Francis Fukuyama zgadza się z Robertem Kaganem (str. 11 - 13), że kraj rządzony przez Władimira Putina jest dziś już tylko fasadową demokracją. Zwraca jednak uwagę na dwa fakty, które sugerują mniej krytyczną ocenę rosyjskiej rzeczywistości.

Idealizowane przez zachodnich obserwatorów lata 90. XX wieku nie były w Rosji czasem rozkwitu demokracji, lecz chaosu, którego symbolem stali się paradujący z bronią maszynową ochroniarze oligarchów. Rozkład posunął się tak daleko, że dopiero w ostatnich latach państwo odzyskało monopol na użycie siły - klasyczne według Maxa Webera kryterium władzy politycznej - i zaczęło zbierać podatki. To niewątpliwe osiągnięcie i, mimo wszystko, pewien postęp rządów prawa. W sukcesie Putina kryje się, pisze Fukuyama, źródło słabości tworzonego przezeń systemu. Po okresie jelcynowskiej smuty stabilność i poczucie bezpieczeństwa były ewidentną wartością, za którą obywatele byli gotowi zapłacić swoimi swobodami. Za kilkanaście lat stabilność i bezpieczeństwo będą jednak uważane za rzecz naturalną, co sprawi, że Rosjanie zaczną domagać się czegoś więcej od rządzących nimi ludzi.

Reklama

p

Francis Fukuyama*

Putin odbudował struktury państwa

Reklama

Popularna zachodnia teoria, za którą sam opowiadałem się w przeszłości, głosi, że liberalna demokracja i gospodarka rynkowa idą w parze - szybki rozwój pod autorytarnymi rządami jest co prawda możliwy, lecz prowadzi do żądań większej przejrzystości i powszechnego udziału w decyzjach politycznych, które są konieczne dla efektywnego działania nowoczesnej gospodarki rynkowej. Przypadek Rosji, która przez ostatnie parę lat rozwijała się równie szybko jak Chiny, a równocześnie oddalała się od zachodnich norm liberalnej demokracji, zadaje kłam temu twierdzeniu.

Podróż do Moskwy lub Petersburga przenosi nas w świat zupełnie odmienny nie tylko od tego, który istniał w czasach sowieckich, lecz również od chaosu lat 90. Moskwa wygląda dziś jak bogate europejskie miasto. Butiki Armaniego i Gucciego zapełniają centrum, a salony Volvo i wielkie centra handlowe ciągną się wzdłuż dróg wyjazdowych. Bogactwo jest ciągle podzielone bardzo nierówno, ale duża jego część przenika w dół do klasy średniej, a obszary biedy w porównaniu z latami 90. uległy znacznemu zmniejszeniu. Styl rodem z Dzikiego Zachodu, który cechował Moskwę tamtego okresu i którego symbolem byli oligarchowie-miliarderzy otoczeni ochroniarzami noszącymi karabiny maszynowe, odszedł w przeszłość.

Reklama

Ostatnia dekada upłynęła Rosjanom na klasycznej dla XIX wieku budowie państwa. Przywrócili mu monopol na użycie siły, co według Maxa Webera jest kluczowym czynnikiem stanowiącym o państwowości. Mimo że ludzie Putina zrenacjonalizowali Jukos, uwięzili jego szefa Michaiła Chodorkowskiego oraz wypchnęli Shell i BP z cennych pól naftowych i gazowych, zagraniczne inwestycje napływają szerokim strumieniem. Szefowie międzynarodowych korporacji takich jak Coca-Cola czy General Motors zdają się uważać, że prawa własności chronione są w Rosji w sposób wystarczający - w każdym razie nie gorzej niż w Chinach - by zaryzykować idące w setki milionów inwestycje w środki trwałe. Zabójcy Anny Politkowskiej nie doczekali się sądu, ale biznesem w coraz większym stopniu rządzi prawo. Rząd zbiera podatki, realizuje zrównoważone budżety i nawet odkłada na czarną godzinę część wpływów z eksportu surowców energetycznych. Nic dziwnego, że badania opinii publicznej pokazują, że prezydenta popiera więcej niż 70 proc. obywateli. Jego odpowiednikom w Waszyngtonie czy w Tokio daleko jest do tego poziomu.

Jedyny kłopot jest taki, że Rosjanie nie budują państwa nowoczesnego, takiego którego cechą charakterystyczną jest wielość mechanizmów umożliwiających pociągnięcie decydentów do odpowiedzialności za ich działania. Rosyjski model ustrojowy jest hybrydą i pod względem stopnia demokracji daleko mu do dawnych sowieckich satelitów takich jak Polska czy Węgry. Rząd kontroluje wszystkie kanały telewizyjne, nadzór nad prowincjami został na powrót scentralizowany. W Dumie administracja Putina stworzyła sobie koalicję lojalnych partii politycznych i praktycznie wyeliminowała jakąkolwiek poważną opozycję. Organizacjom pozarządowym, zwłaszcza tym z zagranicznymi powiązaniami, utrudnia się życie do tego stopnia, że wiele z nich zakończyło działalność. Mimo że dysydenci tacy jak Garri Kasparow i jego Zjednoczony Front Obywatelski mają marginalny wpływ na rosyjską politykę, nie pozwala się im na pokojowe demonstracje.

Rosja ciągle jest bardziej demokratyczna niż Chiny. W przeciwieństwie do komunistycznych przywódców w Pekinie, Putin został wybrany w wolnych wyborach i prawdopodobnie ustąpi w marcu 2008 roku, choć zrobi to zapewne wskazując sukcesora. Rosjanie nie cenzurują internetu w taki sposób, jak robią to Chińczycy, a niezależnych mediów jest w Rosji więcej niż w Chinach. Dlaczego więc USA i Europa są dziś o wiele bardziej krytyczne pod adresem Rosji niż Chin i dlaczego tak bardzo się jej boją?

Wynika to z paru powodów. Po pierwsze, wielu ludzi uważa, że Rosja nie przedstawia dziś stabilnego modelu, ale jedynie pośrednie stadium na drodze do pełnego autorytaryzmu i w pełni znacjonalizowanej gospodarki. Drugim powodem jest to, że Rosja mówi o swoich celach w polityce zagranicznej o wiele bardziej otwarcie niż Chiny. Jej elita polityczna bardzo niedobrze wspomina lata 90. Rządów Jelcyna nie uważa się za okres rozkwitu demokracji, lecz upokorzenia. Rosjanie są przekonani, że USA i ich partnerzy z NATO nie kierowali się chęcią promocji demokracji, lecz osłabienia Rosji. W dodatku Zachód nie zadowolił się oderwaniem krajów dawnego Układu Warszawskiego, lecz promując "kolorowe rewolucje" na Ukrainie i w Gruzji wszedł głęboko w sferę historycznych rosyjskich wpływów. Dziś, kiedy Rosja czuje się znowu silna, jest przekonana, że może się bronić tylko drogą konfrontacji.

Biorąc pod uwagę siłę podejrzeń po obydwu stronach i deklaracje prezydenta Putina, że ponownie wyceluje rakiety z bronią atomową w europejskie miasta, nie należy się dziwić pojawiającym się stwierdzeniom o powrocie do zimnej wojny. Jest jednak wiele powodów, które nakazują wątpić w to, by Rosja chciała na powrót stać się Związkiem Sowieckim. Rosjanie wracają dziś do swojej przedbolszewickiej przeszłości - zwiedzają carskie pałace i ustawiają w kolejkach, by ucałować ikony w odrestaurowanych cerkwiach. Prowadzona przez nich debata o tożsamości narodowej jest daleka od zakończenia. Niektórzy zgadzają się z tezą Samuela Huntingtona, że Rosja stanowi inną niż Zachód cywilizację, inni wzdragają się jednak przed wyrzeczeniem się europejskich korzeni. Lepiej niż poprzednie pokolenia wykształcona i dorastająca w zachodnim konsumeryzmie młodzież może dziś głosować na Putina w geście wdzięczności za stabilizację, którą jej zapewnił, ale nie wiadomo, jakie będą jej polityczne preferencje za 20 lat, gdy stabilność stanie się rzeczą oczywistą. Rosjanie chcą dziś bogactwa i bezpieczeństwa. Mogą marzyć o przywróceniu międzynarodowego prestiżu, ale czy będą gotowi za to zapłacić?

Powinniśmy obserwować rzeczywiste zachowanie Rosji, a nie projektować na nie własne nadzieje i lęki, jakie nagromadziliśmy w ciągu ostatnich 15 lat. Wielu zachodnich obserwatorów jest złych na Putina i budowaną przez niego Rosję w sposób typowy dla odrzuconych kochanków: w latach 90. mieli nadzieję, że w krótkim czasie w Rosji zapanuje pełna liberalna demokracja, a kiedy stało się inaczej, poczuli się zdradzeni. Lecz to, że w pełni demokratyczna Rosja nie powstała, nie oznacza, że pełen autorytaryzm jest w niej nieunikniony.

Francis Fukuyama

© The Yomiuri Shimbun 2007

przeł. Krzysztof Iszkowski

p

*Francis Fukuyama, ur. 1952, amerykański filozof i politolog. Jeden z twórców amerykańskiego neokonserwatyzmu, zdystansował się wobec niego w obliczu działań George'a W. Busha (zob. wywiad z Fukuyamą "Nie mogę dłużej popierać neokonserwatyzmu" w "Europie" nr 115 z 14 czerwca ub.r.). Pracował w Departamencie Stanu, w latach 2001 - 2005 zasiadał w Prezydenckiej Radzie ds. Bioetyki. Wykłada na waszyngtońskim Johns Hopkins University, jest współzałożycielem pisma "The American Interest", które próbuje przezwyciężyć ostre w ostatnich latach podziały ideologiczne w amerykańskiej polityce.