Plakat obiecywał: "Woodstock Muzyczny i Artystyczny Jarmark w White Lake zaprasza na Ekspozycję w porze Wodnika - 3 dni pokoju i muzyki". I festiwal przetrwał w pamięci właśnie jako taki. Po latach zapomniano o trefnych narkotykach, gigantycznych korkach drogowych, śmierci trzech osób, braku jedzenia, toalet i chłodzie czy ciągnących się w nieskończoność przerwach między występami. A przecież w tamten sierpniowy weekend władze stanu Nowy Jork uznały obszar wokół miasteczka Bethel za strefę klęski żywiołowej. Jakie znaczenie ma dziś jednak informacja, że koncert Jefferson Airplane opóźnił się o 17 godzin? Kogo obecnie obchodzi, że finałowy występ Jimiego Hendriksa miał miejsce dopiero rano czwartego dnia i to przed zaledwie 25-tysięczną zmarzniętą widownią, gdyż ponad 300 tysięcy widzów już dawno udało się do domu? Do historii przeszło jego przejmujące wykonanie amerykańskiego hymnu. Magnetyzm nazwy "Woodstock" był tak silny, że w w 25. rocznicę imprezy, w 1994 roku, do Sugerties przyjechali widzowie z całego świata, w tym spora grupa z Polski. Byłem tam i ja, ale przede wszystkim Jurek Owsiak, który pod wrażeniem festiwalu stworzył swój Przystanek Woodstock. W tym roku do Kostrzyna przybyło rekordowe 400 tysięcy widzów. Gościem honorowym był sam Michael Lang.

Reklama

p

Mit 1. Dla hippisów liczy się idea, a nie kasa

"Młodzi mężczyźni dysponujący nieograniczonym kapitałem poszukują interesujących, legalnych możliwości inwestycyjnych i propozycji biznesowych" - ogłoszenie takiej treści pojawiło się pod koniec 1968 roku w "New York Timesie" i "Wall Street Journal". Jego autorami byli dwudziestolatkowie John P. Roberts oraz Joel Rosenman, którzy chcieli napisać scenariusz serialu telewizyjnego o przedsiębiorcach, którzy mają więcej pieniędzy niż pomysłów. Traf chciał, że młodzieńcy poza ambicjami artystycznymi rzeczywiście mieli na zbyciu trochę gotówki. Wśród pięciu tysięcy osób, które odpowiedziały na anons prasowy, znaleźli się: 22-letni Michael Lang i cztery lata starszy Artie Kornfeld. Wspólnie zaproponowali zbudowanie studia nagraniowego w urokliwej wsi Woodstock, gdzie posiadłość miał m.in. Bob Dylan. Czwórka szybko doszła do wniosku, że ich ambicje mierzą wyżej i postanowili zorganizować największy w historii festiwal muzyczny. Broń Boże nie dla idei, tylko dla zysku. "Pomysł był banalnie prosty" - po latach wspominał Lang. "Zbierzmy w długi weekend w jednym miejscu wystarczająco dużą liczbę topowych wykonawców rockandrollowych i świat znajdzie drogę do naszych drzwi. I dokładnie to się stało".



Podczas legendarnego święta miłości i pokoju zarówno organizatorzy, jak i artyści liczyli kasę bardzo skrupulatnie. Wprawdzie Jimi Hendrix, który właśnie otrzymał astronomiczną kwotę 150 tysięcy dolarów za występ w nowojorskiej Madison Square Garden, zgodził się zagrać za kwotę dziesięciokrotnie mniejszą, ale zespoły Grateful Dead i The Who zagroziły, że nie wyjdą na scenę, jeśli nie dostaną natychmiast gotówki. Tylko jak ją zdobyć w sobotę, kiedy banki nie są czynne, a do tego wyjazd z Bethel uniemożliwiał gigantyczny korek drogowy? Cóż było robić. Jedynym wyjściem było przejęcie helikoptera przeznaczonego do transportu muzyków i wyruszenie w podróż do znajomych. Udało się. Kasa dotarła przed scenę na czas i obie grupy wystąpiły. The Who fenomenalnie, Grateful Dead tragicznie. Trzydniowa impreza kosztowała około 3 mln dolarów. Młodzi inwestorzy do 1980 roku wychodzili z długów.

p

Reklama

Mit 2. Ach, to piękne Woodstock

Wbrew powszechnej opinii festiwal Woodstock nie tylko nie odbył się w tej miejscowości, ale też nigdy tam nie był planowany. Po prostu nie ma tam odpowiedniej przestrzeni. Początkowo, tak jak głosił plakat, miał się odbyć między 15 a 17 sierpnia 1969 roku w miejscowości White Lake. Ku zgrozie dwudziestoletnich biznesmenów na miesiąc przed startem mieszkańcy Białego Jeziora postawili imprezie weto. Gdyby nie Max Yasgur, właściciel farmy o powierzchni 600 akrów w oddalonej o 69 km od Woodstock miejscowości Bethel, historia popkultury potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Obywatele dwutysięcznego Bethel zostali poinformowani, że spodziewanych jest 50 tysięcy widzów. Było to kłamstwo, bowiem już w przedsprzedaży rozprowadzono 186 tysięcy biletów w cenie 18 dolarów (równowartość dzisiejszych 75). Organizatorzy spodziewali się maksymalnie ćwierć miliona widzów. Kiedy przybywający zewsząd tłum zaczął forsować ogrodzenia, Michael Lang, nie mając wyjścia, ogłosił w geście powszechnej miłości, że festiwal Woodstock jest imprezą bezpłatną. Według szacunkowych ocen w kulminacyjnym momencie na imprezie było ponad 400 tysięcy widzów!



Mit 3. Wystąpiły gwiazdy

Z dzisiejszej perspektywy lista 32 występujących na Woodstock wykonawców wygląda imponująco. Jednak należy podkreślić, że wielu z nich, jak zespoły Santana, Mountain, Ten Years After czy Richie Havens, Melanie i Joe Cocker byli wówczas artystami praktycznie nieznanymi. To film dokumentalny z imprezy i dwa albumy płytowe stworzyły z nich gwiazdy światowego formatu. Nie jest też prawdą, że pojawili się wszyscy, którzy otrzymali zaproszenie. Ofertę odrzucili The Doors, Led Zeppelin czy Jethro Tull. Występ Boba Dylana, najbardziej oczekiwanej postaci, który od dwóch lat ukrywał się w zaciszu nieodległej posiadłości, był planowany, choć nie miał pozostać niespodzianką. "Może gdybym zaoferował wyższe honorarium, toby zagrał" - wspomina Michael Lang. "Tak jak to się stało kilka tygodni później na festiwalu Isle of White w Anglii. Podczas naszej dwugodzinnej rozmowy był serdeczny i obiecał, że prawdopodobnie wpadnie. Wpadł, ale 25 lat później podczas drugiej edycji Woodstock".

Najlepszy show dała grupa Sly & The Family Stone, jedyny obok formacji Jimiego Hendriksa zespół w składzie imprezy prowadzony przez czarnoskórego lidera. "Właśnie wziąłem meskalinę, gdy gość z obsługi powiedział: jeśli teraz nie wyjdziecie na scenę, to nie zagracie. Poszedłem i zobaczyłem niekończący się ocean. Ocean włosów, świecących zębów i rąk. Zacząłem grać i modliłem się do Boga, by pozwolił mi nie wypaść z rytmu i bym nie fałszował" - wspomina swój występ Santana.

p

Mit 4. Święto pokojowej Ameryki

Rok 1969 był przełomowym dla Stanów Zjednoczonych, a tym samym świata. Amerykanie wylądowali na Księżycu, w kioskach pojawił się odważny obyczajowo magazyn "Penthouse", a w telewizji serial "Ulica Sezamkowa". Jednocześnie prezydenturę objął Richard Nixon, lotnictwo USA zrzuciło 3 tysiące bomb na Wietnam, zastrzelono dwóch liderów Czarnych Panter. Jednak największy szok wywołała krwawa jatka, jaką w domu Romana Polańskiego urządzili członkowie rodziny Charlesa Mansona. Na pięć dni przed startem festiwalu Woodstock "długowłosi", w tym cztery dziewczyny, bestialsko zamordowali siedem osób.



Sama scena rockowa była wówczas już daleka od idealizmu. Lato Miłości, które ogarnęło Kalifornię dwa lata wcześniej. San Francisco, niedawną stolicą hippisów, zawładnął tłum nastoletnich uciekinierów, którzy ponad trawkę preferowali heroinę, kokainę i speedy. Wszystkie tamtejsze kapele miały już podpisane kontrakty płytowe i stały się częścią bezwzględnego przemysłu muzycznego.

Wyczuwając rosnącą w amerykańskim społeczeństwie niechęć do hippisów, media podsycały wrogość wobec planowanego festiwalu. Nieuchronne nadejście kataklizmu w Bethel wieszczyły pierwsze szpalty dzienników. "The New York Times" wręcz domagał się od swojego korespondenta, by w jak najczarniejszych kolorach opisywał społeczną katastrofę, jaka powinna ogarnąć miasteczko. Barnard Collier nie tylko odmówił, ale wręcz słał teksty, w których podkreślał, że na festiwalu rzeczywiście panuje "pokój i miłość".

Mitologizacja festiwalu Woodstock rozpoczęła się już po 12 godzinach od jego zakończenia. W poniedziałek wieczorem w transmitowanym na całe Stany Zjednoczone talk-show Dicka Cavetta członkowie zespołu Jefferson Airplane, David Crosby i Joni Mitchell przedstawili entuzjastyczną relację z imprezy. Okazało się, że po szoku wywołanym przez rodzinę Mansona Ameryka potrzebowała odrobiny optymizmu. Euforia trwała zaledwie cztery miesiące, gdyż zorganizowany w grudniu przez Rolling Stonesów festiwal w Altamont okazał się tym wszystkim, czym miał być Woodstock. Śmierć czarnoskórego widza zasztyletowanego przez ochronę, notoryczne bójki i wszechobecna agresja roztrzaskały utopijną wizję powszechnej miłości, jaką wywołał trzydniowy zlot w Bethel.

p

Mit 5. Film

Kiedy czterej organizatorzy festiwalu wciąż spłacali długi, w marcu 1970 roku do kin trafił dokument Michaela Wadleighta "Woodstock - Three Days Of Peace & Music". Wytwórnia Warner Bros nie wierzyła w komercyjny sukces filmu i na jego realizację wyłożyła zaledwie 100 tys. dolarów. Stuosobowa ekipa filmowców pracowała w Bethel za darmo, rejestrując ponad 125 godzin materiału, i w duchu liczyła na przyszły sukces ich projektu. Trzygodzinny obraz przyniósł 16 mln dolarów wpływów z biletów, otrzymał Oscara w kategorii filmu dokumentalnego, a w 1996 roku został uznany przez Bibliotekę Kongresu USA za część amerykańskiego dziedzictwa kulturowego.



Mit 6. Na Woodstock można zarobić

Trzej z pomysłodawców festiwalu, panowie Lang, Roberts i Rosenman, postanowili po latach sięgnąć po należne im apanaże. Przed zbliżającą się rocznicą 25-lecia festiwalu zebrali fundusze od sponsorów i wskrzesili Woodstock pod hasłem "Dwa dodatkowe dni miłości i pokoju". Tym razem wszystko zaplanowane i zrealizowane było perfekcyjnie: bramki do wykrywania metalu, stoiska z jedzeniem wyłącznie koncernu Pepsico, festiwalowa waluta, bilety po 135 dolarów, honoraria dla wykonawców sięgające setek tysięcy dolarów. Koncert fonograficzny PolyGram, który wyłożył 30 mln dolarów, przeprowadził badania, jakich wykonawców najchętniej zobaczyłaby młodociana publiczność. Z nowych grup największym uznaniem cieszył się Pearl Jam, ze starych Grateful Dead. Oba zespoły odmówiły udziału, jak również U2, R.E.M. i Eric Clapton. "Wiecie, czym jest ten Woodstock?" - zapytał ze sceny Henry Rollins. "Hippisi chcą zarobić kasę, bo za pierwszym razem za bardzo odlecieli i im się nie udało!"

Ale tym razem stało się tak samo. Główny sponsor poniósł porażkę, dwukompaktowy album przeszedł bez echa, a planowany film nawet nie trafił do sal kinowych.

p

Mit 7. Hippisi są dobrzy na każde czasy

Przed startem rocznicowej imprezy "Newsweek" głosił: "Woodstock stał się symbolem raju utraconego i niespełnionej utopii". Natomiast orędownik muzyki alternatywnej, miesięcznik "Spin", umieścił na okładce podobiznę Charlesa Mansona i tekst: "Dla społeczeństwa, które przemoc odbiera w kategoriach rozrywki, Charles Manson jest pierwszorzędną maskotką". Nie była to tylko prowokacja, bowiem w 1994 roku na listach przebojów królowała muzyka grunge, której wielbicielami byli przedstawiciele Generacji X. Ci sfrustrowani, często bezrobotni, przegrani młodzi ludzie z pogardą odnosili się do dzieci kwiatów. Ich idole zamiast o braterstwie i miłości śpiewali o beznadziei i samobójstwach. Dlatego "Iksy" na swojego bohatera wybrały Mansona, który uosabiał dla nich bunt przeciwko establishmentowi, a jego zbrodnia była symbolem śmierci idei flower power. Ameryką rządził wówczas Bill Clinton, przedstawiciel pokolenia ery Wodnika.

Pięć lat później Michael Lang postanowił powtórzyć formułę. Tym razem wszystko poszło nie tak, jak miało. Impreza odbywała się w byłej bazie wojskowej otoczonej czterometrowym płotem. Wyżywienie i napoje sprzedawano po zawyżonych cenach, a potworny upał i brak odpowiedniej liczby sanitariatów dość szybko doprowadziły do frustracji 200 tysięcy widzów. Podczas występu Limp Bizkit doszło do bójek, a w finale występu Red Hot Chili Peppers publiczność zaczęła palić stosy ze śmieciami. Później tłum zaczął rozbijać ogrodzenie, demolować toalety i tiry. Rozprzestrzeniającą się burdę powstrzymało dopiero wkroczenie sił policyjnych.