p

Marcin Król*

Idee, dyskusje, argumenty

Kiedy "Europa" powstawała jako dodatek do "Faktu", stanowiła chyba największe dziwactwo na skalę całego europejskiego dziennikarstwa. Chwała niemieckim właścicielom, że zdecydowali się na wkładkę do tabloidu, która mogła od razu rywalizować z poważnymi kwartalnikami. Oczywiście, na początku było wiele wątpliwości. Kto to przeczyta? I jak sprzedawać treści poważne w sposób atrakcyjny? Natychmiast jednak pojawiło się wielu czytelników. Co z tego wynikło? Obszerny tom "Idee z pierwszej ręki" stanowiący wybór spośród setek tekstów opublikowanych w "Europie" przynosi nieco zaskakujących odpowiedzi. Oto pierwsza.

Reklama

Stan myśli zachodniej jest lepszy, niż sądzimy

Czytających rozmowy lub teksty znanych europejskich i amerykańskich autorów, jakie zostały zamieszczone w "Europie", zaskakuje wysoki poziom współczesnej refleksji. Wbrew wielu krytykom, którzy twierdzą, że w naszych czasach zapanowała intelektualna martwota, wcale tak nie jest. Przytoczmy kilka przykładów zaczerpniętych ze wspomnianego tomu. Nie będę podawał katalogu znakomitych nazwisk, ale tylko wspomnę o niektórych. Oto niesłychanie ważne zdania wypowiedziane przez Harolda Blooma: "Jest coś zimnego, trochę nieludzkiego w religii dzisiejszego klimatu. Nasze święte szaleństwa są nakierowane na nas samych albo na zmartwychwstałego Jezusa, który zwycięży naszą śmierć; amerykańska religia podnosi krzyż jako emblemat triumfującego, powstałego z martwych Boga, nigdy zaś jako symbol umęczonego człowieka. [...] Religia jaźni nie jest stworzona, by być religią pokoju - zwłaszcza że ja amerykańskie ma tendencję, by definiować się przez wojnę z tym, co odmienne. Eksportujemy już wszędzie całą naszą kulturę, wkrótce przyjdzie też czas na amerykańską religię, Jeśli więc rację miał Woodrow Wilson, twierdząc, że Ameryka jest duchem wśród narodów świata, wydaje się niemal pewne, że XXI wiek będzie wiekiem wojen religijnych".

Tę niesłychanie ważną i - obawiam się - proroczą uwagę można uznać za jeden z przewodnich wątków poglądów prezentowanych w "Europie". Problem Zachodu i problem religii w gruncie rzeczy okazują się prowadzić do bardzo podobnych pytań, form krytyki czy też refleksji. I to w czasach rzekomej radykalnej sekularyzacji! Wśród autorów Europy nie ma ani jednego, który by w sekularyzację naprawdę wierzył. Natomiast pada bardzo wiele odpowiedzi na pytanie o przyszłą formę koegzystencji rozmaitych religii. Oczywiście, jednym z centralnych problemów jest relacja chrześcijaństwa i islamu. Pada także wiele odpowiedzi na pytanie o współżycie religii z demokracją oraz na perspektywy rozwoju duchowości po wielkim wstrząsie, jaki stanowi nie sekularyzacja, lecz nieuniknione podważenie roli instytucji kościelnych.

Reklama

René Girard, wielki francuski filozof i antropolog, ma na te tematy bardzo zdecydowane poglądy. Uważa, że jesteśmy świadkami schyłku tego, co nazywamy myślą oświeceniową, a to spowoduje zmianę cywilizacji Zachodu. "Zakładam, że nastąpią paroksyzmy strachu, które całkowicie zmienią naszą kulturę. Jestem przekonany, że znajdujemy się w punkcie zwrotnym. Nikt jednak nie wie, jaką formę to przyjmie. [...] To oznacza zmierzch tych wszystkich złudzeń, że by ludzkość była szczęśliwa, wystarczy, iż wszyscy będą równi. Albo że wszystkie wojny zostały spowodowane przez religię. To bzdura". Girard jest tylko jednym z autorów drukowanych przez "Europę", którzy wyrażają przekonanie, że znajdujemy się w krytycznym momencie. Naturalnie cała historia Zachodu jest jednym nieustającym kryzysem, jednak słowa, jakimi się (z braku innych) posługujemy, czyli "przednowoczesność", "nowoczesność" oraz "ponowoczesność", wskazują, że dostrzegamy w historii kultury i duchowości europejskiej wielkie, skokowe zmiany. Świadomość tego, że żyjemy w czasach takiej zmiany, wyrażają wszyscy mądrzy ludzie tego świata. Nie da się już rozumować tak, jakby liberalna demokracja miała triumfować przez następne stulecia. Rozumie to doskonale obecny na łamach "Europy" Francis Fukuyama, który pogląd o ostatecznym triumfie liberalnej demokracji kiedyś wyrażał, ale - jak się zdaje - jeszcze lepiej rozumie to znakomity brytyjski filozof John Gray, który w rozmowie Janem Wróblem powiada tak oto: "Nie sprzeciwiam się mitom, ludzka myśl zawsze była przez nie kształtowana, ale mogą one być szkodliwe, a mitem, który stał się szkodliwy, jest mit sokratejski. Streszcza się on w zdaniu: wiedza wyzwala. Nie jestem chrześcijaninem, ale chrześcijański mit upadku, zjedzenia owocu z drzewa znajomości dobrego i złego wydaje mi się mądrzejszy. Mówi on, że wiedza sama w sobie nie jest wyzwalająca, że ze swej natury nie prowadzi do dobrego życia, że znać dobro, nie znaczy żyć dobrze. Tradycja chrześcijańska, której wyrazicielem jest na przykład Pascal, jest prawdziwsza. Doktryna grzechu pierworodnego wydaje mi się religijnym sformułowaniem prawdy, którą w innej formie, świeckiej, ponownie sformułował Freud u progu XX stulecia jako teorię Tanatosa i Erosa. Niemal wszystkie religie uznają, że z istotą ludzką jest coś nie tak. To trafna obserwacja". Znam dobrze Johna Graya i wiem, jak trudno wydobyć z niego tak wyraziste i stanowcze sformułowania. Zasługa "Europy" jest tu ogromna, a wywiad ten powinien się ukazać w wielu gazetach w innych krajach świata. Tam jednak nie ma "Europy". Jednym z wątków, które bardzo wyraźnie przewijają się w cytowanych wyżej a także w innych wypowiedziach, jest zakwestionowanie racjonalizmu. Nie jest to naturalnie banalna krytyka oświecenia prowadzona w duchu konserwatywnym czy tradycyjnie katolickim, lecz powrót do tradycji reprezentowanej kiedyś między innymi przez Vilfreda Pareto, czyli do fundamentalnego pytania o to, jak mamy myśleć, skoro wiemy, że natura ludzka, czy też natura ludzka w naszych czasach, nie jest jednolitym racjonalnym tworem. Jak akceptować ułomność, skoro technologia, gospodarka, globalizacja skłaniają społeczeństwa do przekonania, że wszystko ma się najlepiej na tym najlepszym ze światów.

Korekty liberalizmu

"Europa" wiele miejsca poświęca liberalizmowi i jego korektom. Przez pewien czas pojawiali się na jej łamach także autorzy, którzy w ogóle odsądzali liberalizm od czci i wiary, ale tak jak stanowisko to nie wydaje się specjalnie produktywne w nieuchronnie liberalnym świecie, tak też jego zwolennicy (Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski) niewiele mieli do zaoferowania poza - czasem trafną - krytyką. Dlatego tak ważny jest, również zamieszczony w omawianym tomie, wywiad z Michealem Walzerem zatytułowany "Dlaczego liberalizm wymaga korekty". Walzer, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli nurtu komunitariańskiego, który kiedyś zabawnie określił ambicje komunitarian, powiadając, że chcą oni tylko prasować spodnie liberałom, tym razem zwraca uwagę na dwie fundamentalne kwestie. "Ignorowanie najgłębszych przekonań swoich współobywateli jest kolosalnym błędem politycznym. Demokracja zakłada godzenie różnic. Trzeba umieć słuchać i podtrzymywać demokratyczną dyskusję z tymi, którzy się od nas różnią. Czasami w bardzo zaskakujący sposób. Tymczasem sekularyzm jest formą platońskiego monizmu. Ma korzenie greckie i chrześcijańskie. Później został przejęty przez lewicę. Nie wiem, z czego to wynika - może ze zdrowego rozsądku, a może z mojej prywatnej ideologii - ale pogląd, że dobre społeczeństwo może mieć tylko jedną postać, że odkryliśmy tę postać i odtąd wszyscy muszą żyć tak jak my - ten pogląd uważam za obłąkany. Można go określić mianem lewicowego, ale z pewnością nie jest demokratyczny". Mówi to niewątpliwy przedstawiciel amerykańskiej lewicy, redaktor doskonałego lewicowego kwartalnika "Dissent".

Ideologiczna koncepcja lewicowości, jaką w tomie "Europy" prezentuje wyraźnie przeceniany obecnie myśliciel, czyli Slavoj Zizek, jest w gruncie rzeczy martwa. Nie dlatego - jak pisał przed kilkoma dekadami Ralf Dahrendorf - że projekt lewicowy wypełnił swoje zadanie i się wyczerpał, ale dlatego, że żyjemy w pluralistycznych społeczeństwach, w których tradycyjny lewicowy racjonalizm, czy to w postaci marksowskiej, czy to postoświeceniowej, nie przynosi odpowiedzi na pytania, które nas rzeczywiście trapią. Pytania o to, jak współżyć z ludźmi, którzy w co innego wierzą, co innego cenią i lubią, ale mają do tego prawo. I tu z pomocą przychodzi nam Michael Walzer. "Nie wolno ustanawiać rządów żadnej religii, ideologii czy grupy etnicznej - pewne kwestie po prostu muszą zostać otwarte. Nie znaczy to jednak, że jakaś grupa religijna nie ma prawa, zgodnie z zasadami demokratycznej polityki, zabiegać o to, by jej społeczne czy moralne przekonania znalazły odzwierciedlenie w prawodawstwie. Ma do tego prawo, ale musi się lojalnie zaangażować w demokratyczny proces. I może zostać zmuszona do czegoś, co z jej perspektywy jawi się jako zgniły kompromis. Tego wymaga polityka demokratyczna".

Nawet od autora na ogół trudnego do zrozumienia, jakim jest Marcel Gauchet posługujący się francuszczyzną w duchu niemieckim i angielskim, udało wyciągnąć (wyrazy podziwu dla Macieja Nowickiego!) bardzo poważną i trafną obserwację na temat pewnych konsekwencji racjonalizmu i związanego z nim uniwersalizmu. Gauchet powiada: "Problem polega na tym, jaka jest rola praw człowieka w granicach samej demokracji zachodniej. Dyskurs praw człowieka odniósł na Zachodzie tak gigantyczny sukces, bo przemówił do ludzi, których uformował rok 1968, którzy porzucili rewolucyjne nadzieje, ale uważali się za kontestatorów. Jednak istnienie demokracji zakłada istnienie obywateli, bez nich demokracja nie jest w stanie funkcjonować. Tymczasem radykalizm ideologii praw człowieka - wywodzący się właśnie z ducha roku 1968 - i wynikająca z niego hipertrofia jednostki przyczyniają się do impotencji demokracji. Perspektywa wspólnotowej siły zostaje przed nami zamknięta. Jednym słowem: demokracja zwraca się przeciwko sobie samej, bo jej podstawy prawne (czyli prawa człowieka) są używane przeciwko jej politycznej sile wyrazu".

Tu dochodzimy do zasadniczego problemu: liberalizm versus demokracja czy też liberalny indywidualizm versus demokracja. Indywidualizmu pozbyć się już nie potrafimy, ale coraz lepiej wiemy, że nie da się zbudować indywidualistycznej wspólnoty, a demokratyczny demos powinien stanowić wspólnotę. Nieoczekiwanie więc okazuje się, że liberalny indywidualista Gauchet i komunitarianin Walzer zaczynają zdawać sobie sprawę z tego samego problemu, o którym w naszych czasach najlepiej pisał Robert Putnam. Prowadzi to do dalekich jeszcze od praktyki, ale niezbędnych rozważań na temat nowej roli ideologii i w ogóle na temat potrzeby idei w kompletnie spragmatyzowanym świecie. I tym razem rację ma Marcel Gauchet, kiedy mówi: "Nawet dzisiejsza dominacja ekonomii opiera się na podstawach całkowicie pozaekonomicznych. Przyczyną dominacji ekonomii jest przede wszystkim indywidualizm. [...] Problem jest zupełnie inny: współczesny indywidualizm w świecie bez Boga".

Wspólnota i indywidualizm

Okazuje się zatem, że jednym z centralnych problemów (jeżeli nie wprost najważniejszym) współczesnej cywilizacji jest rola wspólnoty, trwałość wspólnoty, a w związku z tym wartości, jakie mogłyby czy powinny przyświecać wspólnotom. Doskonale mówi o tym wielki ekonomista, ale i obserwator sceny społecznej Amartya Sen. "Zapominamy, że przecież każdy z nas jest - w fundamentalnym znaczeniu tego słowa - myślicielem. Przecież każda jednostka doświadcza chwil refleksji, które prowadzą ją do innego, nowego rozumienia świata. To wielkie, ekscytujące chwile w naszej egzystencji i nic nie może odebrać człowiekowi tej zdolności myślenia, która stanowi o chwale naszego gatunku. Jeśli zastanowić się, jaka jest różnica między tymi dwiema podstawowymi aktywnościami naszego umysłu, jakimi są myślenie i odczuwanie, można dostrzec, że zawsze coś odczuwamy, że to aktywność (czy raczej pasywność) stała, podczas gdy myślenie zakłada wolę działania ze strony podmiotu i musi być zawieszone. Akt myślenia ma więc na celu osądzenie odczucia i stwierdzenie, czy jest ono dobrym przewodnikiem".

Indywidualizm nie może więc zniknąć, bo - jak to wielokrotnie podkreślała Hannah Arendt - tylko my sami, w samotności oddając się myśleniu, możemy poddawać ocenie nasze sumienie. Nikt za nas tego nie zrobi i tak jak nie ma odpowiedzialności zbiorowej, podobnie nie ma sumienia zbiorowego. Problem indywidualizmu jako szansy i zagrożenia pojawia się także przy okazji rozważań dotyczących polskiej rzeczywistości po 1989 roku. Ireneusz Krzemiński słusznie wskazuje na tendencje, z którymi mamy do czynienia w całym zachodnim świecie, ale które w Polsce stały się szczególnie wyraziste. "Naturą demokracji jest to, że otwieramy się, tworzymy nowe tożsamości, rozszerzamy zakres wspólnoty". Natomiast indywidualizm zakłada "zupełnie inną sytuację. Taką kiedy o wspólnocie nie ma już mowy, a każdy robi, co chce. To jest dopiero rozbicie społeczeństwa na działające niezależnie jednostki niezwiązane żadnym poczuciem więzi poza czysto instrumentalnym stosunkiem na płaszczyźnie państwowej". Prowadzi nas to do pytania o zasady istnienia wspólnoty w Polsce. W "Europie" pojawiali się wprawdzie nieliczni entuzjastyczni obserwatorzy budowania wspólnoty w okresie tak zwanej IV Rzeczypospolitej, ale zasadniczo dominuje ton wątpliwości.

Wątpliwości te są dwojakiego rodzaju. Jadwiga Staniszkis większe nadzieje niż we wspólnotach pokłada w instytucjach. Jest to na polskim gruncie propozycja stosunkowo jeszcze mało zakorzeniona, ale na świecie coraz częściej akceptowana - czasem niechętnie lub z braku innego wyjścia. Skoro sami nie potrafimy budować własnego demokratycznego świata, to spróbujmy powierzyć to instytucjom, które - nawet jeżeli nie są moralnie obojętne - operują poza lub ponad nami, ograniczając w ten sposób zło, które może spowodować radykalny indywidualizm i zapewniając minimum skuteczności współpracy. Nie jest to rozwiązanie złe, tyle że po pierwsze, nie wszędzie da się ludzi zastąpić instytucjami oraz po drugie, chłód życia publicznego ulega w ten sposób pogłębieniu. W zasadzie można by się ze Staniszkis zgodzić, gdyby nie często podnoszony przez autorów "Europy" problem religii.

Wątpliwość druga polega na czym innym. Czy rzeczywiście wspólnota w Polsce musiała tak bardzo się rozpaść, skoro mamy za sobą dziedzictwo "Solidarności"? Wielokrotnie próbowano odpowiedzieć na to pytanie i z reguły bez rezultatu. Polacy, jak się wydaje, sami już dzisiaj nie wiedzą, jak mogli stworzyć "Solidarność" i jak mogli jej dorobek tak całkowicie zmarnować. Nieoczekiwanie ostrą i chyba trafną diagnozę stawia znany francuski socjolog, który sporo pisał na polskie tematy - Alain Touraine. "Czy Polska jest dzisiaj krajem pustki politycznej? Oczywiście, że tak. Polska była kiedyś przepełniona polityką i strategią odrzucenia - odrzucenia Rosji, odrzucenia antypolskości, odrzucenia dyktatury i ludzi, którzy czynią zło. Poszukiwania własnej drogi. Dzisiaj nie pozostało już z tego nic. Wiąże się to z czymś, z czym nie mogę się pogodzić: przerobienie Polski na modłę Zachodu dokonało się w przeraźliwych warunkach. Zresztą nie tylko Polski". W argumentacji Touraine'a wraca wątek wielokrotnie podnoszony: "Solidarność" nie przekształciła się w solidarność społeczną, gdyż uniemożliwione to zostało za sprawą przyjęcia określonej koncepcji wolnorynkowego kapitalizmu. Zapewne jest w tym wiele racji, a rozproszkowanie, indywidualizacja, odpolitycznienie i ogrom nierówności w Polsce odgrywają olbrzymią rolę. Zawsze jednak, gdy słyszmy takie odpowiedzi, chcielibyśmy zapytać: czy mogło być inaczej? Czy była możliwa jakaś inna droga przejścia od realnego socjalizmu do demokracji, a jeśli tak, to jaka? A jeżeli nie było innej drogi, to czy tę, jaką przeszliśmy, można było przejść znacznie zmniejszając koszty społeczne? W zasadzie nie znamy dobrej odpowiedzi na te pytania. Jedyną próbę, którą zdyskredytowała historia, podjęto w czasach tak zwanej IV Rzeczypospolitej. Jednak niepowodzenie tej próby obok innych czynników było spowodowane właśnie złudzeniami republikańskimi wiązanymi między innymi z tradycją prawdziwej "Solidarności".

Teksty dotyczące Polski to ciekawa, ale najmniej atrakcyjna część "Idei z pierwszej ręki". Nie wynika to z braku błyskotliwości autorów lub z tego, że zabrakło w Polsce ludzi, którzy mają na ten temat wiele do powiedzenia, lecz z braku naszej zdolności do opisania rzeczywistości, w jakiej żyjemy, czy też z tego, że - jak mówił Ireneusz Krzemiński - żyjemy w świecie tak rozproszkowanym, że nie nadaje się on do dobrego opisu. Istnieje przecież bardzo wiele bardzo dobrych, szczegółowych opisów polskiej rzeczywistości po 1989 roku sięgających czasów całkowicie współczesnych. A jednak nie układa się z nich żaden pełny obraz czy chociażby opis, które by nas intelektualnie satysfakcjonowały. Jest trochę tak jak pisze Touraine, że żyjemy w kraju, który sam nie wie, jaki jest, i niewiele potrafi o sobie powiedzieć. W którym publicyści mają sporo ciekawych, ale nietworzących żadnej syntezy poglądów.

Wielki umysł

Na koniec warto sięgnąć do rozmowy z wciąż wielkim i mądrym Danielem Bellem. Bell rozważa wiele tematów, ale jedna z jego konkluzji jest mi niesłychanie bliska, a zarazem doskonale nadaje się do opisu polskiej rzeczywistości. Bell mówi "Europie": "Być może więc nadszedł czas, by zrozumieć, że jego [hedonizmu - przyp. M.K.] dominacja sprawia, że przestaliśmy w ogóle zadawać pytania związane z kwestią absolutnie podstawową, jaką jest dystrybucja przywilejów. Przyjęliśmy milczące założenie, że kapitalizm wystarczy. Tymczasem kapitalizm jest jedynie systemem produkcji i zarówno polityka, jak i kultura nie są wytworem kapitalizmu. Demokracja jako forma polityczna jest starsza od kapitalizmu, a pragnienie równości jest głęboko zakorzenione w naszym pojmowaniu sprawiedliwości. To dlatego nie przestaję powtarzać, że jestem socjalistą w kwestiach gospodarczych. Oraz liberałem w polityce i konserwatystą w sferze kultury".

Marcin Król

p

*Marcin Król, ur. 1944, historyk idei, publicysta, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się historią polskiej myśli politycznej - na ten temat opublikował m.in. książki: "Style politycznego myślenia" (1979) oraz "Konserwatyści a niepodległość" (1985). Komentator i krytyk myśli liberalnej, której poświęcił dwie książki: "Liberalizm strachu i liberalizm odwagi" (1996) oraz "Bezradność liberałów" (2005). Jest stałym współpracownikiem "Europy". Ostatnio w nr 211 z 19 kwietnia br. opublikowaliśmy jego tekst "Spór i kompromis".