Absurdalne zarządzenia Artura Paczyny doprowadzają strażników miejskich z Bytomia do rozpaczy.
"Nieważne za co, ważne, żeby był mandat" - opowiada jeden z byłych strażników. Nie wytrzymał narzuconego przez Paczynę reżimu. Po kilkunastu latach sam odszedł z pracy. Miał już dość ścigania ludzi za byle jakie przewinienia, po to tylko, żeby zadowolić swojego szefa.
"Dla niego nie liczy się doświadczenie, nie liczy się umiejętność rozmowy z ludźmi. Jedyne, co jest ważne, to liczba mandatów. Im więcej wlepionych, tym lepiej" - opowiada strażnik, który boi się ujawnić.
Wspomina niedzielę, 20 stycznia 2008 r, kiedy to komendant wpadł na poranną odprawę i rozkazał swoim pracownikom, że mają przynieść po pięć mandatów. "Jeśli jeszcze raz będę miał niedzielę bez pięciu mandatów z ul. Piłsudzkiego, to osoba, która będzie na tej służbie, będzie musiała powiedzieć, dlaczego ich nie nałożyła" - mówił do strażników Paczyna.
Na koniec komendant postraszył jeszcze swoich podwładnych, że sam sprawdzi, jak się sprawują na patrolu. "Ja w niedzielę jeżdżę po mieście. I chciałbym, żeby to był przekaz: ja jeżdżę po mieście!" - ostro zapowiedział przestraszonym mundurowym. A ci ze strachu wypisywali mandaty za największą nawet błahostkę. Po to tylko, żeby statystyki dobrze wyglądały.
"On musiał mieć dużo mandatów, bo w budżecie założone jest, że tyle, a tyle pieniędzy będzie pochodziło właśnie z nakładanych kar" - opowiada były strażnik.
Komendant przechodzi sam siebie także w wymyślaniu najbardziej idiotycznych przepisów, które mają utrudnić życie bytomskim strażnikom. Zarządził, że każdy strażnik, który będzie chciał zapuścić brodę lub wąsy, musi poprosić go o zgodę. "To jest przecież jakiś absurd" - denerwuje się były podwładny Paczyny.
Rygorystyczne przepisy dotyczą jedynie samych strażników, szefowie lubią sobie pofolgować. Nasz informator wspomina, jak po jednej z imprez integracyjnych w ośrodku Sportowa Dolina, musiał osobiście odwozić służbowym wozem pijanych szefów straży do domów.
Strażnicy miejscy pracują w atmosferze pełnej strachu i presji. Nie wytrzymują nawet najlepsi, dla których liczy się dobrze wykonana praca, a nie statystyki komendanta. "Ludzie odchodzą, bo mają dość. Komendant robi tak, że wybiera sobie zawsze pupila i wroga. Tego pierwszego chwali i faworyzuje, a temu drugiemu nie daje spokoju, aż się człowiek zwolni" - mówi strażnik.
Strażnicy marzą o tym, żeby Paczyna w końcu został odwołany. Dopiero wtedy w Bytomiu zacznie liczyć się bezpieczeństwo, a nie liczba wlepionych mandatów.
Rozmowa z jednym z podwładnych komendanta Artura Paczyny:
Fakt: To macie normę, którą musicie wyrobić? To jest normalne?
Strażnik Miejski: To jest nienormalne, to jest chore.
F: A to ile taka norma wynosi?
SM: Jeszcze jak robiłem, to było 12 mandatów.
F: I za co to mają być mandaty?
SM: Wszystko jedno. (...) Im więcej, tym lepiej.
F: To jest oficjalnie w dokumentach?
SM: Ale gdzie tam.....
F: To pewnie jak ktoś nie wyrobił, to ile zarobił?
SM: Chodził bez premii.