W kontrwywiadzie wojskowym trwa audyt po rządach Macierewicza. "To Mount Everest nieprawidłowości" - twierdzi człowiek znający sytuację w kontrwywiadzie. Kontrolerzy nie mogą na przykład doliczyć się kilkudziesięciu komputerów, na których pracowali funkcjonariusze w czasach Macierewicza. Nie wiadomo, gdzie są. Niewykluczone, że w siedzibie komisji weryfikacyjnej, która przeniosła się tuż po przegranych przez PiS wyborach do kontrolowanego przez prezydenta Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Ale pewności nie ma. Jan Olszewski - nowy szef komisji - nie wpuszcza tam kontrolerów z kontrwywiadu.
Dlaczego? W dokumentach panuje ogromny bałagan. Wiele z nich jest przechowywanych niezgodnie z procedurami. Do tego z ustaleń DZIENNIKA wynika, że ich część została zgubiona. Źródła DZIENNIKA twierdzą, że chodzi o fragment aneksu do raportu z weryfikacji WSI.
"Aneks podzielony jest na 12 części. Okazało się, że jedna z nich zniknęła. Nie można znaleźć numerowanego oryginału, w komisji zostały tylko kopie. To kryzys" - twierdzi informator z kręgu weryfikatorów Macierewicza.
Grzegorz Reszka zarządził kontrolę przechowywania tajnych dokumentów po listopadowej publikacji DZIENNIKA o wywiezieniu archiwów WSI tuż przed zmianą rządu. Wysłał swoich ludzi do nowej siedziby komisji weryfikacyjnej. Kontrolerzy zostali odprawieni z kwitkiem. Jan Olszewski stwierdził, że komisja weryfikacyjna jest wyłącznym dysponentem tajnych dokumentów będących w jej posiadaniu, a wojskowemu kontrwywiadowi nic do tego.
Szef SKW jednak nie ustępował - postanowił wycofać dwóch funkcjonariuszy SKW z kancelarii w komisji weryfikacyjnej i zastąpić ich innymi. "Nie mogę wyrazić zgody na zmianę personelu" - odpowiedział w oficjalnym piśmie Olszewski.
Grzegorz Reszka uznał, że jest to złamanie prawa. I w ostatni wtorek przesłał do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Olszewskiego. Zarzuca byłemu premierowi przekroczenie uprawnień. Zgodnie z przepisami to Reszka jako szef SKW odpowiada za bezpieczeństwo tajnych dokumentów, które wypożyczyła z archiwów służb wojskowych lub wytworzyła komisja weryfikująca żołnierzy WSI. W praktyce nie ma nawet pojęcia, gdzie i w jakich warunkach w BBN przetrzymywane są papiery.
Według relacji rozmówców DZIENNIKA nadzór nad tajnymi dokumentami od samego początku istnienia komisji Macierewicza był jej piętą achillesową. Pracownicy, eksperci i obsługa techniczna komisji mieli dostęp do archiwów operacji WSI w Polsce i za granicą, teczek żołnierzy i informacji od agentów tych służb.
Zgodnie z prawem muszą być one przechowywane w kancelariach tajnych, a dopuszczenie do nich jest reglamentowane. "Dostęp do dokumentów miało kilkadziesiąt osób. Nie zawsze kontrolowano, kto co ze sobą bierze" - zapewnia rozmówca DZIENNIKA.
Jak ustalił DZIENNIK, najgorsza sytuacja panowała, kiedy komisja pracowała w siedzibie Biura Ochrony Rządu. Warunki nieco się poprawiły, gdy przeniosła się do gmachu kontrwywiadu wojskowego. Jednak najprawdopodobniej właśnie tam zaginęła część aneksu. Rozmówcy DZIENNIKA z SKW nie wykluczają, że tajne dokumenty mogły również zaginąć w trakcie pośpiesznej przeprowadzki komisji do biur w BBN.
DZIENNIK próbował\ wczoraj skontaktować się z Janem Olszewskim. W jego sekretariacie poinformowano, że były premier jest nieuchwytny.