Marta Kaczyńska w obszernym wywiadzie mówi o swych odczuciach na temat nastrojów społecznych w Polsce, o podziale, jaki wytworzył się w społeczeństwie po katastrofie smoleńskiej. Wskazuje nawet dokładny moment tego pęknięcia. Jej zdaniem, była to decyzja Bronisława Komorowskiego o usunięciu krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego.
"Jako społeczeństwo zostaliśmy podzieleni"
"Doświadczyłam tego już w trakcie organizacji pogrzebu, kiedy przekonywano mnie, by zrobić z tego niemal wyłącznie rodzinną, zamkniętą uroczystość. Był bowiem taki pomysł, żeby cały pogrzeb zorganizować na Wawelu, by zamknąć wszystkich w tej małej przestrzeni, a przez to ograniczyć liczbę osób mogących żegnać parę prezydencką, moich rodziców" - zastanawia się Marta Kaczyńska.
Przyznaje, że jej zdaniem istniał "przemysł nienawiści" wobec Lecha Kaczyńskiego, czyli masowe dezinformowanie i manipulowanie informacjami na temat ówczesnego prezydenta. "Ciekawe, że takich satyryków jak Kuba Wojewódzki czy autorzy 'Szkła kontaktowego' śmieszyli tylko prezydent i mój stryj" - mówi. I dodaje, że wobec prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego wpadek media są o wiele łagodniejsze. "Dużo wysiłku media wkładają w pozytywne, n siłę, prezentowanie prezydenta. Jego inicjatywy są nagłaśniane, chwalone, choćby były pozbawione większego znaczenia" - przekonuje Marta Kaczyńska. I wylicza spotkanie Trójkąta Weimarskiego, które "zakończyło się bez ustaleń" oraz "niezbyt udaną i pustą wizytę w Stanach Zjednoczonych".
"Mogłam zrobić więcej dla stryja"
Marta Kaczyńska ocenia także swój udział w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Przekonuje, że szef PiS mógł te wybory wygrać, a ona sama żałuje, że nie zaangażowała się bardziej na jego rzecz. "Mogłam zrobić więcej. Bałam się jednak zarzutów o polityczne wykorzystywanie tragedii smoleńskiej. Dlatego byłam (...) na drugim planie. Żałuję, że nie było mnie więcej" - mówi.
Wskazuje także, że wiele osób ze sztabu wyborczego faktycznie nie chciało zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego. "W sztabie były osoby, które w żaden sposób nie podzielały poglądów Kaczyńskiego, a dziś odnajdują się w środowisku PJN" - wskazuje córka zmarłego prezydenta. I wspomina rozmowy, w których niektórzy sztabowcy przyznawali, iż nie walczą o zwycięstwo, ale tylko o jak największy wynik.
Kaczyńska opowiada też, że po 10 kwietnia jedna z głównych wówczas działaczek PiS, a dziś PJN, przyprowadziła do niej znaną dziennikarkę, która "wyraźnie zabiegała o dobre relacje". "Ale potem, rozumiem, musiała wrócić do pracy i poprzedniego, złego dziennikarstwa" - przyznaje. Wytyka też telewizji TVN, że nachalnie promuje ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej. "Wielu z tych ludzi znałam, uważałam za bliskich sobie. Niestety, zawiodłam się na nich" - mówi.
PJN jak partie "niby-opozycyjne" w Rosji
Zdaniem Marty Kaczyńskiej, powstanie PJN może być częścią większego projektu politycznego, którego celem było rozbicie PiS. "Interesuję się Rosją, literaturą i polityką rosyjską. I tam, w państwie Putina, są takie partie niby-opozycyjne. Ktoś u nas chyba doszedł do osku, że może i u nas warto coś takiego stworzyć?" - zastanawia się.
Jednocześnie Kaczyńska odmawia członkom PJN prawa do dziedzictwa po Lechu Kaczyńskim. "Jeśli już powołują się na mojego tatę, to powinni wiedzieć, że nigdy by nie stanął przeciw bratu, że wspólnie prowadzili projekt polityczny zarówno w dobrych, jak i złych czasach" - przekonuje.
Pani poseł Marta Kaczyńska?
Kaczyńska przyznaje, że ma bardzo dobry kontakt ze stryjem. Nie wyklucza, że wejdzie do polityki. "Dziś za wcześnie o tym mówić. Zostałam wychowana w takich sposób, że sprawy naszego kraju nigdy nie będą mi obojętne" - podkreśla.
W sprawie Smoleńska "ktoś ma krew na rękach"
Jeśli chodzi o wyjaśnianie przyczyn katastrofy smoleńskiej Marta Kaczyńska przyznaje, że prawda jest coraz bliżej. Wśród zasłużonych w dochodzeniu do niej wylicza zespół Antoniego Macierewicza, wielu dziennikarzy, przede wszystkim "Naszego Dziennika" i "Gazety Polskiej", a także specjalistów z komisji Jerzego Millera.
Kaczyńska ujawnia, że akta sprawy zawierają wiele niepokojących sygnałów, wiele pytań. Mówi o różnym zabezpieczeniu wizyt prezydenta i premia, a także o zlekceważonym sygnale o podwyższonym zagrożeniu terrorystycznym 10 kwietnia. "Moim zdaniem, ktoś ma krew na rękach. To nie były same przypadki, to nie były siły bezosobowe. Dlatego kontrolerzy lotów nie chcieli przyjmować samolotu, a ktoś w Moskwie ich przymusił? Dlaczego Paweł Plusnin, jeden z kontrolerów, mówił, że chciał ich ratować, ale mu nie pozwolono? Kto nie pozwolił" - pyta Kaczyńska.
Zapowiedziała, że najprawdopodobniej jej mąż nie będzie już jej prawnym pełnomocnikiem w tej sprawie.
Córka zmarłego prezydenta stwierdza, że najważniejszym miejscem jest dla niej Wawel, czyli miejsce pochówku pary prezydenckiej. Tam też z pewnością będzie chciała być 10 kwietnia.