Każdego dnia patrzę na mojego nastoletniego syna, który sapiąc przemieszcza się między łóżkiem i stołem, na którym stoi komputer. Jeśli nazwiecie mnie złym ojcem, przyjmę waszą krytykę z pokorą, choć bardziej pasuje do mnie określenie "nieudolny". Próbowałem różnych sposobów: tłumaczyłem, prosiłem, namawiałem do ruchu. Płaciłem pieniądze za marszobieg po lesie wokół domu: wszystko okazało się nieskuteczne.

Reklama

Piekło elektronicznych uzależnień

Nie jestem z tym problemem sam, choć żadne to dla mnie pocieszenie. Znajoma napisała pracę dyplomową o odwykach dla młodych ludzi, którzy dostali się do piekła elektronicznych uzależnień. Świat naszych dzieci niewiele większy jest od ekranu komputera. Tam jest wszystko to, co my oglądaliśmy i robiliśmy wychodząc na podwórko. Dziś młody człowiek uczy się z laptopa, czy telefonu i z pomocą laptopa i telefonu bawi. Nie byłoby to takie niebezpieczne, gdyby nie fakt, że siedzenie godzinami przed ekranem pozbawia dzieciaki szansy na normalny rozwój fizyczny.

Reklama

Znajoma, o której wspomniałem nie była pięknoduchem. Nie chciała pomagać bezinteresownie innym - zająć się problemem nabrzmiewającym u nich. Studiowała uzależnienia od gier komputerowych ze względu na dramat własnych dzieci. Jeden z jej synów notorycznie zasypiał na lekcjach w szkole, zanim wykryła, że wstaje w nocy, zamyka się z tabletem w łazience, by grać z rówieśnikami ze Stanów Zjednoczonych. Pół biedy, gdyby chodziło o naukę języka. To było skutkiem uzależnienia od gry, która przysłoniła chłopcu cały świat, przenosząc do innej strefy czasowej.

Reklama

Nie chcę wyjść na zgorzkniałego starca co to nie potrafi zrozumieć świata młodszych. To naturalne, że każde pokolenie ma własne zabawy i swoje pomysły na rozrywkę. Nie próbuję walczyć z komputerami, internetem, czy grami bo to są rzeczy, z którymi człowiek może robić lepszy lub gorszy użytek. Świat się zmienił, rozwój technologii jest nie do zatrzymania. Nie alarmuję, że gry komputerowe są złem, ale mają tę cechę, że można w nie grać nie ruszając się z miejsca. Kiedyś, na podwórku musiałem nabiegać się do upadłego, by zaspokoić potrzebę rozrywki.

Jeśli w moich szkołach: podstawowej, średniej i wyższej lekcje WF miały najniższy status z możliwych, nic strasznego się jeszcze nie działo. Nauczyciel wychowania fizycznego mógł boleć, że jest nikim w porównaniu z kolegą, czy koleżanką, która uczy polskiego, czy matematyki. Wiedział jednak, że ja i moi rówieśnicy, nawet ci, którym mamy notorycznie pisały zwolnienia z lekcji WF, odrobimy deficyty ruchu na podwórku. Gra w piłę nożną, koszykówkę, siatkówkę, dwa ognie, czy w chowanego była dla nas najlepszą dostępną rozrywką. Nie dlatego, że byliśmy lepsi, mądrzejsi, lub bardziej świadomi - innych zabaw niemal nie było.

Coraz więcej dzieci ma problem z nadwagą

Chciałbym powstrzymać się od ocen, mam nadzieję, że młodsi nie odbiorą tych słów jako wyrzutów i krytyki. Jestem pełen współczucia dla mojego syna, bo stanął przed koniecznością walki z wrogiem, którego ja właściwie nie znam. Według badań 30 proc. dzieci w polskich szkołach ma problem z nadwagą. Nie twierdzę, że to wszystko wina bezruchu, w którego łapy się dostały. Wiadomo, że żywność jest dziś inna, ale przecież ja i mój syn możemy jeść to samo. Walkę z tuszą musi jednak toczyć tylko on. I ja nie umiem mu pomóc.

Przeciętny Polak zjada rocznie 40 kg cukru. Zapewne nie jest tego świadomy, bo dosładzane są produkty, których nikt by o to nie śmiał podejrzewać.

Byłbym śmieszny, gdybym chciał dowodzić, że w moim pokoleniu nie było puszystych. Jasne, że byli. I są. Wielu moich znajomych boryka się z tym problemem. Mężczyzn zaczyna opasywać mięsień piwny, kobiety walczą o lepszą figurę. Człowiek gruby nigdy nie był mniej w modzie niż dzisiaj. Zdrowie, młodość, długowieczność stały się obsesją współczesnych pokoleń. Najtrudniej do ruchu namówić jednak młodych, bo ich nie mobilizuje jeszcze strzykanie w krzyżu. A kiedy zacznie boleć, może być już za późno.

Sam na sam z ekranem komputera to dla człowieka efekt naszych czasów. Samotność pogłębiła pandemia, zrywając lub osłabiając naturalne więzi między ludźmi. Może wyjdę na dyletanta, ale mam przeczucie, że wielomiesięczne kolejki do psychiatrów dziecięcych w Polsce mają z tym związek (inna sprawa, że za mała jest liczba specjalistów). Nigdy w życiu nie potrafiłem być pogodnym optymistą, gdy moje ciało było słabe lub chore. Czułem się z tym po prostu samotny.

Jeszcze raz powtórzę: nie wymierzam ostrza mojego pióra przeciw nikomu. Nie krytykuję młodych, wręcz im współczuję. Muszą kraść minuty w szkole, czy w pracy, żeby się poruszać. To wygląda na karę za grzechy niepopełnione.

Rozwój technologiczny jest wielokrotnie szybszy od rozwoju ewolucyjnego człowieka, który zawsze potrzebował ruchu: kiedyś żeby przeżyć, potem, żeby się rozerwać. Dziś wszystko mamy w jednym miejscu. I musimy sobie jakoś z tym radzić.

W mojej rodzinie konflikt pokoleń najjaskrawiej przejawia się w stosunku do ruchu. Ani polityka, ani sprawy światopoglądowe, obyczajowe, czy moralne nie są murem stojącym między mną i moim synem. Ja truję mu, że musi uprawiać sport, lub po prostu ruszać się sprzed ekranu. Nie chodzi mi o to, by bił rekordy, lub rywalizował z rówieśnikami, ale o ruch dla własnego zdrowia fizycznego i psychicznego. Kłócimy się o to czasem, a ja czuję, że staję się wtedy wrogiem własnego dziecka. Jakby nie miało dość naturalnych wrogów. Więc odpuszczam.

Jakiś czas temu zgodziłem się na psa, myśląc, że wyciągnie z domu syna na długie lub chociaż krótkie spacery. Dziś spaceruję z psem sam, a wszyscy spotkani po drodze rodzice zapewniają mnie, że u nich w domu jest identycznie. Pies miał być dla dzieci, jest dla nich.

Lekceważenie ruchu i rozwoju fizycznego dzieci

Mam bardzo bliskiego kolegę, nauczyciela WF od 35 lat w polskiej szkole. Opowiadał mi o potędze ironicznych spojrzeń, jakie musiał wycierpieć ze strony nauczycieli ważniejszych i bardziej prestiżowych przedmiotów. „Magister od poruszania rączkami i nóżkami” - jakiż szok przeżyli koledzy po fachu, gdy mianowano go na wicedyrektora zespołu szkół. Lekceważenie ruchu i rozwoju fizycznego dzieci nie jest wymysłem ich samych. To tradycja przekazywana u nas z pokolenia na pokolenie, żeby młodzież nie wyrastała nam na tępych osiłków. I te kochające mamy czy ojcowie, wypisujący zwolnienia przy byle katarze. Skutki narodowego przekonania, że mózg wymaga lepszej gimnastyki niż cała reszta ludzkiego ciała.

Niedawno przeczytałem o kraju w Azji, w którym wprowadzono do szkół podstawowych codzienne lekcje WF. Myślę, że tak brawurowy pomysł można by w Polsce skopiować. Świat się zmienia, szkoła nie może tego ignorować. I to nie tylko przez wprowadzanie do programu najnowszych osiągnięć informatyki. Ruch - tego potrzebują nasze dzieci, być może bardziej niż czegokolwiek. Bo jeśli zawiedzie ich zdrowie - nic już nie będzie dla nich ani zabawne, ani dobre, ani piękne, ani mądre.