p

Niall Ferguson*

Dzieje bogactwa

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób", napisał Tołstoj w słynnym pierwszym zdaniu swojej wielkiej powieści. Nowa książka Davida Landesa "Dynasties. Fortunes and Misfortunes of the World's Great Family Businesses" ("Dynastie. Wzloty i upadki wielkich światowych przedsiębiorstw rodzinnych") dotyczy jedenastu rodzin, z których wszystkie byłyby porównywalnie - i nieciekawie - szczęśliwe, gdyby klucz do szczęścia stanowiły pieniądze. Z korzyścią dla czytelników Landesa bogactwo i zadowolenie z życia pozostają ze sobą w fascynująco nieliniowym związku. Pewna ilość pieniędzy jest niewątpliwie niezbędna, by uniknąć cierpień wynikających z niedostatku, ale po przekroczeniu tego punktu każdy dodatkowy tysiąc dolarów nie daje proporcjonalnego przyrostu szczęśliwości. Wręcz przeciwnie, wielkie bogactwo może skutkować wielkim nieszczęściem, siejąc niezgodę między rodzicami i dziećmi, mężami i żonami, braćmi i siostrami. Okazuje się, że również każda bogata rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.

Reklama

Dlaczego niektóre rodziny osiągają wielkie bogactwo? Dlaczego pewna nieduża liczba tych rodzin pozostaje bardzo bogata przez więcej niż dwa pokolenia? Landes zauważa, że historycy gospodarki generalnie nie podejmują tego rodzaju kwestii - wolą raczej badać wzloty i upadki korporacji niż przedsiębiorstw rodzinnych. A przecież 90 proc. firm amerykańskich i prawie tak samo wysoki odsetek europejskich to przedsięwzięcia rodzinne, zapewniające połowę miejsc pracy w USA i dwie trzecie w UE. Nie wszystkie z tych firm to płotki. Około jednej trzeciej przedsiębiorstw z pięćsetki czasopisma "Fortune" jest kontrolowanych lub co najmniej częściowo zarządzanych rodzinnie. Według "BusinessWeek" wielkie przedsiębiorstwa rodzinne wyprzedziły ostatnio spółki publiczne, których właścicielami są niespokrewnieni ze sobą udziałowcy, a zarządcami wynajęci menedżerowie.

A zatem bogate rodziny to temat nie tylko dla autorów kronik towarzyskich lub badaczy historii społecznej. Przedsiębiorstwa rodzinne to istotna siła. Większość przedsięwzięć biznesowych tak zaczynała, zwłaszcza w gospodarkach krajów rozwijających się, gdzie zaufanie do więzów krwi jest większe niż zaufanie do instytucji prawnych i regulacyjnych. Landesa najbardziej jednak intrygują powody, dla których firmy rodzinne są w stanie przetrwać - często przez bardzo długi czas. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, zbadał jedenaście przypadków: trzy rodziny bankierskie (Baringowie, Rothschildowie i Morganowie), cztery rodziny produkujące samochody (Fordowie, Agnelli, Peugeotowie i Toyodowie), trzy, które zaczynały od przemysłu wydobywczego (Rockefellerowie, Guggenheimowie i Schlumbergerowie) oraz jedną (Wendelowie), która zaczynała od żelaza i stali.

Socjolog mógłby uznać tę próbę za zbyt małą i podwójnie niereprezentatywną: same zachodnie rodziny (z jednym wyjątkiem) i wyłącznie te, którym się powiodło. Aby zadowalająco wyjaśnić, dlaczego te 11 firm przetrwało, powinniśmy wiedzieć, dlaczego 89 pozostałych - dla równego rachunku - nie przetrwało. Ale dla historyka jedenaście dynastii to bardzo obfity materiał. Chociaż Landes nie afiszuje się ze swoją erudycją, należy docenić żmudne badania, których wymagało napisanie każdego z jedenastu rozdziałów.

Reklama

Czy wyłaniają się z tego jakieś ogólne reguły? Najłatwiej jest chyba wyjaśnić początkowy sukces. Każdą z opisywanych rodzin na drogę ku bogactwu pchnęła osoba, która znalazła się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie z odpowiednim pomysłem i odpowiednimi kwalifikacjami. Nathan Rothschild dostrzegł możliwość emitowania międzynarodowych obligacji w ponapoleońskiej Europie. Henry Ford pojął, że samochody mogą być produkowane masowo jako artykuł pierwszej potrzeby. Sakichi Toyoda zrozumiał, że Japonia może skopiować i usprawnić rozwiązania stosowane w zachodnim przemyśle odzieżowym i motoryzacyjnym. John D. Rockefeller uświadomił sobie, że ropa naftowa najpierw oświetli, potem ogrzeje i wreszcie napędzi amerykańską gospodarkę. I tak dalej.

Dobry moment, przełomowy wynalazek, pracowitość (nie zapominajmy też o bezwzględności wobec konkurencji) - takie są najważniejsze składniki sukcesu gospodarczego. Wyzwanie polega na tym, by sukces rodziny nie skończył się z chwilą przejścia założyciela firmy na emeryturę. Landes definiuje dynastię gospodarczą jako "co najmniej trzy pokolenia w rodzinnym biznesie, cechujące się ciągłością tożsamości i interesów". Dynastie trwają dzięki temu - twierdzi - że udzielają właściwych odpowiedzi na następujące pytania: którzy członkowie rodziny powinni brać bezpośredni udział w prowadzeniu firmy, a których należy od tego odsunąć? Zasada Baringów brzmiała - wedle słów jednego z nich - że "dla członka rodziny nie ma miejsca w firmie, jeśli nie wykazuje się odpowiednim charakterem i intelektem". Rothschildowie i Peugeotowie explicite wykluczali zięciów, a Toyodowie wręcz przeciwnie. Czy dzieci powinny się kształcić w kierunku związanym z działalnością firmy, czy też iść za swoimi upodobaniami (lub panującą w społeczeństwie modą)? Edoardo Agnelli nie mógł się równać z Giannim, ale jak sugeruje Landes, wysłanie go do Princeton w niczym nie pomogło. Czy zgromadzony majątek należy przekazać jednemu spadkobiercy zgodnie z faworyzowaną przez brytyjską monarchię i arystokrację zasadą primogenitury, czy też podzielić po równo między wszystkich spadkobierców, jak w prawie francuskim? Rockefellerowie wybrali to pierwsze rozwiązanie. Zasady obowiązujące w rodzie Peugeotów wymagały, by dziedzice płci męskiej wykupili spadek swoich sióstr. Wreszcie, czy decyzje matrymonialne należy pozostawić dzieciom, czy też lepiej posterować dziećmi w stronę odpowiednich małżonków? Rothschildowie w XIX wieku preferowali małżeństwa z kuzynami, co pomagało w koncentracji majątku. Z kolei Wendelowie mieli słabość do błękitnej krwi, skutkiem czego spadkobiercy woleli "pałace, sport, kolekcjonowanie sztuki, badania naukowe, wysokie urzędy i przyjemne rozrywki" od ciężkiej pracy i akumulacji kapitału.

Jednym z najciekawszych dokumentów przywoływanych przez Landesa jest zestaw reguł sporządzony w 1936 roku przez Roberta Peugeota z zamiarem narzucenia preferencji głowy rodziny piątce dzieci i czternaściorgu wnukom. Landes parafrazuje ten rzadki przykład rodzinnej konstytucji: "Udziały w przedsiębiorstwie miały być przekazywane tylko synom, nigdy córkom lub zięciom. (...) Na firmie ciążył obowiązek wykupywania spadku od kobiet. (...) Wszyscy członkowie rodziny musieli inwestować zyski w firmę. Czarne owce należało odstawić na boczny tor, by nie miały możliwości sprawiać kłopotów". Wszyscy Peugeotowie mieli dysponować dostatecznym dochodem, by móc spełnić te warunki. Innymi słowy, musieli pracować, aby zarabiać pieniądze przeznaczone do reinwestowania. Nie było wymogu, by pracowali w rodzinnej firmie, ale jeśli mieli takie pragnienie i niezbędne kwalifikacje, mogli liczyć na solidarne wsparcie rodziny, gdy chodziło o utrzymanie się na najwyższych stanowiskach. Wszyscy synowie mieli zasiadać w radzie nadzorczej rodzinnej spółki, początkowo z ułamkowym głosem, którego siła miała jednak wzrastać wraz z wiekiem i doświadczeniem. Szybkość tego wzrostu była większa dla absolwentów jednej z "grandes écoles". Kadry kierownicze obowiązywał ponadto zakaz angażowania się w ponadlokalną działalność polityczną.

Rothschildowie załatwiali te kwestie w sposób jeszcze bardziej sformalizowany i podpisywali między sobą umowy, które były regularnie renegocjowane i odnawiane. W pierwszej z nich, datowanej na 1810 rok i podpisanej przez Amschela Rothschilda oraz dwóch jego najstarszych synów, strony postanawiały, że tylko ojciec będzie miał prawo wycofać kapitał ze spółki przed wygaśnięciem umowy oraz zatrudniać i zwalniać pracowników. Ponadto jego pozostający w stanie wolnym synowie mogli się ożenić tylko za jego zgodą. Zyski miały być dzielone proporcjonalnie do wkładu kapitałowego i żaden wspólnik nie mógł się angażować w przedsięwzięcia biznesowe niezależnie od dwóch pozostałych. Umowę podpisano na okres 10 lat.

Najbardziej niezwykły paragraf dotyczył sytuacji śmierci jednego ze wspólników. O tym, jaka część udziału w spółce przejdzie na żonę i dzieci zmarłego lub ich prawnych opiekunów, zadecydować mieli pozostali przy życiu partnerzy. Ponadto umowa odmawiała małżonce i potomkom zmarłego dostępu do ksiąg i korespondencji firmy. Było to pierwsze oficjalne sformułowanie tej charakterystycznej i trwałej zasady, która skutecznie odsuwała kobiety Rothschildów - de domo i wżenione - od najważniejszych spraw w biznesie: świętych ksiąg rachunkowych i listów. Umowa z 1818 roku - między pięcioma synami Mayera Amschela Rothschilda - wprowadzała nowy system, w którym każdy ze wspólników otrzymywał roczną pensję w wysokości 4 proc. wkładu kapitałowego na pokrycie wydatków biznesowych i prywatnych. Sumy wydane na wiano dla dzieci, domy i ziemię miały zostać odjęte od kapitału. Ponieważ Rothschildowie prowadzili teraz trzy odrębne oddziały w różnych miastach - Frankfurcie, Londynie i Paryżu - nowa umowa musiała określać udział partnerów zarówno w zyskach, jak i wydatkach, "mimo że trzy oddziały tworzyły jeden wspólny koncern". Każdy oddział miał składać pozostałym najpierw tygodniowe, a później miesięczne sprawozdania ze swoich transakcji.

Siedem lat później, celem uniknięcia ewentualnych sporów spadkowych, w umowie zawarto klauzulę podobną do tej z 1810 roku: że spadkobiercy zmarłego wspólnika nie mogą odwołać się do sądu od decyzji o tym, jaka część kapitału przejdzie na nich. Kontrakt przewidywał, że gdyby któryś ze spadkobierców wszedł na drogę prawną przeciwko pozostałym przy życiu wspólnikom, jedna trzecia kapitału zmarłego miała zostać rozdana między frankfurckich, londyńskich i paryskich nędzarzy! Przypuszczalnie z braku miejsca, Landes pomija te szczegóły, a szkoda, bo mają one zasadnicze znaczenie dla sukcesu rodziny jako gospodarczej dynastii.

Rodzinne konstytucje i umowy są ważne, bo jak ilustruje 11 przykładów Landesa, zawsze działają potężne czynniki rozbijające dynastie. Pierwszy z nich to "syndrom Buddenbrooków". Wielka powieść Thomasa Manna, z podtytułem "Dzieje upadku rodziny", opowiada historię czterech pokoleń dynastii handlowej z Lubeki. Założyciel jest mądry i twardy, jego syn kompetentny, jego wnuk to utracjusz, a prawnuk to degenerat. Mamy tutaj do czynienia ze skrajną postacią syndromu. Powszechniejszy jest problem nazywany przez statystyków powrotem do średniej: fortuny budują wyjątkowe jednostki, których dzieci rzadko są równie wybitne. Landes cytuje członka rodziny Hambro, który ogłosił kiedyś: "Naszym celem jest mądrze się rozmnażać". Genetyczna loteria często jednak krzyżuje wykalkulowane plany reprodukcyjne. Właścicielem Hambros Bank jest teraz Société Générale. Przedsiębiorczy biznesmen z większym prawdopodobieństwem wyda na świat godnego następcę, jeśli będzie miał wielu potomków. Mayer Amschel Rothschild spłodził dziesięcioro dzieci. Dwaj spośród chłopców, Nathan i James, byli wyjątkowo inteligentni. Problem ze strategią wielodzietności jest taki, że po paru pokoleniach dynastia rozrasta się do rozmiarów afrykańskiego klanu i staje się niesterowna. Jeśli każde twoje dziecko ma pięcioro dzieci, które powielają ten schemat, to kiedy praprawnuki przyjadą na twoje setne urodziny, będzie ich 625 - trochę dużo jak na zebranie rady nadzorczej. Podobny los rzeczywiście spotkał Wendelów, których koncern w 1977 roku miał 350 rodzinnych udziałowców. W XX wieku wystąpiło jednak przesilenie demograficzne, dzięki któremu niewiele dynastii tak bardzo się rozrosło. (W latach 70. XIX stulecia 18 proc. brytyjskich kobiet rodziło 9-10 żywych dzieci, a ponad połowa od 6 dzieci w górę. Od tego czasu europejskie wskaźniki płodności dramatycznie się obniżyły, do średnio 2,7 dziecka na kobietę w latach 50. i 1,4 dzisiaj). Negatywna strona tego procesu jest taka, że tak drastycznie ograniczając liczebność potomstwa, żony milionerów istotnie zredukowały prawdopodobieństwo urodzenia jednego uzdolnionego finansowo dziedzica - czy w ogóle jakiegokolwiek dziedzica, zważywszy typową dla mężczyzn milionerów niechęć do powierzania swoich firm córkom, nawet bardzo inteligentnym. (Jest takie powiedzenie, że Guggenheimowie "przejechali się na córkach" - od kopalń do muzeów w trzy pokolenia). Jedną z metod uniknięcia tego jest oczywiście posiadanie przez milionerów więcej niż jednej żony - i wielu z nich metodę tę stosuje. Nie jest ona jednak wolna od wad. Rozwód rzadko wychodzi na zdrowie rodzinnej fortunie. Wyjątkowo złą opinią u prawników doradzających megabogaczom cieszą się drugie żony. Wreszcie mamy coś, co można nazwać "czynnikiem starego głupca". Przeciętna długość życia znacznie wzrosła - w Wielkiej Brytanii z 48 lat w 1900 roku do 76 lat w 1990 - a wraz z nią szanse na to, że ludzie sukcesu roztrwonią na stare lata cały majątek. Johnowi D. Rockefellerowi prawie się to udało: żył dostatecznie długo, by stracić - jako 90-latek - 18 milionów dolarów podczas krachu w 1929 roku. Z tych wszystkich powodów trwałość fortun rodzinnych wymaga, by były w jakiejś mierze odseparowane od rodzin ich założycieli. Jeśli spojrzymy uważniej, zobaczymy, że taka jest właśnie prawdziwa historia wszystkich omawianych przez Landesa przypadków poza jednym. W latach 20. ubiegłego wieku bank J. P. Morgan był kierowany przez takich ludzi jak Thomas Lamont i Dwight Morrow, a nie "John Jr.". W Londynie firma przybrała nazwę Morgan Grenfell, dzięki przemyślności dyrektora tamtejszego oddziału Edwarda Grenfella. Z kolei wspólnicy nowojorscy zbuntowali się, kiedy niezbyt lotny Charley Morgan kazał im zatrudnić swego jeszcze mniej lotnego brata Johna. Henry Ford tak bardzo nie życzył sobie zewnętrznych ingerencji, że wykupił kiedyś wszystkie akcje Ford Motors, które nie znajdowały się w rękach rodziny. Jego dominująca osobowość działała jednak przytłaczająco na jedynego dziedzica Edsela, który umarł wcześniej od ojca w wieku 49 lat, w czasach gdy w firmie za większość sznurków pociągał człowiek z zewnątrz, chamowaty Harry Bennett. Członkowie rodziny - ostatnio Bill Ford Jr. - zachowali prawo do zatrudniania i zwalniania najwyższych kadr zarządzających, ale swoje wzloty i upadki koncern w znacznie większym stopniu zawdzięcza "imperialnym naczelnym dyrektorom", z których najbardziej znanym był Lee Iacocca. Jeśli gwiazdorami książki Landesa są genialni założyciele, to w pozostałych rolach pierwszoplanowych występują nie potomkowie, lecz menedżerowie. Agnelli mieli Vittoria Vallettę i Cesare Romitiego, Peugeotowie mieli Maurice'a Jordana, Jacques'a Calveta i Jeana-Martina Folza, a Toyodowie Taiichiego Ohno. Według Landesa ludzie ci łączyli kompetencje zawodowe z wolą sukcesu i bezwzględną lojalnością.

Jednocześnie prawie wszystkie rodziny opisywane przez Landesa z upływem lat sprowadzały do firmy zewnętrzny kapitał, nierzadko kończąc z mniejszościowym udziałem. (Peugeotowie mają jedynie 26,5 proc. akcji firmy założonej przez swoich przodków - daje im to jednak dwie piąte głosów na zgromadzeniu akcjonariuszy). Powody tego częściowego rozejścia się zarządzania i własności są oczywiste. By zacytować Johna Dumesnila, który wżenił się w rodzinę Schlumbergerów, "za dużo było przykładów przedsiębiorstw doprowadzonych do ruiny przez radę synów i zięciów - wszyscy oni byli absolutnie przekonani o swoim prawie do równego traktowania, wtrącali się do wszystkiego i wydawali polecenia na lewo i prawo, przy czym najmniej doświadczeni i najmniej aktywni podważali inicjatywy i autorytet lepszych od siebie".

Z 11 dynastii opisywanych przez Landesa tylko jedna może poszczycić się tym, że zarówno własność, jak i zarządzanie od 200 lat nieprzerwanie pozostają w rodzinie. Nawet Rothschildowie pierwsi by przyznali, że od co najmniej półwiecza w ogromnym stopniu polegają na kompetencjach dyrektorów i menedżerów spoza rodziny. Poza tym słono zapłacili za opieranie się napływowi zewnętrznego kapitału. Niegdyś największa instytucja finansowa na świecie, Rothschild Group, jest dziś holdingiem wyspecjalizowanych firm oferujących niszowe usługi finansowe. Taki współczesny gigant jak Goldman Sachs nie byłby dziś tym, czym jest, gdyby wciąż pozostawał firmą kontrolowaną przez rodzinę.

"Dynastie" to książka pełna anegdotycznych opowieści, która sprawi przyjemność miłośnikom poprzedniej publikacji Landesa "Bogactwo i nędza narodów". Dostajemy tutaj to samo połączenie inteligentnych przemyśleń i wciągającej narracji. Szczególnie zabawne są fragmenty poświęcone pokusom, którym prędzej czy później ulegają prawie wszystkie dynastie; najbardziej zabójcza z nich (zdaniem autora) to konie. Dostajemy też paradoksalną konkluzję: bogate rodziny pozostają bogate tylko dzięki szybkiemu przekazaniu zarządzania swoimi firmami i majątkiem kompetentnym osobom z zewnątrz. Poza tym - by sparafrazować Tołstoja - każda bogata rodzina jest bogata (i często głęboko nieszczęśliwa) na swój własny sposób.

© Niall Ferguson

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Niall Ferguson, ur. 1964, jeden z najwybitniejszych europejskich historyków młodszego pokolenia. Wykładowca nowożytnej historii politycznej i gospodarczej na uniwersytecie oksfordzkim, obecnie wykłada w Stern School of Business na New York University. Autor m.in. "The Pity of War" - monografii poświęconej I wojnie światowej, "The Cash Nexus: Money and Power in the Modern World", "Empire" oraz "Colossus: The Rise and Fall of the American Empire" (2004), w której lansował tezę, że USA są (niejako wbrew sobie) współczesną wersją dawnych światowych imperiów. Ostatnio wydał "The War of the World", historię XX wieku. Zajmuje się także publicystyką polityczną - publikuje regularne komentarze m.in. w "The Sunday Telegraph". Ostatnio w "Europie" nr 47 z 25 listopada ub.r. ukazał się jego tekst "Prawdziwy zmierzch Zachodu".