Kiedy w kwietniu 1981 roku władza wprowadziła kartki na mięso, realizując tym samym 13. postulat sierpniowy, kolejki w sklepach wcale nie zmalały. Mięso i wędliny system reglamentacji dzielił na lepsze i gorsze. Normy przydziału zależały od wieku oraz od zawodu, na przykład górnikom przysługiwało ponad sześć kilogramów miesięcznie.

Reklama

POLOWANIE Z PAPIERKIEM

Podstawowa karta M-I dla pracowników umysłowych upoważniała do zakupu co miesiąc 2,5 kilograma mięsa. Dla porównania, według danych GUS-u, w 2007 roku jedna osoba w gospodarstwie domowym zjadała go 4,6 kilograma miesięcznie. A pamiętajmy, że jadłospis w tych czasach opierał się przede wszystkim na mięsie. O makaronach z sosem pesto czy tartach z porami mało kto wówczas słyszał. Kłopot polegał nawet nie na tym, że wyrobów na kartki przypadało mało, tylko na tym, że i tak urządzało się na nie "polowania”, a jakość produktów pozostawiała wiele do życzenia. Jako "Woł. Ciel. z kością” (oryginalny napis na kartce) sprzedawano prawie wyłącznie starą wołowinę gęsto przerośniętą żółtym łojem. Tylko najlepsi "myśliwi” potrafili zdobyć na ten odcinek upragnionego kurczaka. Wędliny, wskutek dodawania do nich tzw. substytutów (np. kazeiny), cechował niezdrowy szary kolor i absolutny brak smaku. Nikt zresztą nie wybierał - kupowało się wszystko, co "rzucili”.

Kłopot mieli właściciele psów. Kupowali im koninę w końskich jatkach, a jeśli to także nie pomogło, oddawali swoje kartki pani sprzedawczyni. W zamian otrzymywali wystarczający na miesiąc zapas płucek, wymion czy innych podobnych przysmaków sprzedawanych poza systemem reglamentacji. Kartki nie zlikwidowały też czarnego rynku. Kilogram cielęciny na bazarze kosztował 200 złotych (przy średniej pensji 5500 zł). "Baba z cielęciną”, ciągle żyjąca w strachu przed procesem o spekulację, za ten stres kazała sobie słono płacić.

Reklama

Podstawowym sprzętem wyposażenia kuchni stała się zamrażarka. Co jakiś czas ktoś gdzieś zabijał jakąś świnię, a poćwiartowane mięso rozwoził po rodzinie i znajomych. Połcie, starannie porcjowane i opisane, lądowały w zamrażarce. Kiedy brakuje mięsa, można się ratować warzywami, ale wtedy nie było takiego wyboru jak teraz. Brokuły nie występowały w ogóle, a szpinak i kalafior tylko sezonowo. Poza tym, aby ugotować coś bezmięsnego, też trzeba mieć odpowiednie produkty. A tu powoli znikało również mleko i jego przetwory.

BITWA Z HANDLEM

Na początku 1981 roku tygodnik "Kobieta i Życie” donosił: Skup mleka jest o cztery i pół miliona litrów dziennie mniejszy niż rok temu […] regenerujemy [sic!] chude mleko w proszku na mleko i twarogi, nie mamy już z czego robić serów dojrzewających, czyli żółtych […], sery topione podobnie. Sytuacja ogólna w branży mleczarskiej przekładała się na konkret. Dalej w tym samym artykule czytamy: W sklepie nabiałowym na Ochocie w Warszawie […] kolejka czeka od jedenastej do trzeciej, klienci chcieli pobić intendentkę, która zabierała dla przedszkola 2 kg masła. Margaryny i masła roślinnego nie było od miesiąca, olej rozkupują w trzy godziny.

Reklama

W maju pojawiły się kartki na masło, mąkę, kaszę i ryż. Mąka bywała mocno zanieczyszczona, często z małymi czarnymi robakami, ale nikt jej nie wyrzucał. Wystarczyło przesiać przez sito i nadawała się do użycia. Coś przecież trzeba było jeść.

KOBIETA WPADŁA Z ŻYCIEM

W 1982 roku rubryka "Nasza kuchnia” w "Kobiecie i Życiu” zaczynała przypominać kurs pierwszej pomocy. Odkąd istnieje nasze pismo - czytamy -nigdy jeszcze nie mieliśmy tak wielkich problemów kulinarnych, nigdy tak często nie proszono nas o konkretne przepisy i rady. […] Oto ktoś już dłużej nie może się obejść bez musztardy. Czy można ją zrobić domowym sposobem?

Redakcja stanęła na wysokości zadania i podała cztery przepisy, w tym jeden na "musztardę z pomidorów”, czyli keczup. Najbardziej intryguje przepis na musztardę krymską:60 dag mąki gorczycowej, 2 łyżki pszczelego miodu, 20 dag cukru […]. Chodzi chyba o gorczycę w proszku, ale skąd się ją bierze?

Mimo starań "Kobieta i Życie” nie nadążała za rzeczywistością. Czytelniczka pisała: Lubię czytać "Kobietę”, ale kiedy dochodzę do strony […] "Nasza kuchnia”, zaczyna mnie trafiać szlag. Bo co przepis - to niewykonalny. Już pomijam takie wasze "wpadunki”, jak przepis na kuropatwy, których od lat nie widziałam w sprzedaży […], ale też i wszystkie inne przepisy w zestawieniu z życiem nie zdają egzaminu. Piszecie o makaronach - jeszcze są. Ale w pierwszym przepisie czytam od razu: parę łyżek oleju lub masła. A ja od dawna nie mam oleju, a masła też nie mogę dostać. Tę resztę, którą mam, muszę zostawić dzieciom do szkolnych kanapek. Piszecie: koncentrat pomidorowy lub pomidory mrożone. I cóż mi z tego: w moich sklepach ani jednego, ani drugiego nie uświadczysz.

Redakcja tłumaczyła: Nasz szef kuchni przed napisaniem kolejnego odcinka […] sprawdza, co jest w sklepach, dowiaduje się, czego może zabraknąć. Ale okazuje się, że przy długim cyklu produkcyjnym naszego pisma i to nie wystarczy. Np. kiedy […] podawaliśmy przepis o przyrządzaniu makaronu - nie było żadnych problemów z kupieniem mrożonych pomidorów, a zapowiadano dostawy koncentratów z importu. A że jeszcze nie doszły? Któż mógł to przewidzieć? […] Narzekamy, irytujemy się - bo jest nam niełatwo. Ale… w końcu coś "zdobywamy”, coś mamy w zapasie, coś gotujemy, coś jemy.

Prawda, coś się jednak jadło. Sytuację ratowały działki, przetwory (najlepiej takie bez cukru - ogórki kiszone czy powidła śliwkowe), krewni i znajomi na wsi (tej szczęśliwej krainie, w której "występują” świnie), prywatny import (w paczkach ze Wschodu przyjeżdżała wtedy znakomita zupa rybna ucha) i dary, czyli "zrzuty”. Z darów pochodziły kasze, makarony, olej, mąka i cukier, a także konserwy mięsne o dziwnych egzotycznych smakach. Furorę robiły wszelkie przepisy na możliwe do wykonania słodycze (słynny blok czekoladowy), gdyż czekolady nie było w ogóle, a wyroby czekoladopodobne i cukierki sprzedawano na kartki.

PŁYNNA WALUTA

Wewnętrzny przymus wykupywania wszystkiego, co jest na kartkach, doprowadzał często do gromadzenia się w domach ogromnych ilości alkoholu. Co miesiąc każdy dorosły mógł nabyć butelkę wódki. I nabywał, bo alkohol stał się cennym środkiem płatniczym. Dawał się wymieniać na inne dobra, a różnej maści fachowcy chętnie przyjmowali go jako zapłatę za usługi. W tamtych czasach bardzo pogłębił się też odwieczny związek kuchni polskiej z kapustą i kartoflami. Potwierdza to anegdota o pewnym panu, który, pokonawszy cztery piętra schodów w bloku, westchnął: Jak we wojnę - wszędzie śmierdzi kapustą i tanim proszkiem do prania. Cóż, jak to we wojnę.

PESYMIŚCI JAK ZWYKLE GÓRĄ

Od grudnia 1980 roku na łamach "Kobiety i Życia" toczyła się dyskusja o kartkach na mięso. "Muszę przyznać, że w tej sprawie mam rozdwojenie jaźni" - wyznawał Ksawery Wróblewski, dyrektor ds. handlowych Centrali Przemysłu Mięsnego. Jako dyrektor był za, jako klient przeciw. Optymiści twierdzili, że kartki "zlikwidują czarny handel", pesymiści, że "nie zmienią sytuacji rynku".

SYSTEM REGLAMENTACJI

Wprowadzenie kartek na mięso ogłoszono 28 lutego 1981 roku, spełniając tym samym 13. postulat sierpniowy. System reglamentacji 30 kwietnia 1981 roku objął oprócz mięsa wszelkie jego przetwory, a także masło, mąkę, ryż i kaszę. Od 1 września 1981 roku również mydło, proszek do prania i papier toaletowy. Polska do 1982 roku była krajem kartkomanii, a system reglamentacji w każdym województwie wyglądał inaczej i objął więcej produktów niż podczas okupacji.

p