Rekord padł na poznańskim Uniwersytecie Medycznym. Maturzyści złożyli tyle aplikacji, że aż zatkał się uczelniany serwer. O jeden indeks na wydziale lekarskim bije się tam 20 osób, na stomatologii 36. We Wrocławiu na farmację startuje 17 osób na miejsce, na stomatologię 15, a na wydział lekarski 10. Akademia Medyczna w Lublinie jeszcze przed ogłoszeniem rekrutacji wystąpiła do ministra zdrowia o dodatkową pulę miejsc na najbardziej popularnych kierunkach. Choć limity zwiększono, szanse na indeks i tak mają tylko najlepsi.

Reklama

DZIENNIK postanowił sprawdzić, co się stało, że młodzi Polacy nagle zapragnęli nauczyć się zawodu kojarzonego z ogromnym wysiłkiem, pracą po 48 godzin non stop za marne pieniądze i koniecznością corocznego wydzierania podwyżek wielotygodniowymi protestami? Magda Makowska, absolwentka wrocławskiego V LO, złożyła dokumenty aż na trzy uczelnie medyczne: we Wrocławiu, Szczecinie i Katowicach. "Chcę być w życiu kimś" - wypala bez namysłu. Myśli o karierze jako genetyk lub onkolog. Dziewczyny nie odstrasza ani fatalna sytuacja finansowa służby zdrowia, ani poczucie beznadziei i strajki. "W tej chwili nie kieruję się względami ekonomicznymi" - mówi. Już bierze po uwagę wyjazd za granicę na staż.

Agata Mikita, absolwentka XVII LO im. Agnieszki Osieckiej we Wrocławiu, stara się o przyjęcie na położnictwo. "Czuję, że miałabym do tego serce, to musi być fascynujące widzieć i pomagać dziecku przyjść na świat" - tłumaczy z uśmiechem. A zarobki? "Na razie nie biorę ich pod uwagę. Najpierw muszę się dostać na studia licencjackie, potem jeszcze na magisterskie. A potem..." - Agata zamyśla się. "Jeśli się nic w kraju nie zmieni, to wyjadę".

Dominika Kowalska, absolwentka IX LO im. Juliusza Słowackiego we Wrocławiu: "Do zawodu lekarza trzeba dojrzeć. Ja miłość do niego mam zaszczepioną w genach. Mój dziadek i ciocia są lekarzami, to przechodzi z pokolenia na pokolenie" - tłumaczy. Dominika chciałaby być alergologiem, pediatrą albo okulistą. Nieważne czy w Polsce, czy na Zachodzie. Wyjazd po studiach? "Tak, ja myślę o nim bardzo realnie" - rzuca od razu Emil Furmanek, maturzysta z liceum w Międzychodzie, który startuje na Uniwersytet Medyczny w Poznaniu. Nie kryje, że wysokie zarobki kuszą, a i prestiż lekarza np. w Wielkiej Brytanii jest nieporównywalnie większy niż w naszym kraju.

Reklama

Marcin Klimczak chce się dostać na Akademię Medyczną w Warszawie. Mówi wprost: nie będzie strajkować czy głodować w proteście przeciwko zbyt małym zarobkom. "Odkąd sięgam pamięcią, chciałem być chirurgiem. To jedna z najbardziej prestiżowych, ale i najlepiej opłacalnych profesji na świecie, co mnie dodatkowo motywuje" - mówi. "Kiedy tylko zdobędę kwalifikacje, wyjadę. Nie chcę spać po kilku latach wytężonej pracy na jezdni albo głodować przez tydzień tylko po to, aby dostać tysiąc złotych podwyżki. A nie wierzę, że sytuacja lekarzy w naszym kraju się polepszy".

Magdalena Kidzińska w ogóle nie zakłada, że będzie pracować w państwowej służbie zdrowia. "Chcę zostać rehabilitantką. Jeśli rodzice mi pomogą, otworzę własny gabinet. Pracując w państwowym szpitalu, zapewne nie starczyłoby mi na chleb" - kwituje.

Socjologowie już zauważyli, że ogromne aspiracje młodych ludzi idą w parze z konkretnymi oczekiwaniami finansowymi. "Nasi lekarze są świetnie wykształceni i bez problemu znajdują pracę w renomowanych klinikach. Nie są w Europie, jak nasi humaniści czy inżynierowie, <zmywakami> w knajpach" - mówi dr hab. Krzysztof Podemski, dyrektor Instytutu Socjologii poznańskiego Uniwersytetu Medycznego. Choć wśród kadry naukowej modne jest dziś narzekanie na poziom przygotowania studentów, prof. Jacek Wysocki, prorektor ds. promocji Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, obsypuje młodych ludzi komplementami. "To nieprzeciętnie zdolna i ambitna młodzież. Często zdarza się, że studenci chcą poprawiać oceny z egzaminów z czwórek na piątki. Oni są głodni wiedzy i sukcesu" - mówi.

Wniosek jest prosty: będziemy na pewno mieli tak wybitnych kardiochirurgów, jak prof. Zbigniew Religa. Będziemy, jeśli nie wyjadą.