Ale jest też druga strona, ciemniejsza. Niepotrzebne inwestycje, zbędne programy, nieprzemyślane szkolenia. Tajemnicą poliszynela jest sposób wykorzystania dotacji dla bezrobotnych na rozruszanie biznesu, które zamiast na uruchomienie firmy przeznaczane bywały na umeblowanie domu. Któż nie słyszał o szkoleniach aktywizujących, dotowanych w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, przynoszących korzyści jedynie ich organizatorom albo o setkach tysięcy złotych przeznaczanych na uruchomienie projektów internetowych, działających dokładnie tyle, ile wymagały regulaminy konkursów i ani tygodnia dłużej. Co prawda daleko nam do jeszcze do kreatywności Niemców czy Węgrów (ci pierwsi dali 2,5 tys. euro dotacji Wolfgangowi Porsche, jednemu z najbogatszych ludzi Europy, na renowację domu myśliwskiego, drudzy za 2,1 tys. euro w mieście Vargesztes wybudowali parking dla rowerzystów składający się z dziesięciu wbitych w ziemię palików), ale zbliża się czas płacenia rachunków. W szale wydawania brukselskich miliardów zapomnieliśmy, że pieniądze trzeba wydawać z sensem. Wiejskie świetlice, wybudowane, bo przecież były dotacje do wzięcia, dziś stoją zamknięte, bo gminy nie pomyślały, że takie miejsca zimą trzeba ogrzewać, a to kosztuje. Takich inwestycji będzie więcej.
No ale były przecież pieniądze, to trzeba było brać – powie ktoś. Problem w tym, że nie trzeba. Można, jak Hiszpanie, za unijne dotacje wybudować lotnisko, z którego nikt nie lata, i chwalić się, że skorzystaliśmy z okazji. A potem upaść pod ciężarem kosztów utrzymania tego lotniska. Ale to chyba zbyt wyrafinowany sposób na samobójstwo.