Największa bitwa trwa w Pensylwanii, 12-milionowym stanie, który wybiera aż 21 spośród 538 prezydenckich elektorów. To oni, a nie bezpośrednio wyborcy, rozstrzygają o prezydenturze, a zasada jest prosta: w każdym stanie zwycięzca bierze cały pakiet delegatów. Można jak George W. Bush w 2000 r. wygrać wybory, mimo że dostało się mniej głosów. Oba sztaby wiedzą o tym doskonale: od 48 godzin działa już wyłącznie wyborcza matematyka.

Reklama

>>>Zobacz, jaką Obama ma przewagę w sondażach nad McCainem

Bezsenne dni kampanii

"Obstawiamy przedmieścia Filadelfii, bo tu mieszka najwięcej umiarkowanych, którzy wciąż nie wybrali" - mówi Anthony Pugliese, jeden z wolontariuszy w sztabie McCaina. 20-letni student West Chester University nie spał od paru dni. "Pracuje się po 10 godzin non stop, chodzi się od domu do domu, w każdym przekonuje się, że jeszcze warto zagłosować, że walka nadal trwa, że Obama to zagrożenie" - mówi.

Reklama

>>> Jeśli przegra Obama, Ameryka spłynie krwią

Głównym tematem pensylwańskiej agitacji jest aborcja. Wiadomo, że 47-letni senator zgadza się na przerywanie ciąży nawet w jej ostatnich miesiącach. To szansa, by przekonać miejscowych katolików - na ogół głosujących na Demokratów, ale mimo to umiarkowanie konserwatywnych. - Zwycięstwo Obamy to koniec walki o życie nienarodzonych - krzyczała na jednym z wieców Sarah Palin, kandydatka Republikanów na prezydenta. To ona była gwiazdą ostatnich dni pensylwańskiej walki. Kolejne małe miasteczka i kolejne mityngi. Jeżeli nie o aborcji, to o gospodarce - słabym punkcie lewicowego kandydata.

"Jeżeli wierzycie, że Ameryka jest krainą wielkich możliwości, nie dajcie sobie tego zepsuć, wybierając kogoś, kto podwyższy wam podatki" - mówiła w malutkim Lantrobe, w czasie gdy konserwatywni publicyści, mówiąc o Obamie, zaczynają używać słowa "marksista". Pocieszają się też, że według niektórych sondaży 11-punktowa przewaga Obamy maleje.

Reklama

Na drugim brzegu potężnego Jeziora Erie walka jest niemal identycznie zażarta. To stan Michigan, dwa półwyspy w krainie Wielkich Jezior połączone imponującym 8-kilometrowym mostem, blisko 10 milionów ludzi i 17 elektorów. Jeszcze kilka tygodni temu McCain chciał w ogóle zakończyć kampanię, bo uznał, że ładowanie pieniędzy w przegrany stan to samobójstwo. Do czasu aż sondaże zaczęły pokazywać, że odrabia straty.

Wymarłe biuro Republikanów w Grand Traverse nagle stało się oazą życia, a automatyczna sekretarka nawołuje: pomóż nam zdobyć Biały Dom, chodź z nami pukać do drzwi i namawiać ludzi do głosowania. "Odrabiamy straty. To naprawdę zachęca do walki!" - przekonuje Molly Agostinelli, na co dzień agentka nieruchomości, od paru dni jedna z agitatorek McCaina. I tu, i w sąsiednim Ohio (11 milionów ludzi, 20 głosów, przewaga Obamy stopniała do zaledwie czterech punktów), temat kampanii jest jeden: kryzys. To stany, gdzie o zwycięstwie zadecydują robotnicy przemysłu metalurgicznego. W ostatnich dniach Republikanie udowadniają: Obama ma blade pojęcie o gospodarce, a efektem jego polityki będzie chroniczne bezrobocie.

Pensylwania, Ohio i Michigan to zaledwie 58 głosów elektorskich. 72-letni republikanin potrzebuje ich znacznie więcej. Portal www.electoral-vote.com, który na bieżąco pokazuje zmieniające się sondaże, daje dziś McCainowi 185 pewnych miejsc w kolegium elektorskim - o 85 za mało, by myśleć o Białym Domu. Wiadomo, że zagłosuje na niego potężny Teksas, bastion rodziny Bushów i siedlisko Republikanów, poprą stany Południa, konserwatywny mormoński Utah, oraz znane z westernów Idaho i Wyoming. O 37-milionową Kalifornię i jej 55 głosów elektorskich nie ma co walczyć. W lewicowo-liberalnej ojczyźnie Hollywood Obama jest gwiazdą. Wygrywa 55 do 33. Sztabowcy McCaina mogą też zapomnieć o Nowym Jorku czy Illinois.

Cała nadzieja w Latynosach i żołnierzach

Republikanin szuka więc brakującego poparcia w trzech miejscach nad Oceanem Atlantyckim. Na Florydzie, która wysyła aż 27 elektorów, Obama prowadzi zaledwie 51:47, a agitacja będzie trwała aż do momentu otwarcia punktów wyborczych. McCain ma jedną kartę, za to potężną: musi jak przed ośmioma laty George W. Bush zmobilizować kubańskich emigrantów, jedną trzecią mieszkańców Miami. "Obamę popiera Fidel Castro. Sami pomyślcie, co to znaczy" - mówił do swoich zwolenników Republikanin. Dwa pozostałe stany to Wirginia (15 elektorów), gdzie trwa mobilizowanie żołnierzy i weteranów, oraz dawna niewolnicza Karolina Północna (15 elektorów), gdzie ludzie McCaina muszą zapewnić wysoką frekwencję wśród białych wyborców i liczyć na ich silne rasistowskie resentymenty.

Sześć wymienionych stanów dałoby republikaninowi prezydenturę, pod warunkiem jednak, że wszystkie jak jeden mąż opowiedzą się za McCainem, a jednocześnie nie przegra on w którymś z dawnych konserwatywnych bastionów, zwłaszcza w Indianie i Missouri. Najbardziej bolesna dla McCaina byłaby utrata Arizony, stanu, który od 26 lat reprezentuje w Kongresie. Prowadzi tam, ale zaledwie 50:46.

Szanse McCaina na prezydenturę są mniej więcej takie jak wyrzucenie szóstki w kości, ale do momentu zamknięcia urn, żaden poważny analityk nie ryzykuje przekreślania szans republikanina. - Widzieliśmy w tym roku wystarczająco wiele zadziwiających zwrotów akcji. I faworytów, którzy przegrywali - mówi Steven Hill z New America Foundation.