Iwona Dudzik: Brudne strzykawki mogą spowodować nawet śmierć ludzi. Tymczasem ani pacjenci, ani minister zdrowia przez ponad pół roku o niczym nie wiedzieli. Czy w ministerstwie coś działa źle?
Bolesław Piecha:
Ale dlaczego? Czy jeśli w Pcimiu wybuchnie pożar, to znaczy, że źle działa MSWiA?

Ale w tym wypadku pali się być może w całym kraju, a minister nie ma o tym pojęcia...
Coś jest nie tak tylko z jedną serią strzykawek.

Nie wierzę. W przypadku corhydronu też długo utrzymywano, że wadliwa była tylko jedna fiolka.

Po to są apteki, a w nich farmaceuci, żeby oglądali towar. Prawo mówi wyraźnie, że w przypadku nieprawidłowości jest obowiązek natychmiastowego powiadomienia Urzędu Rejestracji Leków. Niestety pracownicy nie przestrzegają prawa. Jeśli ze strzykawką na oko coś jest nie tak, to wyrzuca się ją do kosza. Nikomu nawet się nie śni, żeby kogokolwiek powiadamiać. Jest też pytanie, jak strzykawki znalazły się w Polsce? Jak przeszły kontrolę jakości w fabryce?





Reklama

A może dystrybutorzy tych strzykawek w Polsce na przetargach oferowali taniej towar o niesprawdzonym terminie przydatności. Są też przypuszczenia, że część produkcji odbywała się na Ukrainie albo Dalekim Wschodzie. Ale to musi sprawdzić prokuratura, a nie minister.

Skąd te podejrzenia? Miał pan jakieś sygnały wcześniej?

Mam przecieki z białostockiej stacji krwiodawstwa, która na początku roku zakwestionowała partię strzykawek i pogoniła dystrybutora.

Ile mogło być zanieczyszczonych strzykawek i do których szpitali - poza Radomiem - trafiły?

A skąd ja mogę wiedzieć?

Urząd Rejestracji Leków bada sprawę od 20 lipca. Jak to możliwe, że wciąż nic więcej nie wiecie?
Być może teraz część szpitali nas zawiadomi.

Czy wadliwe strzykawki mogą być dostępne także w aptekach?

Z tego co wiem, to ta partia trafiła tylko do szpitali.

Czy czuje się pan odpowiedzialny za aferę strzykawkową?
Nie, bo to Urząd Rejestracji Leków, a nie ja, odpowiada za wyroby medyczne.

Ale urząd podlega panu...
Urząd od razu 20 lipca, gdy otrzymał informacje o zanieczyszczonych strzykawkach, wdrożył wszelkie procedury wyjaśniające. Ja w tym czasie byłem w Grenoble, dlatego o wszystkim dowiedziałem się parę dni później.

A dlaczego, gdy tydzień temu dowiedział sie pan o sprawie, od razu nie powiadomił pan o zagrożeniu chociażby za pośrednictwem strony internetowej?
Ale po co? Co miesiąc na moje biurko trafia minimum 100 tego typu spraw. Nikt nie używa stron internetowych, bo często alarmy okazują się fałszywe.

Ten fałszywy nie jest. Skąd więc mam wiedzieć, czy jak zrobią mi zastrzyk, to nie zostanę zakażona?

Trzeba liczyć na fachowość personelu medycznego.

Ale tego, że strzykawka jest zakażona, może nie być widać gołym okiem.
Na to już nie ma mocnych.

No to nie uspokoił mnie pan.
Ale czy komukolwiek coś się stało?

A pan, panie ministrze, zna odpowiedź na to pytanie?
Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że nic złego się nie stało. Inaczej byłyby skargi na podany lek.





























Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za politykę lekową