O dramacie osieroconego Adasia "Fakt" pisze od kilku dni. Chłopiec stracił swoich najbliższych 22 lipca. Wtedy to jego ojciec - Piotr, pilotujący awionetkę, runął nią z 800 metrów w dół. Na pokładzie samolotu znajdowała się jego żona, Aleksandra i ich starszy synek - Mikołaj oraz dwójka przyjaciół. Wszyscy zginęli na miejscu. Adaś, który nie poleciał z rodzicami, został na świecie sam.

Reklama

Natychmiast znaleźli się ludzie, którzy bez wahania przygarnęli bezbronną kruszynkę. To brat zmarłego tragicznie Piotra - Adam i jego małżonka. Mężczyzna obiecał to swemu bratu, kiedy wspólnie zaczynali latać samolotami. Po śmierci brata pan Adam przyjął Adasia pod swój dach. Chłopcem z wielkim sercem i oddaniem zaopiekowała się jego ciocia i ich dwie córeczki. "Nigdzie indziej nie będzie mu lepiej" - zapewnia jego wujek.

Problem w tym, że rodzina pana Adama nie jest jedyną, która chce dać dziecku miłość i spokój domowego ogniska. Maluszkiem pragną się też zaopiekować dziadkowie ze strony matki.

I tu zaczyna się prawdziwy dramat. O opiekę nad Adasiem rozgrywa się regularna wojna. Na razie został zakończony jej pierwszy etap: częstochowski sąd przyznał prawo do opieki dziadkom dziecka. Do godziny 18.00, 9 sierpnia, chłopiec miał trafić pod ich skrzydła - pisze "Fakt".

Reklama

W czwartkowe popołudnie, w asyście policji, dziadkowie zajechali przed dom pana Adama Sikorskiego w Konstancinie. Zdenerwowani czekali na chłopca, ale nie wyszedł do nich. "Kochamy go tak bardzo, jesteśmy dla niego najbliższą rodziną" - mówił ze łzami w oczach dziadek chłopca.

Odjechali z kwitkiem. "Zamiast mundurowych, powinniście ze sobą przywieźć kuratora sądowego. Tylko wtedy, zgodnie z prawem i decyzją sądu, oddam wam Adasia" - tłumaczył Adam Sikorski. Zaraz jednak dodał: "To nie będzie moje ostatnie słowo. Będę walczył o bratanka w sądzie. Bo dla mnie najważniejsza jest wola zmarłego brata i dobro chłopca" - kwituje.