce przypomina Francję - bracia Kaczyńscy nieustannie oskarżani są o faszystowskie ciągoty przez swych przeciwników.


Dobrze, że pan o tym wspomniał. To, co się dzieje w pana kraju, niepokoi mnie. Jestem w sprawach dotyczących komunizmu uczniem Milana Kundery, który zdefiniował totalitaryzm poprzez wszechobecność ducha procesu. I myślę, że nie da się wyjść z epoki totalitarnej, pragnąc jednocześnie zachować ducha procesu. Sytuację w Polsce postrzegam jako chęć kryminalizacji całego społeczeństwa. Uderza mnie fakt, że najwięksi dysydenci byli jednocześnie ludźmi najmniej pragnącymi zemsty. Michnik nigdy nie chciał ujawniania dokumentów. Vaclav Havel też nie. Taka jest dziś moja opinia na ten temat. Kiedy przyjadę do Polski, zapytam Michnika i zapytam pana. Wtedy wyrobię sobie ostateczną opinię.

Czytałem niedawno tekst Horsta Möllera, bardzo wybitnego niemieckiego historyka, dyrektora Centrum Badań nad Historią Współczesną w Monachium, na temat rozliczeń z nazizmem w NRD i RFN. Möller, jak wielu innych przed nim, nie ma najmniejszych wątpliwości, że denazyfikacja w RFN nie była do końca udana. Podkreśla jednak, że to, co stało się w NRD, było znacznie gorsze - wbrew oczywistym faktom całą winą za hitleryzm obarczono tam Niemcy Zachodnie, a dawnych nazistów najczęściej - po uprzednim szantażu - wcielano do służb komunistycznego państwa. Dziś w Niemczech wszystko dzieje się inaczej niż w totalitaryzmie według Kundery - demokraci chcą otwarcia archiwów, totalitaryści ich zamknięcia. Cechą zasadniczą demokracji jest tu poszukiwanie sprawiedliwości.


Rozumiem, co chce pan powiedzieć. Niemniej jednak nie podoba mi się, że ludzie, którzy często nie byli opozycjonistami, nagle zaczęli się zajmować rozliczaniem. Widzieliśmy to także po wojnie we Francji - wśród ludzi, którzy golili głowy kobietom, byli kolaboranci pragnący się wkupić w łaski nowego reżimu poprzez akcentowanie swojego nowego radykalizmu...

Takich rzeczy nigdy nie da się wykluczyć - oportuniści są wszędzie. I to nie stoi w żadnej sprzeczności z tym, co powiedziałem wcześniej.


Najwięksi przeciwnicy nazizmu chcieli denazyfikacji. Najwięksi dysydenci nie chcieli rozliczeń - to już wskazuje na pewną różnicę. Jest też drugi kłopot. Istniały pewnego rodzaju układy zawierane w pewnych okolicznościach ze względów taktycznych. Istnieją pewne teczki policji czeskiej niekorzystne dla Havla. Nie sądzę, by po 15 latach społeczeństwo do tego dojrzało. Nie sądzę, by potrafiło zrozumieć tamte czasy, organizując procesy.





















p

*Alain Finkielkraut, ur. 1949, filozof. Jest synem polskiego Żyda, więźnia Auschwitz. Jeden z czołowych radykalnych publicystów i myślicieli pokolenia '68, dziś zdecydowany krytyk tej tradycji. Między innymi pod wpływem stanowiska zajętego przez zachodnioeuropejską lewicę w kwestii konfliktu izraelsko-palestyńskiego jego pozycja ideowa ewoluowała w kierunku konserwatyzmu. Do swoich mistrzów intelektualnych zalicza Emmanuela Lévinasa i Hannah Arendt. Opublikował m.in. książki "Le mécontemporain" (1999) oraz "L'imparfait du présent" (2003). W Polsce ukazały się "Porażka myślenia" (1992), "Zagubione człowieczeństwo" (2000), "W imię innego. Antysemicka twarz lewicy" (2005), a ostatnio "Niewdzięczność" (2006). W "Europie" nr 3 z 18 stycznia br. opublikowaliśmy fragment jego najnowszej książki "Nous autres, modernes" zatytułowany "Postkultura".