KATARZYNA BARTMAN: Wczoraj z powodu strajku lekarzy o mały włos nie zginął człowiek. Lekarze w Częstochowie odmówili przyjęcia mężczyzny z rozwarstwionym tętniakiem. Na co jeszcze czeka rząd? Aż będą ofiary?
ZBIGNIEW RELIGA: Przypadek opisany przez DZIENNIK jest dramatyczny, ale w mojej ocenie nie ma nic wspólnego ze strajkiem. Bardzo żałuję, że medyk, który rozpoznał tętniaka rozwarstwionego, nie wiedział, gdzie chorego skierować. Tętniak rozwarstwiony to przypadek dla kardiochirurga. Na Śląsku są tylko dwa miejsca, gdzie można było przewieźć mężczyznę. To kliniki w Zabrzu i Katowicach. To był poważny błąd lekarza, a nie działanie w ramach protestu.

Los mężczyzny z tętniakiem mógł podzielić każdy z ewakuowanych pacjentów. Co zrobiliście, aby podobna sytuacja się nie powtórzyła?
Jedyne, co mogę zrobić, to wysłać do ewakuowanego szpitala inspektorów na kontrolę, aby dopilnowali, by wszystko przebiegało zgodnie z zasadami bezpieczeństwa. Dyrektorzy szpitali doskonale zdają sobie sprawę, że ewakuacja to rozwiązanie najgorsze, po które mogą sięgać w ostateczności.

Tymczasem dyrektorzy przeciągali linę z lekarzami do ostatniej chwili. O wypowiedzeniach z pracy dyrekcje wiedziały już trzy miesiące temu i nic nie zrobiły! Pociągnięcie ich do odpowiedzialności za narażanie zdrowia ludzi?
Negocjacje - i to było prawidłowe - odbywały się wyłącznie między dyrektorami a lekarzami. Ministerstwo i wojewodowie, którzy nadzorują szpitale, nie mają nic do tego. Co do odpowiedzialności - to są kwestie prawne i ja się tym nie zajmuję.






Reklama