Lista lektur na przyszły rok jest imponująca: Gustaw Herling-Grudziński, Dostojewski, Goethe. Ale to niestety lista tego, czego młodzież nie będzie już czytać w szkole. Dlaczego nie jest zalecany np. Gombrowicz i jego "Ferdydurke"? Nie wiadomo. Choć z pewnością jakiś wpływ ma na to stosunek Gombrowicza do narodowej megalomanii i jego naśmiewanie się z napuszonych autorytetów. Wygląda na to, że ministerstwo nie chce polecać dzieł, które mogą buntować młodzież.

Reklama

"Nie chodzi o wprowadzanie ideologii do szkół. Stanowczo to dementuję" - odpiera zarzuty Anna Woźniak, rzecznik prasowy Ministerstwa Edukacji Narodowej. Jak można przeczytać w uzasadnieniu na stronie internetowej MEN, w kanonie znalazły się utwory "o wielkim ładunku patriotyzmu, nacechowane głębokim humanizmem i wartościami chrześcijańskimi". Dlatego w projekcie rozporządzenia znalazły się: książka papieża Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość", utwory Jana Dobraczyńskiego i ks. Jana Twardowskiego.

Nowy wykaz lektur nie podoba się ministrowi kultury Kazimierzowi Ujazdowskiemu. "Całkowicie niezrozumiałe jest usunięcie z listy dzieł takich autorów jak Goethe, Joseph Conrad czy Witold Gombrowicz. Pominięci zostali także wybitni pisarze XX wieku, jak Józef Mackiewicz i Stanisław Lem. Na liście nie ma eseistyki Zbigniewa Herberta ani Czesława Miłosza" - napisał w oświadczeniu minister.

Rzecznik Anna Woźniak broni decyzji ministra Giertycha i podkreśla, że pozostawił on nauczycielom wolną rękę. Bo oprócz zaproponowanych przez resort lektur nauczyciele mogą przecież kazać uczniom czytać "inne utwory". Anna Woźniak nie rozumie też całego zamieszania wokół listy. Według niej, została ona przygotowana w odpowiedzi na liczne prośby nauczycieli i przy ich udziale. Poza tym, jak dodała, jest to dopiero projekt rozporządzenia. I może być jeszcze zmieniony. Oby.