Miriam Shaded, prezes Fundacji, zapewnia, że Syryjczycy na bieżąco byli informowani, o tym, co zastaną w Polsce i że są to najlepsze warunki przyznawane w takich sytuacjach. I zaznacza, że imigranci przyjechali prywatnym czarterem, nocowali w hotelach w Libanie, a tu dostają dwa razy więcej pieniędzy, niż gdyby ubiegali się o pomoc finansową w urzędach. Shaded podkreśla, że Syryjczycy nie musieli przeprawiać się przez morze ani przebywać w ośrodkach dla cudzoziemców.
Tutaj są bezpieczni i mają naprawdę godne warunki życia, a to, że są na przykład niegospodarni, bo kupują jogurt za 12 zł, a nie za 2 zł, to w tym przypadku Fundacja nie ponosi odpowiedzialności - mówi prezes.
Fundacja ma zasadę, że kwateruje maksymalnie po dwie osoby w pokoju. Nie lokuje kobiet i mężczyzn razem chyba, że są to małe dzieci lub małżeństwa. Jak mówi Miriam Shaded, ewentualne niezadowolenie wynika z tego, że Syryjczycy sami się relokują. - Informują, że oni podjęli decyzję, że przeprowadzają się do cioci, do wujka lub znajomych, stawiając fundację przed sytuacją dokonaną, a następnie mówią, że chcieliby dostać inne mieszkanie - mówi prezes. I zapewnia, że Fundacja pomaga szukać nowego mieszkania, ale potrzebuje na to czasu.
Fundacja Estera odpiera także zarzuty, że namawiała Syryjczyków do przyjazdu. - Nikt ich na siłę nie ściągał - mówi prezes. Dodaje, że Syryjczyków nikt nie zmuszał, nikt nie kazał im aplikować, nikt nie kazał im się pakować. Podkreśla także, że cała Syria jest zagrożona wojną, a świadectwem tego jest choćby fakt, że nie działa tam polska ambasada czy nie ma przedstawicielstw instytucji międzynarodowych, takich jak np. Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców.
Pieniądze na utrzymanie Syryjczyków - jak deklaruje Fundacja - pochodzą od kościołów, parafii, społeczności lokalnych, ludzi dobrej woli oraz od angielskiej fundacji Baranbas Fund. Miesięcznie pięcioosobowa rodzina otrzymuje 3 tys. złotych. Syryjczycy, którzy przyjechali, są zakwaterowani w różnych miastach w Polsce.