Po 11 latach przymusowego pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku 78-letni Feliks Meszka wyszedł na wolność. Rybnicki sąd uznał, że ostatnia decyzja o umieszczeniu mężczyzny w szpitalu bez jego zgody zapadła z naruszeniem przepisów.

Mężczyzna miał grozić sąsiadom, wykrzykując m.in.: "Załatwię cię" i "Wytruję cię". Sąd zlecił badania psychiatryczne mężczyzny, a następnie uznał, że pan Feliks "groził pokrzywdzonym słowami, które mogły wzbudzić i wzbudziły uzasadnioną obawę, że może dopuścić się przeciwko nim zachowań zagrażających ich życiu i zdrowiu", i nakazał umieścić go w szpitalu psychiatrycznym.

Reklama

Rozmawiamy z mecenasem Piotrem Wojtaszakiem, który pomógł Feliksowi Meszce uzyskać zgodę na opuszczenie szpitala psychiatrycznego. Mecenas reprezentuje także m.in.: Krystiana Brolla - pojechał do sklepu i miał wygrażać nieznanej sobie osobie i Stanisława Belskiego - przywłaszczył kilka opakowań kawy w markecie. Także przez lata przetrzymywanych na oddziałach zamkniętych zakładów psychiatrycznych.

Dorota Kalinowska: Ile jest osób, których na oddziałach psychiatrycznych nie trzeba trzymać pod kluczem?
Piotr Wojtaszak: Jak wskazuje przykład Pana Feliksa Meszki czy np. Krystiana Brolla i Stanisława Belskiego, innych moich klientów, jest ich więcej. Jaka jest ich łączna liczba, tego jednak nikt nie wie.

Reklama

Krystian Broll to pacjent tego samego zakładu w Rybniku, co Feliks Meszka?
Tak. I jego historia także jeszcze szczególna: pan Krystian pojechał do sklepu, żeby zrobić zakupy i tam ponoć było jakiejś zdarzenie z osobą, której nie zna. Ta złożyła zawiadomienie do prokuratury, że Pan Broll jej groził. Na tej podstawie prokuratura wszczęła postępowanie.

Zasada działania też ta sama? Policja odprowadza do drzwi szpitala, mężczyznę bada lekarz dyżurny…
Procedura za każdym razem wygląda bardzo podobnie. Pan Broll został zabrany ze swojego domu. Zrobiono mu pobieżne badania, które skończyły się wydaniem opinii ("Nie ma poczucia choroby, ale musi zostać w placówce" - przypis red.). Sprawa gróźb trafiła do prokuratury i tak w jednym, jak i w drugim przypadku zdecydowano o tym, by zastosować środek zabezpieczający.

Bunt pacjentów szybko mija? "Przebieram się i zostaję w psychiatryku", mówił Feliks Meszka o tym, co myślał tuż po zatrzymaniu.
Trudno powiedzieć, że mija bunt, bo przecież te osoby poddawane stale terapii farmakologicznej. Są im podawane środki psychoaktywne, które mają działanie silnie wyciszające. Ba, pod wpływem tych leków nie mogą one często swobodnie werbalizować myśli, nie mówiąc już o tym, żeby przygotować pismo lub porozmawiać z inną osobą o swojej obecnej sytuacji.

Reklama

Biegli w przypadku Pana Feliksa orzekli: Cierpi na parafrenię, a wypowiedziane przez niego słowa wynikają z choroby i niepoczytalności.
W przypadku Pana Krystiania było tak samo. Dokładnie takie samo orzeczenie.

Dwaj powołani psychiatrzy zalecili: Powinien trafić na detencję (pobyt na oddziale zamkniętym – przypis red.).
Biegli, tak w jednym, jak i drugim przypadku, wydali podobne orzeczenia – nie wiem nawet, czy nie zostały one wydane przez tego samego lekarza. To, co jest znamienne, to to, że te opinie nigdy nie zostały panu Feliksowi okazane – nie miał nawet możliwości zapoznania się z nimi. Prokurator, przedstawiając zarzuty i kierując akt oskarżenia do sądu wraz z wnioskiem o umorzenie postępowania, nawet nie powiadomił – z tego co się orientuję – pana Feliksa o terminie posiedzenia. A już na posiedzeniu sąd przyjął za swoje własne wszystkie ustalenia z postępowania przygotowawczego i orzekł w stosunku do pana Feliksa środek zabezpieczający. Nie widząc go i nawet nie wysłuchując.
Jeśli chodzi natomiast o pana Krystiana, to ten uczestniczył w posiedzeniu w swojej sprawie; składał wnioski dowodowe, bo był świadek tego zdarzenia – właściciel sklepu, w którym pan Broll robił zakupy. Ale jego wniosek został oddalony jako niezwiązany ze sprawą. Pogwałcone zostały tym samym fundamentalne zasady prowadzenia procesu i prawa do obrony.

Jak sąd reagował na napływające w tej sprawie zażalenia? W tym także te pisane przez pacjentów na decyzje o umieszczeniu ich w zakładach.
Sądy okręgowe utrzymały w mocy postanowienia sądów rejonowych. W przypadku pana Feliksa Meszki jest to o tyle warte podkreślenia, że w swoim uzasadnieniu sąd okręgowy nie odniósł się merytorycznie do podniesionych zarzutów, nie przeanalizował orzeczenia sądu rejonowego.

Na tym jednak nie koniec. Już będąc w zakładzie, pacjenci powinni być - zgodnie z prawem - badani raz na pół roku, a opinia lekarska przedstawiać ich aktualny stan zdrowia. Pan Krystian jak często był badany?

Przez cały okres pobytu w szpitalu ani razu. I to przez ponad osiem lat.

I skoro już o kwestiach formalnych mowa, to co z kwestią przedawnienia karalności czynu?
Upłynęła po pięciu latach, ale i tak obaj mężczyźni pozostawali na oddziale.

To oznacza, że gdyby nie pana interwencja, to mogliby tam być przymusowo nawet do końca życia?!
Tak, bo mamy w zakresie stosowania i wykonywania środków zabezpieczających złe prawo, wadliwie działające. Mało tego, bardzo źle stosowane, bo kontrola wymiaru sprawiedliwości jest wówczas iluzoryczna. Świadczy o tym także to, że w ciągu jednego dnia sąd potrafi rozpatrzeć 50-60 spraw związanych z dalszym stosowaniem środków zabezpieczających, poświęcając jednej osobie nie więcej niż 5 minut.

To z kolei daje podstawę, by przypuszczać, że sąd nie w pełni zapoznał się z dokumentacją.
I że często za bardzo zawierzał opiniom, orzekał na podstawie nieaktualnego stanu zdrowia danego petenta, a tym samym opierał się na opiniach, które w ogóle nie powinny być w obrocie prawnym. Co do opinii to te – tak w jednym, jak i w drugim przypadku – zostały zredagowane z uchybieniem obowiązujących przepisów. W przypadku pana Meszki lekarz, który te opinie kopiował, nie zadał sobie nawet trudu, żeby zmienić daty na kserokopii. W przypadku pana Krystiana było tak samo – opinie były z tymi samymi błędami stylistycznymi i interpunkcyjnymi.

Szpital może się przecież tłumaczyć: stan zdrowia od bardzo dawna się nie zmienił, dlatego opinie muszą być podobne, jeśli mają być prawdziwe.
Ale jeśli stan pacjenta się nie zmienia, to musi to być opina, która została wydana w dniu badania, ewentualnie dzień po badaniu.

Może też utrzymywać: pacjent jest spokojny i bezkonfliktowy. Ale to dzięki terapii.
Tak. Ale powiem więcej, te opinie były ogólnie bardzo dobre. I teraz się pewnie pani zastanawia, o czym ja w ogóle mówię?

Opinie są dobre, a pacjent na oddziale zamkniętym…
Bo opina się składa – w dużym skrócie – z dwóch części. W pierwszej opisywany jest stan pacjenta, w drugiej – wnioski, czyli zalecenia dla sądu, to o co wnosi lekarz.
I w tej pierwszej części opinie są bardzo korzystne, wręcz wzorcowe – jest spokojny, komunikatywny, zdyscyplinowany, pomaga pacjentom, dba o higienę. We wnioskach końcowych z kolei informacja: zaleca się dalsze stosowanie środka zabezpieczającego. To jest wewnętrznie sprzeczne, nielogiczne. Przecież taki brak logiki w opinii powinien wyłapać sąd. Tym bardziej, że ma możliwość zwrócenia się do innego biegłego.

Trzeci przykład, Stanisław Belski, to też casus tego samego szpitala?
Tak się składa, że tak. To osoba, która od ponad 8 lat przebywa na detencji w związku z przywłaszczeniem kilku opakowań kawy w markecie – jak sam mówi – paczki lub dwóch. Wyszedł z marketu, został złapany przez pracowników ochrony w autobusie lub tramwaju i – jak opowiadał – dotkliwie przez nich pobity, po czym zaprowadzony do pokoiku ochrony. Tam – według jego wersji – pracownicy ochrony ustalili między sobą, ile trzeba mu dołożyć kawy, żeby z wykroczenia zrobić występek. W tamtym czasie ta granica wyniosła 250 zł, a kawy było łącznie na 310 zł.

To, że ukradł kawę, do jedno; to że trafił do szpitala psychiatrycznego, to coś innego. Co było powodem, że sąd zastosował taki środek zabezpieczający?
Musiały być spełnione pewne warunki, w tym zachodzić łącznie pewne przesłanki. Sąd musi mieć pewność, że doszło do popełnienia czynu zabronionego, po drugie - że doszło do tego w warunkach wyłączonej poczytalności. I po trzecie – sąd powinien przyjąć, jakie orzeczenie by wydał w stosunku do danej osoby, gdyby ta była poczytalna.

Inaczej mówiąc: sąd bada społeczną szkodliwość czynu.
Jej stopień musi być wysoki. A nikt nie jest mnie w stanie przekonać, niezależnie od tego, czy to są dwie, czy trzy paczki kawy, że społeczna szkodliwość tego czynu jest wysoka.

To jeszcze raz pytam, dlaczego pan Stanisław trafił do szpitala? Jakie było uzasadnienie?
Nie mam pocięcia. Uzasadnienie sądu? Istnieje obawa, że na wolności popełni podobny czyn, czyli ponownie ukradnie kawę. I dlatego, od 8 lat, jest pozbawiony wolności.

Jakie są rokowania w jego sprawie?
Ostatnio ordynator wezwał pana Belskiego w związku z tym, że ten odmawiał poddania się elektrowstrząsom, po których bardzo źle się czuł. Zapowiedział mu, że skoro tak, to już nie wyjdzie ze szpitala do końca życia. Po ostatnich publikacjach w prasie ponownie wezwał go do siebie. Tym razem powiedział, że chce mieć spokój na oddziale, więc wyda opinię pozytywną dla sądu.

Cały czas mówimy o jednym szpitalu. Problem dotyczy całej Polski?
Tak, bo mam też klienta, który w szpitalu psychiatrycznym w Lublinie jest już 19-20 lat. Jan Kossakowski – wyraził zgodę na podawanie nazwiska – ma teraz ponad 70 lat. Trafił tam po tym, jak razem ze swoim kolegą – już nie żyje i nie może poświadczyć na jego korzyść – niedopałkiem papierosa zaprószył ogień w budynku, w którym obaj sprzątali. Nie wiedząc o tym, zamknęli drzwi i wyszli. Wybuchł pożar, przyjechała straż pożarna… Jak się potem okazało, zapaliły się dwie sterty gazet. Nic więcej. Nie było żadnych strat materialnych. Na tej podstawie pan Kossakowski został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, w związku z orzeczeniem sądu.

Uzasadnienie? Pożary przecież wybuchają co i rusz.
Jego zachowanie może zagrażać innym. Koniec, kropka.

Ale to oznacza, że jeżeli prowadzę samochód, to też stanowię zagrożenie, bo potencjalnie mogę spowodować wypadek.
Teoretycznie tak. Powiem więcej, kiedy pani siada za kółkiem, to i nie raz spotkała się pani na pewno z sytuacją, że powiedziała pani coś do kierowcy jadącego obok, co można byłoby uznać za groźbę karalną. Teoretycznie inny kierowca, jeśli taką groźbę usłyszał albo zobaczył, mógłby złożyć zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.

A ja bym mogła trafić na oddział zamknięty. To chce pan powiedzieć?
Tak, tym bardziej, że jechała pani samochodem, który mogła pani wykorzystać, żeby zrobić komuś krzywdę.

I wtedy żadnej możliwości obrony nie mam?
Tu dochodzimy do sedna tego, jak jest sprawowana kontrola wymiaru sprawiedliwości nad środkami zabezpieczającymi, kto roztacza opiekę nad tymi osobami.
Jestem daleki od tego, żeby twierdzić, że wszystkie osoby z zakładów psychiatrycznych są niewinne. Nie chcę, żeby otworzono bramy, żeby wszyscy wybiegli. Ale są przypadki, które dają do myślenia. Bo nie może być takich sytuacji, jak ta pana Meszki, Brolla, Belskiego, Kossakowskiego, kiedy ktoś jest na kilka lat pozbawiany wolności. Całkowicie bezpodstawnie. A jak uczy doświadczenia pana Meszki również nielegalnie (został przeniesiony na oddział ogólnopsychiatryczny – przypis red.)
Złe i niedostosowane prawo należałoby więc zmienić. A następnie zrobić wszystko, by prokuratury i sądy stosowały się do nowych zapisów.


Co dokładnie należałoby w prawie zmienić?
Doprecyzować przepisy – teraz jest zbyt dużo możliwości interpretacji, zbyt dużo niejasności. To muszą być konkretne zapisy, które należy w takich, a nie innych okolicznościach stosować. Poza tym środki zabezpieczające powinny być ograniczone czasowo – nie trwać dłużej niż maksymalne ustawowo zagrożenie karą za dany czyn, czyli w przypadku gróźb karalnych nie więcej niż dwa lata.