Mężczyzna, znany jako "Suweren" został oskarżony o wdarcie się na teren szpitala miejskiego wbrew zakazom wynikłym z pandemii i wbrew żądaniom czterech pracowników, którzy prosili go o wyjście. Formalnie chodzi więc o naruszenie miru, za co grozi rok więzienia.

Reklama

Mężczyzna usłyszał też drugi zarzut, który dotyczy groźby podpalenia budynku Urzędu Miasta w Toruniu. Za tzw. groźbę karalną grozi kara do 2 lat pozbawienia wolności.

W trakcie aresztu Bartosz T. był poddany badaniom psychiatrycznym. Zdaniem psychiatrów miał pełną zdolność do rozpoznania swoich czynów i może za nie odpowiadać karnie.

Razem z nim na ławie oskarżonych zasiądzie 37-letnia Monika W., która utrzymuje, że pewnego dnia przyjechała z narzeczonym Łukaszem S. do Torunia na wycieczkę, a że na Facebooku zobaczyła transmisję "Suwerena", postanowiła z nim porozmawiać, a potem wtargnąć z nim do szpitala objętego zakazem wchodzenia.

Reklama

"Proszę pani, ja jestem u siebie w szpitalu"

32-latek stał się znany w internecie po wydarzeniu z 27 marca w szpitalu w Toruniu. Na nagranym filmie widać, jak w towarzystwie dwóch osób przechadzał się korytarzami. Uwieczniał telefonem komórkowym starsze osoby leżące na oddziale neurologicznym, udało mu się też uchwycić kilkoro pracowników szpitala.

- Kontrola szpitala, proszę pani. Suweren przyszedł - krzyczał.

Na oddziale chirurgicznym i onkologicznym toruńskiego szpitala, gdzie koronawirus zebrał śmiertelne żniwo już na początku pandemii, "Suweren" sfilmował kilka wolnych łóżek.

Gdy ktoś w końcu powiedział mu, że nie może tam chodzić, odkrzyknął: - Proszę pani, ja jestem u siebie w szpitalu. W moim państwie. I mi tutaj nikt nie będzie mówił, gdzie ja tutaj mogę wchodzić, a gdzie nie.