Premier szykuje się do wyjazdu do Brukseli. Prawdopodobnie razem z Elżbietą Bieńkowską. Ma ona szansę na tekę komisarza odpowiedzialnego za jednolity rynek albo stanowisko wiceszefowej Komisji i kierowanie np. polityką regionalną. Każdy z tych wariantów oznaczałby dla Polski sukces.
Tusk, wysyłając Bieńkowską do Brukseli, upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Zwiększył szanse na to, że dostaniemy dobrą tekę (Juncker zmuszany przez Parlament Europejski stawia na parytety), z drugiej strony usunął ją z rządu, w którym z Ewą Kopacz nie wytrzymałaby ani minuty - usłyszeliśmy od jednego z polityków PO. Jeśli zatem Bieńkowska wyjedzie z Tuskiem, ten drugi na odchodne wzmocni swoją pozycję w partii.
Równolegle jednak rośnie rola prezydenta Bronisława Komorowskiego. Teraz to on przejmuje stery tego samolotu - uważa jeden z byłych czołowych polityków Platformy. W tej chwili w grę wchodzą dwa scenariusze.
Scenariusz prezydencki
Czyli uzyskanie jak największego wpływu na proces zmiany lidera w PO. By go przeprowadzić, Bronisław Komorowski nie musi robić nic. Wystarczy czekać. – W weekend układ sił był jak pięć do jednego na korzyść Tuska. Dziś jest jeden do jednego = mówi jeden z członków rządu.
Prezydent przeprowadzi konsultacje z partiami koalicyjnymi w sprawie kandydata na nowego premiera, gdy obecny złoży dymisję - deklaruje prezydencki minister Olgierd Dziekoński. W takiej sytuacji pozycja Tuska znacząco się osłabi, także w kwestii forsowania jego własnego kandydata na premiera.
Ponadto prezydent zapowiedział, że desygnuje kandydata, który zapewni stabilną większość rządową. Za tym stwierdzeniem kryje się zastrzeżenie, że nie musi koalicyjnego kandydata przyjąć. A wszystko wskazuje, że będzie nim Ewa Kopacz, którą na to stanowisko wczoraj rekomendował zarząd PO. Sęk w tym, że w samej partii rośnie opór wobec tej kandydatury. Marszałek Sejmu popierają Cezary Grabarczyk i jego stronnicy, ale przeciw jest Grzegorz Schetyna, który chce odbudować swoją pozycję w Platformie. Już szuka poparcia u byłych i obecnych kolegów - twierdzi osoba z otoczenia PO.
Schetyna chce doprowadzić do wyborów w PO, by to członkowie partii wyłonili jej nowego przewodniczącego. Jak podkreśla, mandat szefa partii pochodzący z bezpośrednich wyborów byłby dużo silniejszy niż pierwszego zastępcy przewodniczącego, którego wybiera rada krajowa partii. Jeśli Schetyna wygra wybory w PO, premierostwo będzie miał w zasięgu ręki. Na ile to możliwe, zależy od tego, kto będzie jego kontrkandydatem. Czy np. Ewa Kopacz z namaszczeniem premiera Donalda Tuska, a może Radosław Sikorski lub któryś z polityków PO mogący pogodzić różne frakcje, jak np. Bogdan Zdrojewski?
Najważniejsze jednak, że wpływ na wybór takiego scenariusza ma Bronisław Komorowski. Może się zgodzić na Ewę Kopacz pod warunkiem przeprowadzenia wyborów w PO. Jeśli marszałek ich nie wygra, przestanie być premierem. Może też sugerować innego kandydata, który gwarantowałby wewnętrzny pokój w PO.
Scenariusz premiera
Czyli rządy z tylnego siedzenia. Jest on cały czas możliwy i sprowadza się do wyboru Ewy Kopacz na premiera i pozostawieniu jej na tym stanowisku do końca kadencji. W takim przypadku wybory na szefa partii odbyłyby się dopiero po wyborach parlamentarnych. Argument za takim wariantem jest prosty: uniknięcie wojny domowej w PO u progu prezydenckiej i parlamentarnej kampanii wyborczej.
Niewykluczone, że premier złoży dymisję w najbliższych dniach. Z kuluarowych informacji wynika, że Ewa Kopacz już prowadzi rozmowy z niektórymi ministrami o ich pozostaniu w rządzie. Jeżeli ten scenariusz się spełni, to Tusk nawet po wyjeździe do Brukseli zachowa wpływ na partię i rząd.
Najważniejsze zadania dla następcy Bieńkowskiej
● Elektroniczne opłaty na autostradach
Wicepremier Elżbieta Bieńkowska zdecydowała, że od 2017 r. z autostrad zniknie pobór manualny. W grę wchodzi m.in. system oparty na urządzeniach pokładowych, kartach flotowych, śledzeniu tablic rejestracyjnych albo e-winietach. Wyzwaniem jest przekonanie koncesjonariuszy do wejścia w system. Wstępne rozwiązane ma być gotowe w październiku. Czyli jest szansa, że „decyzję kierunkową” przedstawi jeszcze Bieńkowska. Ale to jej następca będzie się męczył z jej wdrożeniem, ogłaszał nowe terminy (zapowiadany rok 2017 jest mało realny). To on będzie też procesował się z Kapschem, jeśli ten zostanie odsunięty od uczestnictwa we wdrażaniu nowego systemu.
● Wypuszczenie na tory pendolino
To prestiżowy polityczny projekt. I jednocześnie kolejowe kukułcze jajo, które wicepremier chętnie odda następcy. Urząd Transportu Kolejowego zapowiedział, że dopuszczenie do eksploatacji dla pendolino zostanie wydane w ciągu trzech tygodni. Wtedy wygaszony zostanie, ale tylko częściowo, wielomiesięczny spór PKP Intercity z Alstomem. Wciąż ogromnym wyzwaniem będzie dotrzymanie terminu inauguracji pendolino w połowie grudnia. W branży mówi się, że prawdopodobnie nie wszystkie 20 pociągów wyjedzie na trasy. Rozczarowaniem będzie też prędkość osiągana przez pociąg, który do 200 km/h da się rozpędzić na nie więcej niż jednej dziesiątej trasy. Nowy minister będzie mógł powiedzieć: „Sorry, takie mamy tory”.
● Wpompowanie miliardów w drogi
GDDKiA ogłosiła przetargi na nowe drogi za ponad 40 mld zł. Taraz czeka na zatwierdzenie programów operacyjnych w Brukseli. Według analityka Adriana Furgalskiego po zsumowaniu unijnych i krajowych źródeł finansowania do wydania do 2020 r. będzie ok. 90 mld zł. Dzisiaj podstawą do typowania inwestycji jest wciąż – aktualizowany co kilka miesięcy – Program Budowy Dróg Krajowych na lata 2011–2015. Natomiast nie ma planu obejmującego nową perspektywę, od którego będzie zależało, które drogi powstaną, a które nie, do 2022 r.
● Ratowanie unijnego pociągu z forsą
Według byłego ministra transportu w rządzie PiS Jerzego Polaczka Polska nie wykorzysta znaczącej sumy ze środków na kolej na lata 2007–2013. Budować tory i kupować tabor można do końca 2015 r. Według ostrożnych szacunków zagrożonych jest ok. 5 mld zł. To Elżbieta Bieńkowska załatwiła Polsce m.in. zwiększenie kwoty dofinansowania do 85 proc. i przesunęła część środków. Następca musi naoliwić machinę kolejową, żeby efektywnie wydawać pieniądze, a także negocjować w Brukseli wydłużenie deadline’u.
● Zamknięcie sporów ze spółkami budowlanymi
Wykonawcy dróg domagają się od GDDKiA kar umownych, a także dopłat np. za dodatkowe roboty, które – zdaniem branży – nie były uwzględnione w projektach. Dyrekcja toczy spory z nimi na łączną kwotę ponad 11 mld zł. Połowa czeka na rozstrzygnięcie przez rządowego inwestora, połowa jest w sądach. To tykająca bomba, która może zachwiać nowym programem drogowym.
ZOBACZ TAKŻE:Przeklina, szaleje na koncertach, ma słabość do dobrych perfum. Sylwetka Elżbiety Bieńkowskiej>>>