To śmiała teoria, ale prawdopodobna - zapewnia "Super Express" i TVP3. Na sensacyjny trop podobno wpadli śledczy. O co chodzi?
Piotr Jaroszewicz jako pułkownik Ludowego Wojska Polskiego przyjechał w czerwcu 1945 roku do pałacu w Radomierzycach przy granicy z Niemcami. Wcześniej hitlerowcy zwozili w to miejsce stosy swoich tajnych teczek i akt. Ale nie zdążyli ich wywieźć. Dlatego cenne archiwum mogło wpaść w ręce Jaroszewicza.
"Pod koniec wojny Niemcy zaczęli zwozić do pałacu całe skrzynie dokumentów. Gdy po wejściu Rosjan musieli uciekać, wszystko zostało. Jaroszewicz był tu na pewno" - wspominają Edyta i Aleksander Hacikowie, jedni z najstarszych mieszkańców Radomierzyc.
W tych aktach mogły być materiały kompromitujące wiele znanych osób. Dlatego wynajęli oni w 1992 roku zabójców, żeby zamordowali Piotra Jaroszewicza. Wcześniej bandyci torturowali byłego premiera. Być może po to, żeby zdradził, gdzie schował swoje archiwum?
Te przypuszczenia potwierdza raport, który powstał w Biurze Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji. Policyjni specjaliści przeanalizowali kilkadziesiąt tomów akt sprawy i nie mają wątpliwości: mordercy przyszli do Jaroszewicza po ważną rzecz albo dokument. Splądrowali jedynie gabinet premiera, nawet nie tknęli drogich obrazów, książeczek czekowych,kolekcji monet i znaczków.