Rankami udawał, że wypatruje przez kamery bandytów i śledzi wszelkie niegodziwości. Ale to były pozory. Inspektor straży miejskiej Jan K. z Opola szukał słabych punktów kamer, dzięki czemu mógł napadać na banki i agencje kredytowe. Śledczy ustalili, że ma na koncie 10 napadów. Nikt nie wie, jak długo by jeszcze kradł, gdyby nie jego chciwość. Wpadł, gdy postanowił okraść zakład bukmacherski, w którym był stałym bywalcem - ujawnia "Fakt".
Ostatniego napadu dokonał w poniedziałek. Po południu zakradł się pod zakład bukmacherski przy ul. Sosnowskiego, zaledwie kilkaset metrów od jego domu. Zawiązał na twarzy chustę i z nożem wbiegł do lokalu. "Dawaj forsę" - warknął do kasjerki. "Pan Jan?" - zapytała zdziwiona kobieta, rozpoznając w nim klienta, który kilka razy u niej obstawiał zakłady. Zbir osłupiał. Na to właśnie czekała. Odepchnęła go i zablokowała wejście na zaplecze. Rabuś uciekł, niczego nie zabierając. Przybyli na miejsce policjanci od razu dowiedzieli się, kim jest napastnik - zauważa "Fakt".
"Godzinę po napadzie zatrzymaliśmy strażnika wychodzącego z taksówki" - przyznaje gazecie Krzysztof Sochacki, komendant miejski policji w Opolu.
Policjanci szybko ustalili, że poniedziałkowy napad nie jest jedynym, jaki ma na sumieniu upadły strażnik. Według ustaleń policji, w ciągu ostatnich czterech miesięcy jeszcze co najmniej dziewięć razy napadał na banki i zakłady bukmacherskie w mieście.
Pracując od 16 lat w straży miejskiej, doskonale wiedział, jak działa miejski monitoring i jakimi drogami ma chodzić, by kamery go nie nagrały. Tylko tak można wytłumaczyć udany napad na zakład kredytowy przy ul. Kościuszki w połowie czerwca. Tego dnia miejskie kamery miały być wyłączone na kilka godzin. Wiedzieli o tym nieliczni - m.in. Jan K. W pracy wziął wolne, podobnie jak czynił to zawsze w dniach, w których ze strażnika przeistaczał się w rabusia.
"Jeżeli zarzuty wobec funkcjonariusza się potwierdzą, nie będzie dla niego miejsca w straży miejskiej" - przyznaje Mirosław Pietrucha, rzecznik prezydenta miasta.
Potwierdza, że zastrzeżenia do pracy Jana K. były już wcześniej. Strażnik łupił niemieckich turystów. Za rzekome wykroczenia wystawiał mandaty, ale pieniądze brał do swojej kieszeni. Sprawa się wydała, gdy jeden z cudzoziemców zjawił się na komendzie, prosząc o anulowanie mandatu - twierdzi "Fakt".
Mimo to K. nie został ukarany. Zakazano mu wystawiania mandatów i przesunięto do działu... miejskiego monitoringu! Znając ustawienie kamer i pracę strażników, nie miał najmniejszych skrupułów, żeby w środku dnia napaść na bank. Kiedy udał mu się pierwszy skok, zorganizował kolejny. I tak aż do minionego poniedziałku, kiedy w końcu powinęła mu się noga - pisze "Fakt".