p

Ulrich Beck*

Energia jądrowa w politycznej grze

Czy rzeczywistość nie zmienia się właśnie w satyrę równie zabawną co przerażającą? Odbywa się to pod hasłem: katastrofa klimatyczna i kryzys naftowy eliminują ryzyko związane z energią atomową. Prezydent USA George W. Bush na tegorocznym spotkaniu grupy G8 w Japonii po raz kolejny namawia do budowy nowych elektrowni jądrowych. Aby ratować klimat, świat musi jego zdaniem odkryć "piękno energii atomowej". Także rządy europejskie - w tym Włochy, Francja, Wielka Brytania - chcą ponownie włączyć energię atomową, przechrzczoną na "energię ekologiczną", do gry interesów polityki energetycznej.

Reklama

W mojej teorii globalnego społeczeństwa ryzyka pokazuję, że nowe typy ryzyka uruchamiające antycypację globalnych katastrof wstrząsają posadami nowoczesnych społeczeństw. Ich cechą jest na przykład brak możliwości kompensacji. Marzenie pierwszej, zwykłej nowoczesności o postępie i bezpieczeństwie nie wykluczało szkód (także tych poważnych), jednak uważano je za dające się zrekompensować - ich niekorzystne skutki można było naprawić. Kiedy jednak klimat zmieni się nieodwracalnie, kiedy w jakiejś elektrowni atomowej dojdzie do awarii, kiedy genetyka dokona nieodwracalnej ingerencji w ludzką egzystencję, wtedy będzie za późno. W obliczu tych zagrożeń nowego typu logika kompensacji traci moc i zostaje zastąpiona zasadą zabezpieczenia przez zapobieganie. Jeśli to zobaczymy, uświadomimy sobie, że podmioty, które mają zapewnić bezpieczeństwo i racjonalność (państwo, nauka, przemysł), odgrywają wysoce ambiwalentną rolę. Nie są już powiernikami, lecz podejrzanymi; nie zarządzają już ryzykiem, lecz stanowią również jego źródło. Wymagają bowiem od społeczeństwa, by wsiadło do samolotu, który nie ma jeszcze gdzie wylądować.

Nieobliczalne niebezpieczeństwa wynikające ze zmiany klimatu mają być "zwalczane" nieobliczalnymi niebezpieczeństwami, które wiążą się z nowymi siłowniami jądrowymi. Rządy wybierają tu strategię świadomego upraszczania, przedstawiając daną decyzję jako wybór między rozwiązaniami bezpiecznymi i ryzykownymi, bagatelizując niemożliwe do przewidzenia skutki stosowania energii atomowej, wysuwając natomiast na pierwszy plan kryzys naftowy i katastrofę klimatyczną.

Co ciekawe, linie konfliktu w łonie globalnego społeczeństwa ryzyka mają charakter kulturowy. W tym samym stopniu, w jakim globalne zagrożenia wymykają się zwykłym naukowym metodom obliczeniowym i okazują się obszarem względnej niewiedzy, kluczowe znaczenie zyskuje postrzeganie kulturowe, czyli wiara w rzeczywisty lub nierzeczywisty charakter danego globalnego zagrożenia. W odniesieniu do energii atomowej mamy do czynienia ze "zderzeniem kultur ryzyka". I tak doświadczenie Czarnobyla jest w Niemczech oceniane inaczej niż we Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy we Włoszech. Dla wielu Europejczyków niebezpieczeństwa wynikające ze zmiany klimatu stały się już znacznie ważniejsze od niebezpieczeństw związanych z energią atomową lub terroryzmem. O ile zdaniem wielu Amerykanów Europejczycy cierpią na ekologiczną histerię oraz histerię "Frankenstein food", to w opinii wielu Europejczyków Amerykanów ogarnęła z kolei histeria związana z terroryzmem.

Reklama

Jeszcze niedawno w Niemczech propagowanie podczas kampanii wyborczej powrotu do energii atomowej równałoby się politycznemu samobójstwu. Jednak odkąd zmianę klimatu uważa się za spowodowaną przez człowieka, a jej katastrofalne skutki dla przyrody i społeczeństwa za pewne, w społeczeństwie i polityce rozpoczęło się nowe rozdanie.

Szykuje się coś niedobrego. Wzrost cen benzyny jest wprawdzie pożyteczny dla klimatu, ale niesie ze sobą groźbę zbiorowej społecznej degradacji. Eksplozja kosztów energii obniża standard życia i stwarza groźbę biedy w średnich warstwach społeczeństwa. Wskutek tego priorytet bezpieczeństwa energii, który obowiązywał 20 lat po Czarnobylu, jest podważany przez pytanie, jak długo jeszcze większość konsumentów będzie mogła utrzymać swój standard życia w obliczu rosnących wciąż cen energii elektrycznej, gazu i paliwa do samochodów.

W tym momencie wkracza do akcji Angela Merkel, twierdząc, że kto - tak jak Zieloni - odmawia powrotu do energii atomowej, ten grzeszy przeciwko prewencyjnej polityce ochrony klimatu. W ten sposób niemiecka kanclerz próbuje wepchnąć wyborców w ramiona CDU, która obiecuje rzeczy wykluczające się wzajemnie: utrzymanie dotychczasowej mobilności i jednoczesne uratowanie świata przed katastrofą klimatyczną.

Kto jednak lekceważy "ryzyko szczątkowe" energii jądrowej, nie rozumie dynamiki kulturowej i politycznej "społeczeństwa ryzyka szczątkowego". Najwytrwalszymi, najbardziej przekonującymi i najskuteczniejszymi krytykami energii atomowej nie są Zieloni - mimo całego ich znaczenia i niezbędności. Najbardziej wpływowym przeciwnikiem przemysłu atomowego jest sam przemysł atomowy.

Nawet gdyby jednak politykom udało się dokonać tej semantycznej przemiany energii atomowej w ekologiczny prąd i nawet gdyby społeczne ruchy protestu miały ulec zupełnemu rozbiciu, wszystko to i tak na nic się zda w obliczu realnej siły niebezpieczeństwa. Jest ono stałe, niezależne od interpretacji i obecne także tam, gdzie demonstranci już dawno popadli w znużenie.

Niebezpieczeństw energii atomowej człowiek nie potrafi zobaczyć ani usłyszeć, wyczuć smakiem ani węchem. Co zatem w społeczeństwie globalnego ryzyka stanie się z "samodzielnie myślącym obywatelem" nieposiadającym narządów zmysłów, które wykrywają owe zrodzone przez cywilizację zagrożenia, i w efekcie pozbawionym niezależności osądu? Posłużmy się eksperymentem myślowym: co by było, gdyby radioaktywność wywoływała swędzenie? Realiści, zwani również cynikami, odpowiedzą: wynaleziono by coś, na przykład maść, żeby to swędzenie "wyłączyć". Byłby to więc opłacalny, przyszłościowy interes. Z pewnością szybko pojawiłyby się próby wyjaśnienia problemu, które zyskałyby wielki rozgłos w mediach: głosiłyby one, że swędzenie zupełnie nic nie znaczy, ma inne przyczyny niż radioaktywność, a w każdym razie nie jest szkodliwe - co najwyżej nieprzyjemne. Możemy założyć, że gdyby każdy chodził z zaczerwienioną skórą i nieustannie się drapał - gdyby drapali się wszyscy uczestnicy sesji zdjęciowych z modelkami i posiedzeń zarządów - tego rodzaju bagatelizowanie sprawy nie miałoby większych szans powodzenia. Politycy i społeczeństwo znaleźliby się w zupełnie odmiennym położeniu, gdy chodzi o traktowanie wielkich współczesnych zagrożeń - można by wtedy kulturowo doświadczyć tego, co obecnie jest jedynie przedmiotem sporów i rokowań.

© Ulrich Beck

przeł. Adam Peszke

p

*Ulrich Beck, ur. 1944, najbardziej znany obecnie niemiecki socjolog, dyrektor Instytutu Socjologii na uniwersytecie w Monachium. Wykładał także m.in. w London School of Economics. Zajmuje się głównie problematyką społecznych konsekwencji procesów globalizacji. Jego najważniejsze książki to: "Społeczeństwo ryzyka" (wyd. pol. 2002), "Was ist Globalisierung?" (2000) oraz "Władza i antywładza w epoce globalnej" (wyd. pol. 2005). W "Europie" nr 199 z 26 stycznia br. opublikowaliśmy jego tekst "Bóg jest niebezpieczny".