Kiedy jeden z policjantów zawołał: "Rzuć broń, padnij, bo strzelam", "Grucha" zrozumiał, że nie ma szans. Przyłożył do skroni automat i pociągnął za spust - tak, według "Faktu", miały wyglądać ostatnie chwile najbardziej poszukiwanego ostatnio przestępcy.

Jeszcze dobę przed śmiercią Michał Gruszczyński wierzył, że zemści się na braciach Cz. Od dostawcy broni w stolicy kupił trotyl i planował wrócić do Wołomina w sobotę na pogrzeb swej ofiary - Roberta Cz. i rzucić ładunek w tłum ludzi.

Michał Gruszczyński zapadł się pod ziemię po sobotniej egzekucji na cmentarzu w Wołominie. Tam, przy grobie swej pierwszej ofiary - Dariusza Cz., zastrzelił drugiego z braci Cz. - Roberta. Wcześniej poprzysiągł zemstę na dwóch pozostałych przy życiu braciach - Jacku i Mariuszu, bo czuł się przez nich śmiertelnie obrażony.

Gruszczyński, zwany przez przyjaciół z półświatka Czuczu, od dziecka znał wołomińskie lasy, podwórka i opuszczone kamienice. Ale nie zamierzał ukrywać się w Wołominie. Wiedział, że miasto przetrząsną policjanci. I rzeczywiście. Wołomin został otoczone przez kordon mundurowych, na ulicy roiło się od patroli. Bandyty szukało ponad 200 ludzi.

"Grucha" wyrzucił telefon komórkowy. Zdawał sobie sprawę, że policyjni specjaliści mogą wykryć posiadacza komórki nawet wówczas, gdy jest wyłączona.

W sobotnie popołudnie z postoju wziął taksówkę. W kapturze na głowie wsiadł na tylne siedzenie i zamówił kurs do Warszawy. Kazał się wieźć główną drogą, wierząc, że policjanci nie zdołają skontrolować każdego samochodu.

Kilkakrotnie zmieniał cel podróży. W końcu kazał się zawieźć na Grochów - do blokowiska na Pradze-Południe. Tam zapukał do mieszkania przyjaciela, którego znał z więzienia - "Banana". Ten załatwił mu kryjówkę. "Czuczu" czuł się tam bezpiecznie. Zaczął przygotowywać się do nowego zamachu.

Planował dokończyć zemsty na braciach Cz. Jego celem był Mariusz Cz. Bandyta wpadł na pomysł, jak go zabić. W poniedziałek umówił się z dostawcą broni. Zamówił trotyl i zapalnik.

Reklama

Gruszczyński nie wiedział, że już w niedzielę policjanci wiedzieli, że dzwonił do kolegów i do rodziny. I to go zgubiło. Dzwonił z budek telefonicznych na osiedlach i stacjach paliw. Wiadomo było, że ukrywa się na Pradze-Południe. Policjanci zlokalizowali budki, z których dzwonił "Czuczu" - wszystkie już we wtorek rano obstawili policjanci.

Dostali informację, że wczesnym przedpołudniem egzekutor odbierze trotyl od dostawcy. Nie wiedzieli tylko, gdzie. Gruszczyński odebrał 200-gramową kostkę trotylu i szedł w stronę kryjówki. Postanowił jeszcze zatelefonować - wybrał budkę obok stacji benzynowej przy ul. Nasielskiej.

Jeden z policyjnych wywiadowców rozpoznał jego charakterystyczny kołyszący chód, mimo że Gruszczyński zasłonił twarz kapturem. Kiedy policjanci krzyknęli: "Stój! Policja!", gangster rzucił się do ucieczki. Wyciągnął zza pazuchy pistolet maszynowy Skorpion i pobiegł na tył stacji.

Policjanci otoczyli go, ale Gruszczyński nie zamierzał poddać się bez walki. Przy sobie miał trotyl, który mógł zdetonować. Gdyby mu się to udało, stacja benzynowa wyleciałaby w powietrze.

"Rzuć broń! Padnij, bo strzelam" - krzyknął policjant. Wtedy morderca zdał sobie sprawę, że w starciu z policją nie ma żadnych szans. Przyłożył sobie bro do głowy i pociągnął za spust.

Śmierć bandyty nie kończy śledztwa. Policjanci poszukują wszystkich jego wspólników i dostawców broni. Wczoraj o godz. 12.30 na miejsce, gdzie zginął Gruszczyński, przyjechali policjanci z Centralnego Biura Śledczego, którzy do niego strzelali. W obecności prokuratora przeprowadzono wizję lokalną. Policjanci odtworzyli dokładnie przebieg strzelaniny, jeden z nich grał rolę Gruszczyńskiego. Wizja była filmowana, by prokurator mógł ocenić, czy funkcjonariusze użyli broni zgodnie z przepisami.