"Skądś pieniądze brać trzeba" - przyznaje bez ogródek Jerzy Orzechowski, komendant straży miejskiej w Karlinie pod Kołobrzegiem. Dopiero potem dodaje, że dzięki fotoradarom jest bezpieczniej.

Reklama

Po co w ogóle strażnikom te urządzenia? - pyta "Fakt". W końcu powinni zajmować się innymi rzeczami: łapaniem pijaków, wandali malujących po murach i osób, które wtykają kierowcom za wycieraczki pornograficzne ulotki. Ale - jak zauważa "Fakt" - taka praca jest niewdzięczna i przede wszystkim nie przynosi zysków.

A tymczasem fotoradar to kura znosząca złote jajka. W Warszawie w ciągu roku jedno takie urządzenie potrafi „zarobić” ponad 1,7 mln złotych. W innych miastach te kwoty są mniejsze, ale i tak średnio jeden fotoradar przynosi strażnikom około 500 tys. zł mandatów. W sumie strażnicy miejscy w Polsce mają około 100 fotoradarów. Daje to więc rocznie gigantyczną sumę 50 milionów złotych.

Dlatego waśnie strażnicy miejscy tak walczyli o prawo do używania fotoradarów. Gdyby chodziło im o bezpieczeństwo, to ustawialiby je tam, gdzie naprawdę szaleją piraci drogowi. I łapali ich bez przerwy całą dobę.

Reklama

Tymczasem taktyka strażników jest inna. Wybierają szerokie drogi, najlepiej w nocy. Co prawda nikomu nie przeszkadza, że kierowca jedzie wtedy za szybko. Ale fotoradar straży miejskiej robi zdjęcie i za niewielkie przekroczenie prędkości straż inkasuje 100 złotych.

Nic dziwnego, że kierowcy tak się cieszyli, gdy w kwietniu Trybunał Konstytucyjny odebrał SM prawo do dawania mandatów za przekroczenie prędkości. Niestety, nowe przepisy znów im na to pozwalają - pisze "Fakt".