Dla wielu informacje ujawnione przez historyków z uniwersytetu Yale to tylko potwierdzenie lewackich skłonności pisarza i braku prawdziwego kręgosłupa moralnego. Inni widzą w nich zwykłą chęć przeżycia czegoś niecodziennego. Sam Hemingway nie jest jednak ani pierwszym, ani ostatnim w historii - jak by to określili KGB-iści - literatem, który dał się złapać w sieć tajnych służb. Albo jako etatowi pracownicy, albo jako agenci, wielu jego kolegów działało podobnie. Dla jednych romans ze specsłużbami kończył się kompromitacją i plamą w życiorysie. Dla innych był początkiem błyskotliwej kariery.

Reklama

p

"Argo", szpieg dyletant

Rozmawialiśmy z amerykańskim historykiem i współautorem książki "Szpiedzy: Wzrost i upadek KGB w Ameryce" Harveyem Khlerem (jej współautorami są John Earl Haynes i były oficer KGB, który miał dostęp do archiwów swoje służby - Alexander Vassiliev), który jako pierwszy opisał związki Hemingwaya z Sowietami. Z dokumentów, do których dotarł autor, wynika, że przyszły noblista we współpraca z KGB był wyjątkowo niesforny. Ku rozczarowaniu Sowietów nie było mowy o pisaniu elaboratów potępiających kapitalizm i Amerykę. Nie było donosów na znajomych i przyjaciół. Autor "Komu bije dzwon" przez kilka lat zwodził swoich oficerów prowadzących. Nie dostarczył żadnego wartościowego raportu na tematy interesujące Moskwę.

"Hemingway, oprócz tego, że niemal przez całe życie sympatyzował z lewicą, pragnął zostać tajnym agentem, wykonywać ważne misje wywiadowcze. Wpisywało się to doskonale w jego charakter i legendę, którą wokół siebie budował" - mówi nam Khler. Dodaje, że KGB w końcu go rozczarowało. Nie sfinansowało żadnej z jego podróży. Nie zlecało ważnych misji. Pisarz odpłacił im tym samym. - Z dokumentów wynika, że już niedługo po zwerbowaniu Hemingwaya jego oficerowie prowadzący byli sfrustrowani wynikami pracy swojego agenta. Pokładano w nim ogromne nadzieje. Pisarz obracał się w najważniejszych kręgach artystycznych USA. Liczono, że przyniesie KGB na tacy całe grono potencjalnych agentów wpływu. Zamiast tego Hemingway ciągle zapewniał, że "chce pomóc", że "jest gotowy". Właśnie dlatego w końcu uznano go za dyletanta - opowiada Khler.

Współpraca od samego początku była skazana na niepowodzenie. Obie strony oczekiwały od siebie czego innego. Hemingway chciał za pieniądze Sowietów podróżować po świecie i wykonywać bliżej niesprecyzowane "tajne misje" z gatunku płaszcza i szpady. KGB chciało z niego zrobić ordynarnego kapusia. Kogoś, kto na ich zlecenie - jako wpływowy pisarz i twórca opinii - publikuje pamflety oczerniające Zachód i pozwala rozpoznać środowiska literackie. Efekty były mizerne. W raporcie zamykającym sprawę nr 20753 "Argo" napisano, że jego przydatność "nie była weryfikowana w praktyce", a sam pisarz zaczął wspierać trockistów i "atakować ZSRR". Tak zakończył się KGB-owski epizod w życiu Ernesta Hemingwaya.

p

Reklama

Orwell tropi komunistów. Z miłości do kobiety

Początek lat 30. Były funkcjonariusz policji kolonialnej Zjednoczonego Królestwa w Birmie (Indian Police Service) Eric Blair (George Orwell) zaczyna swoją karierę korespondenta w Paryżu. Jeszcze nie wie, że przez kolejne lata w związku z jego prokomunistycznymi sympatiami będzie obserwowany przez brytyjski kontrwywiad. Jako człowiek kontestujący system musiał być poddany inwigilacji. To, co się wokół niego dzieje, tylko jeszcze bardziej utwierdzi go w przekonaniu, że świat zmierza w kierunku ustanowienia totalnej kontroli nad ludźmi.

Autor "Roku 1984" i "Wiwat aspidistra" pod koniec życia dokonuje jednak wolty, która zaskoczy jego wcześniejszych prześladowców. W 1950 roku Orwell przekazał pracującej w biurze propagandy Foreign Office (półoficjalna komórka MSZ współpracująca z wywiadem i zajmująca się zwalczaniem wpływów komunistycznych) Celi Kirwan listę 38 osób, które podejrzewa o "krytokomunizm" i którym "nie należy ufać jako propagandzistom". Znalazło się na niej m.in. nazwisko Charliego Chaplina, J.B. Priestleya, aktora Michaela Redgrave’a i historyka E.H. Carra. Co pchnęło jednego z największych krytyków wszelkich form inwigilacji do złożenia hołdu państwu? Według brytyjskich historyków - miłość do kobiety. Jak pisze "Guardian", to właśnie uwielbienie do pracującej w Foreign Office Celi zaowocowało zdradą ideałów. Zdradą, której do dziś wielu Orwellowi nie może wybaczyć.

p

Ranicki "papież literatury" i "regularny ubek"

Koniec lat 40. Londyn. W konsulacie PRL pracuje młody Marcel Reich Ranicki. To jego oficjalny etat. Nieoficjalnie jest rezydentem komunistycznego wywiadu. Jego były współpracownik i podwładny Krzysztof Starzyński z brytyjskiej stolicy charakteryzuje go jednoznacznie: "regularny ubek wykształcony w ZSRR". Według historyka Krzysztofa Tarki w 1949 roku Ranicki - wcześniej działający pod pseudonimem Albin - zajmował się między innymi negocjowaniem powrotu do socjalistycznej ojczyzny Stanisława Cata-Mackiewicza. To negocjowanie przybrało zresztą w końcu formę klasycznego werbunku. I to nieudanego. Tak samo zresztą jak nieudana była sama kariera Ranickiego w służbach specjalnych. W 1949 roku w do dziś nie do końca jasnych okolicznościach został wyrzucony z MSZ, służb i z partii. W końcu w 1958 wyemigrował do RFN, gdzie szybko zmienił profesję i stał się guru krytyków literackich.

Dziś Ranicki woli o szpiegowskim epizodzie ze swojego życiorysu nie pamiętać, a tych, którzy mu go przypominają, ma w zwyczaju mieszać z błotem. W swojej liczącej 600 stron biografii "Moje życie" ucieka od czasów spędzonych w Londynie. Woli przedstawiać się jako humanista, człowiek od zawsze oddany literaturze. Osoba, która nie ma nic wspólnego z brudami służb specjalnych.

p

James Bond, wymarzona autobiografia Iana Fleminga

Koniec lat 20. ubiegłego wieku. Młody dandys Ian Fleming pochodzący ze znakomitej rodziny szkockich finansistów przechadza się uliczkami miasteczka Kitzbuehel w Austrii, gdzie studiuje język niemiecki. Absolwent elitarnego Eton College i akademii wojskowej Sandhurst w następnych latach studiuje w Monachium i Genewie. Już wtedy prawdopodobnie jest agentem wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej.

Młody Fleming od 1933 roku pracuje jako reporter Agencji Reutera. W tym między innymi przez kilka lat w Moskwie, skąd oprócz depesz wysyła raporty dla Naval Intelligence. Wszystkie te zajęcia to jednak tylko przygrywka do późniejszych wyczynów twórcy najbardziej znanego literackiego superszpiega w historii, Jamesa Bonda.

Przed 1 września 1939 roku Ian Fleming zostaje adiutantem Johna Godfreya, szefa wywiadu marynarki. Ambitny 32-latek natychmiast dał się poznać nie tylko jako człowiek o nieprzeciętnych zdolnościach organizacyjnych, ale też jako osoba wpadająca na, mówiąc delikatnie, niestandardowe pomysły. Do niego należała między innymi koncepcja, by korzystając z nadprzyrodzonych zdolności angielskiego mistrza czarnej magii Aleistera Crowleya, przekonać nazistowskiego guru od propagandy Rudolfa Hessa, by wszedł w kontakt z zamaskowaną komórką wywiadu podającą się za wrogów Churchilla. Plan nie wypalił, ponieważ Hess sam uciekł do Wielkiej Brytanii.

Człowiek o takiej wyobraźni nie mógł skończyć inaczej jak tylko pisarz. Fleming, jako jeden z nielicznych ludzi służb, doskonale wykorzystał swoje wcześniejsze zajęcie do robienia kariery literackiej. To on stworzył ikonę powieści szpiegowskiej i późniejszą gwiazdę popkultury, Jamesa Bonda.

Pisarz do końca życia nie mógł się jednak rozstać ze swoją pasją, jaką były służby specjalne. Doradzał między innymi CIA, jak pozbyć się niewygodnego "brodacza z Hawany" - Fidela Castro. Zaproponował m.in., by wykorzystując jego zamiłowanie do cygar, podrzucić mu pudełko cohibas, których ustniki były nasączone jadem kiełbasianym. Tajniackie doświadczenia przysporzyły mu jednak raczej tylko fanów. A jego legenda jako znawcy służb specjalnych trwa do dziś.