Małgorzatę G. do szału doprowadzało to, że jej mastif tybetański hasa po podwórku przed domem i niszczy grządki. Kobieta postanowiła raz na zawsze nauczyć go porządku. Usłyszała gdzieś o obrożach, które rażą nieposłuszne zwierzę prądem. Znajomy pomógł jej skonstruować takie urządzenie. Od tej chwili zaczęła się gehenna trzyletniego Axla.

Reklama

Gdy tylko jego właścicielka uznała, że pies zapuszcza się zbyt daleko w grządki, natychmiast naciskała guzik w pilocie. Wtedy obroża raziła czworonoga prądem. Axel wył, kulił się, skomlał. Ale bezduszna kobieta nie przestawała go maltretować. Katowany pies w końcu nie wytrzymał i uciekł od swej oprawczyni. Trafił do schroniska Promyk w Gdańsku. Badający go tam weterynarze nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyli, co pies ma na szyi.

"To nieuzasadnione okrucieństwo" - denerwuje się Małgorzata Kass, weterynarz ze schroniska. "Wiele lat pracuję ze zwierzętami, ale pierwszy raz się z czymś takim spotkałam" - dodaje, patrząc na ponabijaną ćwiekami obrożę. Serca pracowników schroniska pękały, gdy okazało się, że muszą oddać czworonoga okrutnej właścicielce. "Ta pani nie chciała słuchać, że ta obroża to barbarzyństwo! Prawo zakazuje nam jednak odebrania psa w takim przypadku" - martwi się Katarzyna Zaleska ze schroniska.

"W Polsce nie ma żadnych rozporządzeń i przepisów, które zakazywałyby posiadania tzw. treserów, czyli obroży na prąd" - mówi Paweł Kwiatkowski, rzecznik straży miejskiej w Gdańsku. "Nie można więc odebrać tej kobiecie czworonoga. To, co możemy zrobić, to co pewien czas zaglądać do właścicielki i obserwować, czy pies ma rany na ciele" - tłumaczy.

Reklama