Paweł Marczewski: Kiedy Republikanie zaczęli mieć kłopoty z polityczną tożsamością? Czy korzeni sporów, jakie dziś rozdzierają republikański obóz, należy szukać w czasach prezydentury Busha?
Reihan Salam*: Poważne problemy zaczęły się dla Republikanów nie po wyborczej porażce w 2008 roku ani nawet nie w czasie prezydentury Busha, lecz zapewne już w roku 1998, podczas kampanii na rzecz impeachmentu Clintona. To wówczas zaprezentowali się jako obsesyjnie przywiązani do kwestii, które z punktu widzenia całego kraju nie miały aż tak wielkiego znaczenia. Bush cudem zwyciężył w 2000 roku, i to wyłącznie dzięki temu, że przesunął się bardziej w stronę centrum w kwestiach edukacji i reform systemu opieki zdrowotnej. Można powiedzieć, że na osiem lat odsunął moment, kiedy Republikanom przyszło zapłacić za polityczne błędy. Moment ten musiał jednak nadejść. Przede wszystkim dlatego, że Amerykanie nie wyczekują już tak jak dawniej ulg podatkowych. Dziś bardziej zajmują ich nowe źródła energii, edukacja, zdrowie. W okresie prezydentury Busha Partia Republikańska miała szansę zbliżenia się do centrum i zmarnowała ją.

Reklama

Niedawno napisał pan, że w Partii Republikańskiej istnieją dwie grupy: "prawdziwi wyznawcy" i "ewangelizatorzy". Wyznawcy wiernie trwają przy konserwatywnych dogmatach, podczas gdy ewangelizatorzy starają się łagodzić ideologiczny przekaz i czynić go bardziej przystępnym dla potencjalnych zwolenników.
Większość komentatorów piszących o podziałach w obozie republikańskim skupia się na różnicach ideologicznych, podczas gdy zaproponowane przeze mnie rozróżnienie oparte jest przede wszystkim na różnicy temperamentów. Prawdziwi wyznawcy to ludzie, którzy wierzą, że konserwatywne credo jest niezmienne i należy go ortodoksyjnie bronić, by utrzymać dyscyplinę we własnych szeregach. Ewangelizatorzy tymczasem nastawieni są przede wszystkim na perswazję. Doktrynalna czystość jest dla nich mniej ważna niż przyciągnięcie nowych zwolenników. Ponieważ zazwyczaj dyskutują z ludźmi, którzy nie podzielają ich przekonań i niejednokrotnie muszą radzić sobie z bardzo celnymi kontrargumentami, ich konserwatyzm ma inny charakter.

W jakim stopniu podział na wyznawców i ewangelizatorów pokrywa się z podziałem na konserwatywnych radykałów i umiarkowanych? I który z tych podziałów należy winić za kryzys, w jakim dziś znajdują się Republikanie?
Podział między konserwatywnym a umiarkowanym skrzydłem partii jest ideologiczny, podczas gdy wyznawców i ewangelizatorów różni bardziej nastawienie do tego, w jaki sposób należy komunikować konserwatywne przesłanie. Ponadto ewangelizatorzy i prawdziwy wyznawcy to przede wszystkim postawy, które spotkać można wśród konserwatywnej inteligencji wypracowującej ideowe zaplecze partii. Tymczasem na radykałów i umiarkowanych dzielą się raczej republikańscy politycy, biorący również pod uwagę oczekiwania wyborców ze swoich regionów i okręgów. Jeśli umiarkowana frakcja będzie dalej marginalizowana, jej przedstawiciele zaczną zasilać szeregi niezależnych i Demokratów, tak jak ostatnio zrobił to senator Arlen Specter. W efekcie Partia Republikańska stanie się jeszcze bardziej nieustępliwa ideowo i będzie przegrywać kolejne wybory. Z porażkami wiąże się jednak zasadnicza szansa. Partia stanie się podatna na przejęcie przez ewangelizatorów, a ich nawoływania do większej otwartości zaczną przynosić efekty. To organiczny proces, przez który przechodzili także Demokraci w latach 70. i 80. Do wyborczego zwycięstwa zostali poprowadzeni przez ludzi, którzy nie byli zdeklarowanymi liberałami. Dopuszczono ich jednak do kierownictwa dopiero po serii klęsk.

Zgodnie z pana prognozami klucz do odnowy republikańskiego obozu leży w rękach umiarkowanych i ewangelizatorów. Jeśli tak, to zwrot na prawo, jaki po porażce McCaina wykonali Republikanie, jest politycznym samobójstwem i skazuje partię na długoletnią wegetację w oczekiwaniu na wewnętrzną odnowę.
Reformatorska misja ewangelizatorów powiedzie się jedynie wówczas, gdy uda im się pozyskać dla swojej sprawy prawdziwych wyznawców. Istotą ich działań jest pogodzenie ruchu konserwatywnego z szerszymi rzeszami społeczeństwa. Poza kontekstem owego ruchu ewangelizatorzy nie mają żadnej politycznej siły. Natomiast przedstawiciele tej części Partii Republikańskiej, którą nazywa się dziś umiarkowaną, całkowicie odcinają się od trzonu konserwatywnych przekonań i głosują raczej w zgodzie ze swoimi partykularnymi zapatrywaniami. Jako nieliczni reprezentanci opozycji, którzy gotowi są porzucić partyjną linię, ludzie tacy jak Arlen Specter czy Olympia Snowe zyskują ogromny indywidualny wpływ na proces legislacyjny. Poparli plan ratunkowy Obamy nie ze względu na jakieś merytoryczne argumenty, ale wyłącznie po to, by podkreślić swoje znaczenie. Przypominają niewielkie izraelskie partie, które okazują się być często języczkiem u wagi i zyskują nieproporcjonalnie duże wpływy na tamtejszej scenie politycznej. Niekoniecznie jest to ten rodzaj umiarkowania, z którym chciałaby być utożsamiana Partia Republikańska. Umiarkowanie, którego potrzeba Republikanom, musi polegać raczej na próbach sformułowania programu biorącego pod uwagę ekonomiczne warunki, w których żyje dziś amerykańska klasa średnia i klasa pracująca.

Reklama

A jak miałoby wyglądać gospodarcze przesunięcie Republikanów w stronę centrum przy jednoczesnym zachowaniu wartości, które legły u podstaw "społeczeństwa posiadaczy"? Taką propozycję przedstawia pan w napisanej wspólnie z Rossem Douthatem książce "Grand New Party", uznanej przez wielu konserwatywnych intelektualistów za jedną z najlepszych propozycji reformy obozu republikańskiego.
Idea ekonomicznej niezależności ludzi dysponujących skromnymi środkami, które pozwalają im uchronić się przed dominacją ze strony pracodawcy lub rządu, jest silnie umocowana w zachodniej tradycji. Sądzę, że dzisiaj, w dobie kryzysu ekonomicznego, jej znaczenie wzrasta. Ludzie, którzy tracą wykonywaną przez lata pracę, mają poczucie społecznej śmierci. Staramy się sformułować program czerpiący po części z chrześcijańskiej nauki społecznej, będący pośrednią drogą między leseferyzmem a socjalizmem. Celem jest zbudowanie bardziej zdecentralizowanego społeczeństwa. To jedna z kluczowych konserwatywnych idei. Demokraci są dziś skłonni skupiać coraz więcej władzy w Waszyngtonie i to powinno być jedno z głównych zmartwień Republikanów.

Czy decentralizacja i postulat zapewnienia klasie pracującej środków, za pomocą których zbuduje swój dobrobyt, wystarczą jako republikańska odpowiedź na kryzys?
Kryzys pokazał, że źródła dobrobytu, na jakich polegaliśmy co najmniej przez ostatnich 20 lat, były nietrwałe. Demokraci wykonali wyraźny ruch w stronę protekcjonizmu, widoczny już podczas kampanii prezydenckiej, kiedy Obama krytykował północnoamerykański układ wolnego handlu (NAFTA), tak gorąco popierany wcześniej przez Clintona. Republikanie tym mocniej powinni dziś przekonywać, że świat musi zadbać wspólnie o wzrost ekonomiczny. Kraje skupione na intensywnym eksporcie, jak choćby Chiny, powinny dziś postawić na większą konsumpcję, podczas gdy Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia muszą skoncentrować się na oszczędzaniu. Wątpliwe jednak, by Partia Republikańska była w stanie na obecnym etapie sformułować całościową wizję. Wciąż nie przemyślano wyborczych porażek z 2006 i 2008 roku. Nie uświadomiono sobie, że konserwatyzm w starym stylu nie znajduje już oddźwięku u większości wyborców. Otrzeźwiająco mogą podziałać jedynie kolejne polityczne klęski.

Twierdził pan niejednokrotnie, że Republikanie powinni spierać się o ekonomię, a przedmiotem zgody uczynić zagadnienia społeczne i obyczajowe. Wielu Republikanów nawołujących do odnowy partii, takich jak David Frum, wskazuje, że puryzm w tych kwestiach jest coraz większym ciężarem.
Sądzę, że należy oddzielić kwestie aborcji i praw homoseksualistów. W 1984 roku Reagan odniósł zwycięstwo w 49 stanach jako kandydat sprzeciwiający się aborcji. Dziś aborcji sprzeciwia się mniej więcej jedna trzecia elektoratu. Odwrócenie się plecami do tych ludzi byłoby nierozsądne. Tym bardziej że spora część z nich poparłaby Demokratów, gdyby nie zdecydowane stanowisko Republikanów w istotnych dla nich kwestiach etycznych. Natomiast sprzeciw wobec praw gejów i lesbijek jest przez młodsze pokolenie słusznie uznawany za przejaw bigoterii i wykluczenia.

Reklama

p

*Reihan Salam, ur. 1979, dziennikarz i konserwatywny publicysta amerykański. Pracuje w miesięczniku "The Atlantic", publikował również m.in. w takich pismach, jak: "The New Republic", "National Review", "The Spectator" oraz "The Weekly Standard". Jest współautorem (wraz z R. Douthatem) książki "Grand New Party. How Republicans Can Win the Working Class and Save the American Dream" (2008) zawierającej program głębokiej reformy Partii Republikańskiej.