Ocena całego naszego dotychczasowego życia jest najwyższa od czasu, kiedy Polska stała się wolnym krajem. Aż 76 proc. Polaków uważa, że są szczęśliwi. Tak wielu zadowolonych ludzi w naszym kraju jeszcze nie było.

Reklama

KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Z pańskich badań wynika, że nasze poczucie szczęścia stale rośnie od 1989 r., jednak teraz jesteśmy najbardziej szczęśliwi w historii. Jak to się stało?
JANUSZ CZAPIŃSKI*: Każdy człowiek, każda nacja ma swój potencjał szczęścia. Swój sufit, ponad który nie wyskoczy. Jednak nie każdy ten potencjał osiąga. Żeby tak się stało, trzeba spełnić trzy warunki.

Pierwszy - to dobre relacje z ludźmi. Drugi - to dobry materialny standard życia: nie głodujemy, nie liczymy każdego grosza, nie martwimy się, co włożyć do garnka, czyli mamy przyzwoite dochody. I trzeci warunek - to brak zagrożeń. Nie tylko fizycznych, tych, które stwarzają przestępcy.

Reklama

Chodzi tu też o poczucie bezpiecznej przyszłości. Nie martwimy się, że nasza kariera się zawali, że zachorujemy, że zbiedniejemy. Pracując nad Diagnozą Społeczną sprawdziliśmy, jak w Polsce spełniają się te warunki. I okazało się, że najbardziej wzrosło zadowolenie Polaków z perspektyw na przyszłość.

To było najważniejsze. Mniej więcej w takim samym tempie rosło zadowolenie z sytuacji materialnej, z zasobów, jakie ludzie mają. Wzrosło też zadowolenie ze stanu bezpieczeństwa w miejscu zamieszkania. Spełniły się więc dwa warunki. Bylibyśmy jeszcze bardziej szczęśliwi, jednak pogarszają się nasze relacje z przyjaciółmi oraz ocena małżeństwa i kontaktów z dziećmi.

Dlaczego tak się stało?
Jeśli chodzi o małżeństwa, to odpowiedź jest prosta. Wprawdzie GUS ogłosił, że w tym roku ma być największa liczba ślubów (ponad 250 tys. - przyp. red.), jednak pamiętajmy, że duży odsetek tych ludzi się rozwiedzie, bo rośnie też stale liczba rozwodów. Mamy coraz większe wymagania wobec partnera, nie pielęgnujemy relacji małżeńskich, nie dbamy o nie, nie chuchamy na nie. I łatwo jest podjąć decyzję o rozstaniu.


Z dziećmi jest inaczej. Stają się coraz pewniejsze siebie, coraz bardziej krnąbrne, mniej się liczą z rodzicami. Jednocześnie pojawiło się więcej pokus, które ściągają je na złą drogę: alkohol, narkotyki i agresja jako sposób na zdobywanie pozycji w środowisku. A ponieważ nie panujemy nad tym, nie potrafimy tego okiełznać, pogarszają się relacje rodziców z dziećmi.

Gdyby więc te dwa elementy się poprawiły, osiągnęlibyśmy sufit?

Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Różne populacje mają odmienny garnitur genów szczęścia. W Polsce 76 proc. ludzi deklaruje, że są szczęśliwi. Gdyby związki społeczne były na odpowiednim poziomie, być może osiągnęlibyśmy wskaźnik 80 proc., być może to jest nasz sufit. W USA szczęśliwe jest 85 - 88 proc. obywateli. W Europie najwyższe wskaźniki mają kraje nordyckie.

Skandynawowie? Ci sami, u których pół roku panują ciemności i śniegi?
Właśnie dlatego. To jest zgodne z genetyczną teorią ewolucji. Te narody przetrwały w niezwykle trudnych warunkach, przeszły ostrą selekcję naturalną. Mazgaje i marudy odpadły. Szanse na wychowanie potomstwa mieli tylko ci, którzy się nie załamywali. I ci przetrwali.

My też jesteśmy zahartowani. Żyliśmy w komunizmie.
Czas komunizmu to za krótki okres w wymiarze ewolucyjnym. Jednak miał wpływ na poczucie szczęścia: dopóki żyliśmy pod kuratelą ZSRR, mieliśmy niski wskaźnik zadowolenia. Po wyjściu spod tej kurateli zaczął rosnąć. I teraz rośnie tak dynamicznie, że już dogoniliśmy tych, którzy mieli w Europie najniższy wskaźnik, czyli mieszkańców basenu Morza Śródziemnego.

Ci radośni, uśmiechnięci, roztańczeni południowcy są najmniej szczęśliwi?
Mają cieplarniane warunki, nie są zahartowani. My jesteśmy. Gdy więc jeszcze nam się poprawią warunki życia i zaczniemy dbać o relacje z przyjaciółmi i rodziną, oddalimy się od Włochów, a zbliżymy do nordyków.

Czy jednak warto dążyć do sufitu? Co będzie, kiedy osiągniemy pełen potencjał? Nasze poczucie szczęśliwości zacznie spadać?

Nie zacznie spadać, będzie trwać. Chyba że nastąpi jakaś klęska, na przykład duże powodzie, które odbiorą nam nasz potencjał materialny. Albo kiedy zła polityka odbierze nam pieniądze. Wtedy możemy się stać narodem smutnym.

Ale z Diagnozy wynika, że politycy z naszym poczuciem szczęścia nie mają nic wspólnego. Że mają na nie znikomy wpływ.

Że mają znikomy wpływ na nasze powodzenie, a to w badaniach oznacza co innego niż szczęście. Szczęście to bilans wszystkiego, całego życia. Badając poziom zadowolenia, pytaliśmy, czy miniony rok należał do udanych, czy udało się zrealizować marzenia. A jak się kogoś pyta, czy mu sie dobrze powodzi, to on ma przed oczami pieniądze. Dobrze się powodzi i pieniądze to są synonimy.















Więc wzrost gospodarczy, który jest w jakiejś mierze zasługą polityków ma wpływ na nasze poczucie zadowolenia. Jednak my te sukcesy przypisujemy sobie. Władzy w tym nie widzimy, nie dzielimy się z nią naszym powodzeniem. Odwrotnie jest, kiedy nam się nie wiedzie. To jest wina władzy. Tłumaczy to prosty mechanizm psychologiczny: kiedy jest nam źle, nie będziemy jeszcze sobie dowalać i obniżać jeszcze bardziej swojej samooceny, obarczając się poczuciem odpowiedzialności za zły los. Władza jest do tego najlepszym obiektem.

Jakie grupy społeczne są szczęśliwe, a jakie nie?

Rolnicy są mniej szczęśliwi niż inne grupy, bo ich perspektywy na przyszłość nie są takie pewne. Jednak ich sytuacja też się zaczęła poprawiać, bo w związku z dopłatami unijnymi wzrosło ich poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego. Nie boją się suszy czy pomoru świń tak jak kiedyś, bo teraz mają zabezpieczenie z pieniędzy unijnych. Nie są tak już zależni od losu, podnosi im się status materialny. Jednak 20 proc. najbogatszych rodzin już osiągnęło sufit dochodowy. Jeśli chodzi o ten warunek szczęścia, więcej nic nie zrobią.

Tylko tych dobrych relacji z rodziną pewnie im brakuje?
Pani myśli, że ubodzy mają lepsze relacje? Kiedy jest bieda w domu, awantury są o wszystko. Bieda sprzyja konfliktom, nie układa relacji. Jednak pewne znaczenie w poczuciu szczęścia ma wiek. Najmłodsi, poniżej trzydziestki, mają mechanizm samoistnego odnawiania optymizmu. Ten mechanizm z czasem się zużywa i wraz z człowiekiem się starzeje. U młodych jest efektywny. Pozwala różowo widzieć przyszłość, nawet kiedy jest się biednym. Po drugie, młodzi mają kumpli, czyli mają relacje z przyjaciółmi. Nie mają jeszcze jędzowatej żony i zepsutych dzieci. A starsi nie mają czasu na przyjaciół, mają za to obowiązki rodzinne i kłopoty z dziećmi.

Co mówi o społeczeństwie ocena poczucia szczęścia? Dlaczego w Diagnozie bada się takie sprawy?
To jest dobry wskaźnik w badaniach porównawczych. Mówi, jaka jest kondycja społeczeństwa. Czy osiągnęło stabilny poziom rozwoju. Jeśli chodzi o poziom materialny, to pułap szczęścia ocenia się na podstawie wielkości produktu krajowego.







Na świecie wynosi on 10 tys. dolarów na osobę rocznie, czyli ok. 27 tys. zł. Im od niego dalej, tym społeczeństwo mniej szczęśliwe. Jednak powyżej tego pułapu nic się nie zmienia, nie ma znaczenia, czy to jest 10 tys. dolarów, czy 20 tys., jeśli chodzi o poczucie szczęścia. My ten pułap osiągnęliśmy: nasz produkt, według różnych szacunków, wynosi 10 - 12 tys. dolarów. Nam dalsze bogacenie się do szczęścia już nie jest potrzebne.

Teraz musimy zadbać o relacje. Nie tylko małżeńskie i z dziećmi, ale ze współpracownikami, ludźmi, których mijamy na ulicy. Dlaczego negocjacje biznesowe zaczyna się od braku zaufania? Dlaczego z takim trudem robimy coś wspólnie? Teraz powinniśmy zająć się tym, a nie tylko indywidualnym rozwojem. Jesteśmy w połowie drogi między okresem transformacji, a stabilności. Jeszcze jednego miliona szczęśliwych Polaków do tej stabilności nam brakuje.

*Janusz Czapiński jest profesorem na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i prorektorem Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie, jednym z autorw Diagnozy Społecznej 2007


Przed nami świetlana przyszłość

Jesteśmy szczęśliwi, ale Francuzów nigdy w tej sferze nie dogonimy. Oni stworzyli kulturę wina, my kulturę wódki. Im szumi w głowach, a nas na drugi dzień bolą głowy - uważa profesor Marcin Król.

KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Szczęśliwy Polak. Jak to możliwe?!
MARCIN KRÓL*:
To rzeczywiście zaskakujące, bo przecież Polacy są szczęśliwi wtedy, kiedy są nieszczęśliwi. To dominujący wątek w naszej historii - osiągamy zadowolenie tylko w ciężkich czasach. Nawet moje dzieci żałują, że nie zaznały stanu wojennego, tego, jak wtedy było wszystkim źle. Zazdroszczą nam, że mieliśmy prawdziwe życie.

Ale teraz nie ma wojny, a mimo to Polacy są zadowoleni z życia.
Wielu wielkich filozofów, nie tylko utylitarystycznych, uważało, że każdy człowiek dąży do przyjemności i unikania przykrości. Szczęście to przyjemność. A w Polsce przyjemność stała się dostępna jak nigdy. Mamy największe w dziejach natężenie konsumpcji. To szokująca zmiana. Więc poczucie szczęścia też znacząco wzrosło. Jest odczuwalne również w sferze intelektualnej - mniej radykalne wersje filozoficzne zakładają, że źródłem szczęścia są doznania natury metafizycznej. A z badań wynika, że możemy sobie pozwolić nie tylko na zaspokajanie przyziemnych potrzeb, ale także tych związanych z kulturą. To odpowiedź na pytanie, dlaczego Polacy przekroczyli próg, którego w nowożytnej historii do tej pory nie udało im się pokonać.

Widzi pan to po ludziach?
A choćby na wsi, gdzie mieszkam. Rolnicy kupili sobie komputery, założyli internet, wymieniają telewizory, samochody, zaczęli chodzić do restauracji. Tak, ludzie ze wsi stołują się w restauracji! Przecież jeszcze niedawno to w ogóle nie funkcjonowało. W sąsiednim małym miasteczku jest knajpa chińska, włoska i dwie polskie. I mają klientów, którzy przyjemnie spędzają tam popołudnia. Ludzie się wzbogacili. W dodatku zaciągają kredyty, które potaniały, a banki same się proszą, żeby brać pieniądze. Kiedyś ludzie roztropni nie zadłużali się, tego nie było w obyczajach. Ojciec mnie uczył, że kredyty są dla biednych, a ci, którzy coś w życiu osiągnęli, korzystają z tego, co zarobili. A teraz branie kredytu jest elementem obyczaju. Stwarza kolejne możliwości uprzyjemniania sobie życia.

Pan uważa, że możliwość wzięcia kredytu na lepszy komputer, żeby można było na nim pograć, jest źródłem szczęścia?
A ja zadam inne pytanie: czy warto to roztrząsać? Przyjemność to uczucie całkowicie subiektywne. Nasze poglądy na to, co powinno być przyjemnością, a co nie, są bez znaczenia. Ocenianie tego i narzekanie na konsumeryzm prowadzi do szaleństwa. Jednak skoro już oceniamy, zauważmy, że sposób, w jaki uprzyjemniamy sobie życie, zmienia się. Nie jeździmy już tylko na wycieczki do Tunezji, żeby poleżeć na plaży, ale chcemy coś poznać. Moja córka oprowadza turystów po Petersburgu śladami Dostojewskiego i ma wielu chętnych. Ja używam z wielką przyjemnością internetu do ściągania z zagranicy książek, których tu na miejscu bym nie zdobył. Zaglądam też na Allegro i widzę, jakie ilości książek są tam wystawione. Dziesiątki tysięcy - i to się kupuje. Nie ma sensu narzekać, bo ludzie sprawiają sobie takie przyjemności, jakie chcą.

Myśli pan, że zmieni się stereotyp Polaka narzekającego i ponurego? Będziemy jak Francuzi, którzy uśmiechają się do obcych na ulicy i na pytanie ca va? zawsze odpowiadają ca va bien?
Ten stereotyp już uległ zmianie. Nie mam wątpliwości, że na pewno będziemy cywilizacyjnie tacy jak Zachód, bo polskie społeczeństwo chce dotrzymywa kroku. Jednak tacy uśmiechnięci jak Francuzi, nie staniemy się. To, co powiem, wydaje się błahe, ale definiuje postawę wobec świata: Francuzi stworzyli kulturę wina, a my kulturę wódki. Im szumi w głowach, a nas na drugi dzień bolą głowy. Nie będziemy tacy radośni jak oni. Cywilizacja uśmiechniętych ludzi ca va bien to taka, w której łatwo nawiązuje się kontakty powierzchowne, a trudniej o przyjaźnie. A w Polsce ludzie cenią sobie bliższe relacje. Koleżeńskie stosunki w pracy są dla nas powierzchowne i bezwartościowe. A dla nich to jest treść. Łatwo przełamują pierwsze lody, ale nie wchodzą w głąb - bo z tym łatwiej żyć. Łatwiej akceptować ludzi, o których nie wie się za dużo.

Tylko że my zaniedbujemy te głębokie relacje. To powód, dla którego nie jesteśmy całkowicie szczęśliwi. Dlatego warto to zmienić, przecież tym relacjom poświęcamy najwięcej czasu. Jeśli je docenimy, może będziemy jeszcze szczęśliwsi.

Nie dziwi pana pewien dysonans? Wychodzi na to, że Polacy są zupełnie inni niż politycy. Tamci - ponurzy, kłótliwi, my - zadowoleni, wręcz szczęśliwi. A to oni robią nam gębę w świecie.

Wyniki tych badań to bardzo zła wiadomość dla polityków, którzy chcą wygrywać głosami ludzi niezadowolonych, niedopieszczonych, pełnych resentymentów. Jeśli zwyciężą w tych wyborach, to będzie to ich ostatni raz. Im się już więcej nie uda. Bo niezadowoleni Polacy to grupa skazana na wyginięcie. Widać to nawet w lokalnych społecznościach. Mój wójt chyba nie ma idealnego stosunku do korupcji, ale jest sprawny. I ludzie są z niego zadowoleni. Nie chcę przez to powiedzieć, że popieram korupcję, tylko to, że walka o ludzi poprzez nagłaśnianie afer powoli staje się ułudą. Politycy, którzy ciągle wszystko negują, sami ciągną się na dno. Powinni dostrzegać to, co dobre, bo tak właśnie zaczęli na świat patrzeć Polacy. Myślę, że rysuje się przed nami świetlana przyszłość.

*prof. Marcin Król jest filozofem i historykiem idei