W najbliższy wtorek Peter Sloterdijk wystąpi wraz z Jadwigą Staniszkis w Debacie Dziennika zatytułowanej "Czy Polska przetrwa w Europie?". Dyskusja rozpocznie się o godz. 18 w nowym budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

Reklama

p

Karolina Wigura: Kilka miesięcy temu prosiłam pana o podsumowanie czerwcowego szczytu UE - wtedy mało brakowało, by szczyt zakończył się fiaskiem. Zeszłotygodniowe spotkanie przedstawicieli europejskich państw ogłoszono spektakularnym sukcesem. Co takiego zmieniło się w międzyczasie?
Peter Sloterdijk*: Nie sądzę, byśmy mieli do czynienia z realnym przełomem. Z punktu widzenia społeczeństw 27 państw członkowskich zmieniło się bardzo, bardzo niewiele. Jedynie tak zwani eurokraci odczuwają satysfakcję z tego, że po raz pierwszy od chwili powstania Wspólnoty Europejskiej mamy coś w rodzaju umowy. Traktat lizboński jest czymś, co pomaga wyrazić utopijną nadzieję na przeistoczenie w jedną polityczną i proceduralną strukturę. Głęboki rozziew między poziomem organizacyjnym Wspólnoty Europejskiej a odczuciami jej członków być może nieznacznie zmniejszy się po jego podpisaniu.

Przyjęty przez Unię Europejską traktat jest niemal identyczny z projektem konstytucji, która - jak pamiętamy - została odrzucona w referendach we Francji i Holandii. Teraz sytuacja jest nieco podobna: jeśli zaczną się referenda traktat najprawdopodobniej upadnie. Jedynym ratunkiem jest ratyfikacja przez narodowe parlamenty. Czy to nie paradoks, że tym, czego UE musi się najbardziej obawiać, jest wola własnych obywateli?
Niestety, Wspólnota Europejska jest organizmem, w którym żyje wielu ludzi zupełnie nierozumiejących, czym ona naprawdę jest. Niewiele osób rozumie na przykład, że gwarancją ich przetrwania w przyszłości będzie nie państwo narodowe, ale właśnie struktury unijne. Dlatego muszę przyznać, że przyzwolenie na ratyfikację traktatu w drodze referendum w którymkolwiek z krajów byłoby fatalną pomyłką. Jestem jednak przekonany, że to nie traktat przyjęty w Lizbonie, a najnowsze wydarzenia w Polsce są najbardziej pozytywnym sygnałem, jeśli chodzi o dalszy los Europy.

Reklama

Ma pan na myśli wyniki ostatnich wyborów?
Absolutnie. Przełom prodemokratyczny i prowspólnotowy, jaki dokonał się ostatnio w Polsce, ma o wiele większe znaczenie niż jakikolwiek traktat. Dowiódł bowiem, że skończył się okres polskiego utrudniania, oporu i resentymentów skierowanych przeciwko projektowi europejskiemu.

Szczyt w Lizbonie odbył się jednak na kilka dni przed polskimi wyborami parlamentarnymi, w których wygrała Platforma Obywatelska. Czy nie sądzi pan, że sprawnie osiągnięty na szczycie kompromis był raczej spowodowany zmianą stanowiska samych braci Kaczyńskich?
Jeśli nawet istotnie tak było - choć moim osobistym zdaniem sposób myślenia braci Kaczyńskich jest wciąż taki sam - to z całą pewnością wydarzyło się zbyt późno. Polscy wyborcy zdążyli się przekonać, że bracia Kaczyńscy doprowadzili Polskę do totalnej izolacji w obrębie Wspólnoty Europejskiej, na przemian wywołując gniew i zdziwienie. To dlatego, choć Nicolas Sarkozy i Angela Merkel starali się wyjść naprzeciw braciom Kaczyńskim (i przed szczytem, i w jego trakcie), tak naprawdę musieli traktować ich tak, jak terapeuta traktuje chore dziecko. Dobry psychiatra zawsze podchodzi do każdego pacjenta bardzo poważnie. Po wyborach w Polsce mam wreszcie poczucie, że wasz kraj przestał być chorym człowiekiem wschodniego frontu Europy. To dobre wieści.

Proszę nie zapominać, że podczas szczytów europejskich państwa reprezentowane są przez prezydentów, a nie premierów. Polskę będzie więc nadal reprezentować Lech Kaczyński.
To prawda. Jednak chcę powiedzieć, że kraje, które mają w swej przeszłości okres dyktatury, potrzebują co najmniej dwóch pokoleń, by przezwyciężyć jej psychopolityczne dziedzictwo. Ostatnie wydarzenia w Polsce wskazują, że proces zdrowienia został znacząco przyspieszony. Polska była dotąd w dużej mierze enklawą mentalności przednowoczesnej. Nie chodzi mi jedynie o jej tradycyjną katolickość. Mieliśmy do czynienia z wielkim dziedzictwem nacjonalistycznej kultury stygmatyzowania i traumatyzowania. Nacjonalista jest zwykle osobą, która próbuje przekrzyczeć innych, przekonując ich, że jego rany są najbardziej bolesne. Kiedy takich nacjonalistów zbierze się więcej, zaczyna to w niebezpieczny sposób przypominać ogromny szpital. Jeśli przypomnimy sobie Niemcy po I wojnie światowej, widać wyraźnie, że diagnoza, jaką można było wtedy temu krajowi postawić, jest dokładnie taka sama: straumatyzowane społeczeństwo przekształca się w rodzaj szpitala, w którym najbardziej dotknięci chorobą są ordynatorzy oddziałów.

Reklama

Porównanie dzisiejszej Polski do Republiki Weimarskiej i tego, co potem się z nią stało, idzie stanowczo zbyt daleko. O braciach Kaczyńskich nie można powiedzieć ani tego, że złamali konstytucję, ani tego, że próbowali zdobyć absolutną władzę. Nie mówiąc już o stosowaniu przemocy...
Ma pani rację. I dzięki temu przełom w Polsce mógł odbyć się w granicach prawa. To jest wielka lekcja stawania się demokracji. Demokracja jest w swej istocie grą między szczerymi obietnicami i łagodnym oszukiwaniem. Jeśli element oszukiwania zajdzie za daleko, społeczeństwo traci nadzieję i motywację do działania. Gra demokratyczna musi zachowywać równowagę. Wydaje się, że Polacy pierwszy raz zdali sobie z tego sprawę.

Z tego, jak wiele mówi pan o Polsce w kontekście sukcesu ostatniego szczytu europejskiego, wynika, że Polska odgrywa obecnie centralną rolę, jeśli chodzi o sukces projektu europejskiego. Czy nie jest tak, że - paradoksalnie - zyskała ją dzięki Kaczyńskim? Nie przypominam sobie, by głos Polski w Europie kiedykolwiek wcześniej liczył się do tego stopnia.
Chyba rzeczywiście tak jest. Polska jako nowe państwo członkowskie zapewne nigdy nie zyskałaby takiej pozycji, gdyby jej zachowanie nie było tak negatywne. Oddziaływanie tego "efektu Kaczyńskich" na historię w kontekście jej długiego trwania tłumaczy być może Heglowska metafora "chytrości rozumu". Bardzo możliwe, że za kilkadziesiąt lat historycy stwierdzą, iż ten kryzys był w ostatecznym rozrachunku bardzo użyteczny. Pomógł on bowiem obu stronom: Polakom w zrozumieniu tego, że nie chcą, by ich interesy były reprezentowane w takim stylu, zaś reszcie Europy - w zrozumieniu tego, że Polska istnieje. I to w szczególnie wyrazisty sposób.

p

*Peter Sloterdijk, ur. 1947, profesor filozofii na Akademii Sztuk Pięknych w Karlsruhe. Najwybitniejszy niemiecki filozof swojego pokolenia i jeden z najbardziej wpływowych myślicieli europejskich. Od 2002 roku prowadzi dla telewizji ZDF powszechnie komentowany program "Kwartet filozoficzny". Autor głośnej "Krytyki cynicznego rozumu" (1983). Oprócz tego opublikował m.in. cykl "Sphären" (2004) oraz skandalizujące "Regeln für den Menschenpark" (1999). W Polsce ukazała się jego "Pogarda mas" (2003). Ostatnio w "Europie" zabrał głos w ankiecie "Koniec podziału lewica - prawica" (nr 185 z 20 października br.).