p

Filip Memches: Co oznacza wysunięcie przez prokremlowskie ugrupowania - a de facto przez Władimira Putina - kandydatury Dmitrija Miedwiediewa na prezydenta Rosji?
Władymir Bukowski*: To na razie duża zagadka. Większość analityków skłania się ku temu, że decyzja ta ma przerwać spekulacje, domysły, spory, które wpływają destabilizująco na warstwę rządzącą krajem. To wyraz strachu przed zawirowaniami na szczytach władzy. Niejasność co do przyszłości okazała się czynnikiem destabilizującym sytuację wśród elity. Dlatego były rozmaite kłótnie, była wewnętrzna rywalizacja na tle chociażby zysków z przekształceń własnościowych. I żeby ten proces zahamować, pospieszono się z ogłoszeniem następcy Putina. Ale tak naprawdę wciąż nie wiemy, czy Miedwiediew będzie startować w wiosennych wyborach. Być może pojawi się do tego czasu jakiś inny kandydat.

Reklama

Powiedział pan o konfliktach wewnątrz establishmentu. Czego one zasadniczo dotyczą? Jakie mamy tutaj podziały?
Walczą ze sobą różne grupy czekistów. To przecież czekiści dzierżą dziś w Rosji ster władzy. Ale podziały wśród nich bardzo trudno jest określić. Na początku rządów Putina znaczenie miało pochodzenie geograficzne. Doszło do zderzenia KGB moskiewskiego z petersburskim. Obecny prezydent jest z Sankt Petersburga, więc jego ekipa dążyła do wydarcia funkcji kierowniczych moskwianom, tradycyjnie od dziesięcioleci sprawującym władzę. Teraz również widzimy bójkę. I ona powinna niepokoić elitę, a najbardziej samego Putina. Dlatego że może nastąpić utrata kontroli nad sytuacją, której skutków nie sposób przewidzieć.

Komentatorzy podkreślają, że Miedwiediew w przeciwieństwie do Putina i innych kremlowskich polityków, np. Siergieja Iwanowa, nie jest człowiekiem wywodzącym się ze specsłużb. Jaką rolę może w przyszłości odgrywać ten fakt?
Ale przecież to też jest niewiadoma. Może on jednak był związany z jakimiś służbami. Przecież często czekiści mają mroczne biografie, które są tajne. Możemy jedynie snuć domysły. Weźmy Michaiła Fradkowa. Kiedy został premierem, nikt nie myślał, że jest związany z klanem czekistów. A okazało się, że jednak pełnił jakieś funkcje w służbach. Dlatego przydałaby się w tego typu rozważaniach powściągliwość. Poza tym przyjęło się dzielić środowisko otaczające Putina na dwie kategorie: "technokratów" i "siłowików". Naturalnie siłowicy jako ludzie służb mają mocniejszą pozycję i większe możliwości niż cywilni menedżerowie. Dlatego Putin jako swego następcę wskazał technokratę, który jeśli nawet miał jakieś związki ze służbami, to od dłuższego czasu należą one już do przeszłości. Takiemu kandydatowi będzie łatwiej niż komuś innemu balansować między rozmaitymi frakcjami i grupami siłowików, ponieważ on do żadnej z nich nie należy.

Reklama

A czy kandydatura Miedwiediewa nie zwiastuje pewnych zmian na górze? Jeśli bowiem prezydentem Rosji miałby zostać technokrata, to być może świadczyłoby to o zbliżającej się liberalizacji systemu, o czymś w rodzaju odwilży czy pierestrojki?
Jeśli mielibyśmy sięgać pamięcią w historię, poszukiwać jakichś analogii, to warto przypomnieć, że zarówno Chruszczow, jak i Gorbaczow byli politykami aparatu partyjnego. Oni żadnych zmian nie zwiastowali. Kontynuowali to, co zostało wcześniej zaplanowane. Nie byli przywódcami z przypadku. Na najwyższe stanowisko w państwie wysunęła ich partia. Ani Chruszczowa, ani Gorbaczowa nie można traktować jako ludzi kompromisu. Każdy z nich prowadził twardą walkę o władzę. Chruszczow obejmując przywództwo, nie myślał o odwilży. Wcześniej przecież uczestniczył aktywnie w stalinowskich represjach, co określiło jego późniejszą pozycję. Co do ewentualnych reform Miedwiediewa, to one tak czy inaczej wchodzą w grę, bo nawet Putin mógłby je przeprowadzić, gdyby został na trzecią kadencję. Zmieniają się epoki, sytuacje, dochodzi do rozmaitych przetasowań personalnych, pojawiają się nowe pomysły na rządzenie. Są to jednak - i tego także można się spodziewać po Miedwiediewie - drobne korekty, bo całego systemu nikt nie zamierza zmieniać. A tak poza wszystkim - powtórzę raz jeszcze - przyszłości Miedwiediewa nie da się przewidzieć. Po trzech miesiącach prezydentury może podać się do dymisji i zastąpi go ktoś inny.

Czyli kto?
Tu nie chodzi o konkretną osobę. Istotny jest mechanizm. Elita postanowiła wygrać wyścig z czasem i wyznaczyła swojego kandydata, żeby uspokoić sytuację. Ale Miedwiediew może być równie dobrze kandydatem tymczasowym. Jeśli bowiem w konfrontacji klanów przewagę zdobyłaby któraś z grup siłowików, to mogłaby skutecznie wysunąć swojego kandydata. Trzeba też brać pod uwagę wymknięcie się konfliktu spod kontroli. Wówczas i Miedwiediew nie dałby sobie rady w zachowaniu równowagi wpływów, a kraj znalazłby się nad przepaścią. Jest także bardzo możliwe, że Putin jednak skorzysta z jakiejś opcji utrzymania dla siebie prezydentury: czy to przez zmianę w konstytucji, czy też, bez dokonywania zmian konstytucyjnych, podając się do dymisji w styczniu, wyznaczając swojego kandydata i ogłaszając następnie swój udział w wyborach. A w Moskwie powiadają nawet, że Putin może wskazać... drugiego swojego następcę, co już w ogóle zaplącze sytuację.

Skąd się bierze ogromne poparcie - a przynajmniej przyzwolenie - społeczeństwa rosyjskiego dla takiego sposobu uprawiania polityki?
Ale w Rosji społeczeństwa nie ma. Ono się nie zdążyło jeszcze ukształtować. Dlatego nie ujawnia swojej obecności. Stąd brak opinii społecznej. Z badań socjologicznych wynika, że 20 proc. Rosjan głosuje zawsze na osoby i ugrupowania, które są aktualnie u władzy. I dla wyborców tych nie ma znaczenia, kogo konkretnie popierają, jest im wszystko jedno. Kolejną grupę - 30 - 40 proc. - stanowią ci, którzy gotowi są głosować na kandydatów władzy pod naciskiem lub ze strachu przed prześladowaniami. Ale pozostaje nam 40 - 50 proc. osób, które potencjalnie mogą się zbuntować. Problem tkwi w tym, że ludzie ci są źle zorganizowani, apatyczni, nie wierzą, iż można coś zmienić.

Reklama

A może po prostu obecna ekipa kremlowska odwołuje się do archetypów rosyjskiej polityki: silnego państwa, dumy narodowej. Opozycja jedynie skomle o prawa obywatelskie, a to może być za mało, żeby zdobyć szerokie poparcie wyborców.
Rzeczywiście tak może być. Poza tym opozycja jest słaba i rozdrobniona. Dlatego do tej pory nie stała się jądrem społecznej konsolidacji. Teraz właśnie chcemy to zmienić. Jeśli chodzi o dumę narodową, to ona rzeczywiście występuje. Ale dotyczy zaledwie 10 proc. ludności. Pozostałe 90 proc. tymi motywami i tymi emocjami nie żyje. Przytłaczająca część Rosjan pochłonięta jest sprawami bytowymi. W Moskwie bogate osoby widać na każdym kroku. Ale już 100 kilometrów od stolicy jest jak w czasach breżniewowskich. Tam ludzie walczą o przetrwanie. Nie myślą o polityce. Mają poczucie, że Moskwa jest daleko i wpływać na nią nie mogą.

Czy rezultat wyborów prezydenckich jest przesądzony, przy założeniu, że Miedwiediew nie musi być ostatecznie kandydatem Kremla?
Są jeszcze zasoby administracyjne. Chodzi o możliwość fałszowania wyników wyborczych. Dobitnie dowiodły tego wybory do Dumy. Przy czym fałszerstwa były wręcz masowe. To nie dotyczy 2 - 3 proc., lecz 25. Oczywiście niektórzy ludzie pozostaną tak samo apatyczni, jak byli dotychczas. Wiosną zagłosują na tego kandydata, którego wskaże im Kreml. Ale nie wiemy dokładnie, ilu ich będzie. Zawsze istnieje bowiem szansa, że te 40 - 50 proc. ludności, które się nie określiło, nie zdeklarowało, wyzwoli się z apatii, zrozumie niebezpieczeństwo zagrażające krajowi i wyjdzie na ulice. Taka sytuacja też może się zdarzyć. Obserwowaliśmy to trzy lata temu na Ukrainie, mimo iż dwa miesiące przed pomarańczową rewolucją żaden ekspert nie przewidziałby takiego zrywu społecznego. Tak więc nigdy nie można takiej szansy wykluczać.

I dlatego postanowił pan kandydować na prezydenta Rosji?
Oczywiście. Chociaż Garri Kasparow i ja zdajemy sobie sprawę z tego, że nas nie dopuszczą do udziału w kampanii wyborczej. Po prostu, nie pozwolą nam zarejestrować naszych list. Ale my zamierzamy wykorzystać ten moment, żeby pomóc opozycji się zjednoczyć, żeby bardziej ją zaktywizować, żeby dać jakąś nadzieję tym 40 - 50 proc. ludności na to, iż coś jednak można zrobić. Ale ani Kasparow, ani ja nie zamierzamy zostawać prezydentami Rosji. Obaj wiemy, że to niemożliwe.

Niedawno został pan zatrzymany w Sankt Petersburgu przez milicję pod pretekstem rzekomego złamania przepisów ruchu drogowego przy przechodzeniu przez ulicę. O co tak naprawdę poszło?
Milicjanci mieli rozkaz zatrzymania mnie i osób, z którymi szedłem. Czekali na nas. Przez kwadrans szliśmy małymi grupami i nawet nie przechodziliśmy przez jezdnię. Tak więc pretekstu nie było. Kierowaliśmy się w stronę szpitala psychiatrycznego, w którym w latach 60. mnie więziono. Przed budynkiem zakładu chcieliśmy zapalić świeczki i powspominać innych więźniów. To miał być gest czysto symboliczny, więc nie było powodów dla służb porządkowych i organów ścigania do niepokoju. Wśród milicjantów, którzy nas zatrzymali, było kilku oficerów. Stał również tam samochód do przewożenia aresztantów i więźniów. W trakcie wyjaśniania sprawy rozdzwoniły się nasze telefony komórkowe. Moja sekretarka zaczęła informować media, m.in. radiostację Echo Moskwy, agencje Reutersa i Associated Press. Nasze zatrzymanie od razu stało się newsem. I widocznie ktoś na górze - zorientowawszy się, jak daleko cała sprawa zabrnęła - postanowił odwołać rozkaz. Zresztą wszystko to mogło wynikać zwyczajnie z bałaganu w milicji.

Co może się zdarzyć w relacjach Rosji z krajami europejskimi, w tym również z Polską, w ciągu najbliższego półrocza? Czy wybory prezydenckie mogą wnieść jakieś nowe elementy?
Nie przypuszczam, by miały miejsce gwałtowne zmiany. Tym bardziej że obecna sytuacja pozostaje niejasna. Putin wykorzystywał napięcia w stosunkach międzynarodowych, mając w perspektywie wybory, przekazanie władzy. Prawdopodobnie był zdania, że dla działań stabilizujących wewnętrzną sytuację w kraju przyda mu się demonstrowanie wrogości wobec Zachodu. Chodzi o eskalowanie wśród mieszkańców Rosji poczucia zagrożenia zewnętrznego. To stary sowiecki chwyt. Gdy jednak będzie już po wyborach wiosennych, przypuszczalnie nastąpi zmiękczenie tej mobilizacyjnej polityki. Natomiast obecny polski rząd zbyt pochopnie wykonuje pojednawcze gesty wobec Rosji. Obecnie bowiem Rosja wcale nie szuka kompromisów, co daje Polsce słabą pozycję. Jest jeszcze za wcześnie. Teraz i tak nie zapadną żadne ważne decyzje. Dlatego lepiej poczekać kilka miesięcy na rezultaty wyborów.

p

*Władimir Bukowski, ur. 1942, rosyjski pisarz i publicysta, z wykształcenia biolog, jeden z najsłynniejszych dysydentów w Związku Sowieckim, wielokrotnie więziony, zamykany też z powodu działalności opozycyjnej w szpitalach psychiatrycznych. W 1976 roku wydalony z ZSRR. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii. Znany z krytycznych wypowiedzi pod adresem dzisiejszych władz Rosji, jest też przeciwnikiem Unii Europejskiej. Niedawno ogłosił zamiar kandydowania na stanowisko prezydenta Rosji i otwarcie zaangażował się w działalność rosyjskiej opozycji. Opublikował m.in. książki: "I powraca wiatr...", "Pacyfiści kontra pokój", "Moskiewski proces" - wszystkie one ukazały się po polsku. Kilkakrotnie gościł na łamach "Europy" - w nr 183 z 6 października br. opublikowaliśmy wywiad z nim "Czy Putin jest nowym carem Rosji?"