Wszyscy w Biernej wiedzą, że nikt tak troskliwie nie zajmuje się zwierzętami jak pani Stanisława. Kobieta ma w swojej zagrodzie kury, kozy, psa i sarenkę Basię. Sarna trafiła do niej dwa lata temu. Sąsiad przyniósł ją jeszcze z pępowiną, bo znalazł zwierzątko na łące - pisze "Fakt".

Pani Stasia karmiła sarenkę przez strzykawkę. Wyleczyła ją, odchowała. Każdego dnia patrzy, jak sarenka beztrosko biega po zagrodzie.

Ale urzędnicy ze starostwa powiatu żywieckiego domagają się wypuszczenia Basi na wolność. Bo zwierzę jest "dobrem narodowym".

"Moja Baśka dobrem narodowym? Przecie ja ją wykarmiłam i wychowałam" - przekonuje kobieta. "Baśka tego nie przeżyje, a ja również" - płacze pani Stasia. Urzędnicy każą 73-latce do końca sierpnia dowieźć sarenkę do schroniska dla zwierząt w Mikołowie.

Ale za panią Stasią stoi murem cała wieś i wszyscy specjaliści weterynarii z okolicy. Powiatowy inspektor weterynarii w Żywcu napisał nawet list do starostwa: "Sarna jest zadbana, reaguje na proste polecenia, jest dobrze odżywiona. Traktowana jest jak domownik, bo puszcza się po całym domu".

Ale urzędnicy pozostali niewzruszeni. Sprawa trafiła do samorządowego kolegium odwoławczego. "Ja i tak zapowiadam, że Baśki nie oddam! Widłami będę jej bronić" - zapowiada pani Stasia, tuląc Basię.