72,4 mld euro (242,8 mld zł) - tyle kradną rocznie klienci sieci handlowych na całym świecie. Raport przygotował niezależny brytyjski Instytut Centre for Retail Research. Przebadano 32 kraje na świecie, w tym z Unii Europejskiej oraz Ameryki Północnej i Azji. W sumie pod lupę wzięto ponad 138 tys. sklepów.

Reklama

Wnioski są zaskakujące. Kradną nie tylko klienci, ale też pracownicy. W Europie ulubione towary to alkohol i kosmetyki, a w Ameryce kosmetyki i odzież damska. Z półek niepostrzeżenie znika nawet sprzęt AGD i RTV.

W Polsce straty szacuje się na 1,2 mld euro (4,35 mld zł) rocznie. Pozwoliłoby to na wybudowanie 12 ogromnych centrów handlowych. Trzech na czterech złodziei zostaje zatrzymanych. Ale dane te dotyczą tylko kradzieży powyżej 250 zł. To nie przypadek. Powyżej tej sumy sprawca popełnia przestępstwo i grozi ma wyższa kara. "Wytrawni złodzieje tak kradną, że wartość łupu wynosi dokładnie 249 złotych" - tłumaczy podinspektor Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji w Warszawie.

Od stycznia do września tego roku policja zanotowała już 138 przypadków kradzieży w całej Polsce. "Złodzieje biorą wszystko, co łatwo wynieść" - mówi Puchalska. Cztery razy częściej są to mężczyźni niż kobiety. Policja łapie osiłków, ale też klientów elegancko ubranych, w każdym wieku.

Reklama

Dlaczego ludzie kradną w sklepach? "Z powodu poczucia bezkarności" - tłumaczy Tomasz Łysakowski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. "Ludzie tłumaczą sobie, że przecież kradną małe rzeczy, więc instytucja, którą okradają, nie traci" - mówi.

Właśnie dlatego wielkie centra handlowe pod każdą szerokością geograficzną są ulubionym celem złodziei. Prowokują też do kradzieży ludzi, którzy w innych okolicznościach nigdy by się na to nie poważyli.
"Normy moralne odnosimy do ludzi. Dlatego trudniej jest okraść mały sklepik osiedlowy niż wielki market" - tłumaczy Tomasz Łysakowski. Centra handlowe są bowiem anonimowe i nie mamy poczucia, że wyrządzamy komuś krzywdę.

Przyłapani na kradzieży tłumaczą się później na wiele sposobów. Na przykład wyjaśniają swój czyn jako przywracanie sprawiedliwości społecznej. Przepłacają za jedną rzecz, więc rekompensują to sobie wartością drugiej. Taką właśnie logiką kierują się pracownicy wielkich sieci handlowych. Zjadają i wynoszą ogromne ilości towaru, tłumacząc, że są niedopłacani i odbierają sobie w ten sposób to, co i tak im się należy.

Reklama

Choć takie tłumaczenie może koić wyrzuty sumienia, jednak Kościół nie jest tak wyrozumiały. "Każda kradzież jest złem. To grzech" - przypomina ks. Bogdan Bartołd, rektor Kościoła Akademickiego św. Anny w Warszawie.
Ksiądz Bartołd zwraca uwagę, że ludzie zaczynają przywłaszczać sobie cudzą własność na masową skalę: prawa autorskie, muzykę, filmy, długopisy, oprogramowanie.

"Nawet dzwoniąc w czasie pracy w prywatnej sprawie, tak naprawdę dopuszczamy się kradzieży" - zauważa ks. Bartołd. Tę powszechność i przyzwolenie tłumaczymy naszą mentalnością. "Już tacy jesteśmy, że nawet jak mamy pieniądze, to i tak wydaje nam się, że mamy ich za mało" - puentuje.