Historię Tani Head śmiało można było nazwać legendą. Nieśmiała, otyła kobieta, emigrantka, dla której angielski był drugim językiem w Ameryce, rozwinęła w tej legendzie - i dzięki niej - skrzydła. Legenda oczarowała Amerykanów, którzy z szacunkiem i w skupieniu słuchali medialnych relacji kobiety będącej symbolem ludzi, którzy przeżyli 11 września.

Reklama

Tania Head w pierwszej części legendy spełniała amerykański mit. Najpierw wspięła się po korporacyjnych szczeblach potężnego banku inwestycyjnego Merrill Lynch, potem poznała przystojnego mężczyznę, który przysięgał jej wierność na rajskiej plaży na Hawajach. Podwójny amerykański sukces. Korporacyjno-narzeczeńska sielanka - aż do dnia ataku na Amerykę. 11 września 2001 roku Head jak zwykle wcześnie rano poszła do pracy w jednej z wież World Trade Center. Wjechała na 78. piętro, zrobiła sobie kawę i zaczęła przeglądać stos dokumentów. To miał być jej wielki dzień, po południu w sali konferencyjnej z widokiem na nowojorskie drapacze chmur miało dojść do fuzji dwóch dużych przedsiębiorstw. Projektu, nad którym pieczę od początku do końca sprawowała Tania.

Obrączka i suknia ślubna
"Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to trzęsienie ziemi" - wspominała, gdy samolot uderzył w budynek. "Potem zrobiło się ciemno i bardzo gorąco" - dodawała. Pracownicy Merrill zaczęli biegać w obłędzie po całym piętrze, jeden z mężczyzn, którego koszule trawiły płomienie, podbiegł do Head, zdjął obrączkę, po czym wręczył ją koleżance. "Ja nie dam rady stąd uciec, ty masz większe szanse. Błagam cię, daj to mojej żonie" - krzyczał.


Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, jeden ze strażaków zaprowadził ją do schodów, Head zaczęła biec ile sił w nogach po kolejnych stopniach, popychana przez tłum ewakuowanych. "Udało mi się, bo mam w domu piękną suknię ślubną, muszę ją założyć" - wyszeptała, ściskając w ambulansie dłoń lekarza. Już później okazało się, że była jedną z 19 osób, które przeżyły ataki terrorystyczne, znajdując się powyżej miejsca uderzenia samolotu.

Miała wielkie szczęście. Mężczyzna, który wręczył jej obrączkę, strażak, który uratował jej życie, i w końcu narzeczony pracujący w sąsiednim budynku nie zdołali uciec z płonących wież. Wraz z trzema tysiącami innych ofiar. Head stała się bohaterką, jedną z tych Amerykanek, które po 11 września z dnia na dzień straciły wszystko. Gdy opadły już emocje związane z największą tragedią Ameryki, a do strefy zero wjechały koparki, Head zaczęła mówić.

Spalony żakiet i kolacje z Giulianim
Słuchano jej w milczeniu, wiadomo - kogoś takiego nie wypada pytać o szczegóły - uwaga to jedyna wartość, którą można ofiarować. Spotkała się z rodzicami strażaka, który wyprowadził ją na schody, wręczając im fragment swojego na wpół spalonego żakietu.


Reklama

"To z pewnością ostatnia rzecz, jakiej dotykał wasz syn" - zapewniała ze łzami w oczach. Dzwoniła do żony swojego kolegi z pracy, obiecując zwrot obrączki. Gdy w pierwszą rocznicę zamachów rodziny ofiar i tysiące Amerykanów zebrali się w dolnej części Manhattanu, by złożyć hołd zmarłym, Head przyjechała na miejsce małym modelem żółtej taksówki. W takim aucie poznała kiedyś swojego ukochanego. Jemu dedykowała też swoją fundację zbierającą środki dla dzieci z ubogich rodzin.

Z czasem pozbyła się, wrodzonego jak twierdzi, lęku przed tłumem. Swoją historię pełną napięcia i dramatycznych zwrotów opowiadała studentom podczas uniwersyteckich spotkań oraz osobom odwiedzającym strefę zero, w której pełniła obowiązki przewodnika.

"To, co zobaczyłam tam na górze, zostanie we mnie na zawsze. To była śmierć, zniszczenie, ale także nadzieja" - mówiła, patrząc w oczy najpierw Rudolphowi Giulianiemu, a później jego następcy na stanowisku burmistrza Nowego Jorku Michaelowi Bloombergowi.

Reklama

Jej słowa były tak przekonujące, że została wybrana na przewodniczącą stowarzyszenia skupiającego ocalałych z obu wież. Head, nie pobierając wynagrodzenia, zbierała środki dla rodzin ofiar, przyjmowała zaproszenia na kolacje, odczyty i konferencje. Wszędzie wywoływała wzruszenie, ludzie łapali się za ręce, patrzyli z podziwem na tę dzielną, niepozorną kobietę, bohaterkę 11 września.

Amerykanie wyprowadzeni w pole
W rzeczywistości jednak Head była największą oszustkę XXI wieku. "Chcieliśmy zrobić z nią wywiad z okazji rocznicy tamtych wydarzeń. Trzykrotnie odwoływała spotkania, tłumacząc się kiepską formą psychiczną. W końcu zadzwoniła do redakcji, twierdząc, że nie ma nic na sumieniu" - pisze David W. Dunlap, autor tekstu opublikowanego w "New York Timesie".


Kilka dni później do redakcji przyszło pismo od adwokata Head. "Ja oraz mój klient odmawiamy komentarza w sprawie biografii Tani Head" - widniało w dokumencie. Zaskoczeni dziennikarze, którzy na początku wcale nie mieli zamiaru kwestionować osiągnięć bohaterki Stanów Zjednoczonych, tylko chcieli przeprowadzić rocznicowy wywiad, postanowili zbadać jej przeszłość.

Okazało się, że już od dłuższego czasu współpracownicy Head podejrzewali ją o mitomanię. "Szanowaliśmy jej dokonania, jednak jej historia nie trzymała się kupy. Raz twierdziła, że Dave był jej mężem, później, że ledwo go znała. W jednej z rozmów ze współpracownikami twierdziła, że feralnego dnia w firmie Merrill Lynch ubiegała się jedynie o stypendium, później zapewniała, że była wysokiej klasy specjalistą legitymującym się dyplomem Harvardu. Prosiliśmy ją o wyjaśnienia, na darmo" - mówi Linda Gormley, członkini zarządu Sieci Ocalałych z WTC.

Dziennikarskie śledztwo bez trudu obróciło w pył legendę "ofiary 11 września". Ewidencja studentów Harvardu nie ma w swojej bazie nazwiska Tani Head, nikt taki nie pracował w Merrill Lynch, a rodzice Dave’a, który rzeczywiście zginął w południowej wieży, nie zdawali sobie sprawy, że ich syn ma dziewczynę, z którą planuje ślub.
Znaków zapytania jest znacznie więcej.

Nikt nie zna nazwy szpitala, w którym dochodziła do siebie Head zaraz po atakach terrorystycznych, kim był mężczyzna, który ofiarował jej obrączkę, czy rzeczywiście, jak twierdzi, spotkała się z jego rodziną. Wraz z publikacją artykułu rozpętała się burza. Organizacja ocalałych z zamachów 11 września zwolniła Head ze wszystkich funkcji. W związku z tym, że była wolontariuszką, a jej działalność miała charakter non profit, nie postawiono jej oficjalnych zarzutów.

Kilka dni po artykule "New York Timesa", gdy dzienniki na całym świecie publikowały zdjęcia Head, do redakcji hiszpańskiej gazety "La Vanguardia" zgłosili się starzy znajomi kobiety. Okazało się, że Tania Head urodziła się w zamożnej rodzinie w Barcelonie jako Alicia Esteve Head. Jej ojciec i brat trafili do więzienia za udział w malwersacjach finansowych, które wstrząsnęły katalońską giełdą. Blizny, które były rzekomymi śladami po jej ucieczce z płonącego wieżowca, były konsekwencją wypadku samochodowego. Jak twierdzą dziennikarze, Head planuje powrót do starej ojczyzny. Nic dziwnego, w nowej nie ma specjalnie czego szukać.