Jeszcze gdy Małgosia żyła, jej rodzina złożyła zażalenie na policję. Według rodziców, funkcjonariusze za późno zaczęli szukać dziewczyny - znalazł ją przypadkowo przy torach kolejarz trzy dni od zniknięcia, o którym policja była od razu zawiadomiona. "Poleciłem kontrolę. Jeśli okaże się, że były jakieś zaniedbania, wobec winnych będą wyciągnięte konsekwencje" - mówi dziennikowi.pl minister Janusz Kaczmarek.

Reklama

Dziewczyna zmarła w niedzielę po południu, ale rodzina nie życzyła sobie, by o tym informować. Lekarze na razie nie wypowiadają się, czy nastolatka by przeżyła, gdyby trafiła do szpitala od razu po wypadku - w ubiegły piątek - a nie trzy dni później. Cały poprzedni weekend nieprzytomna dziewczyna przeleżała przy torach. Wciąż nie wiadomo, dlaczego 17-letnia Małgosia wypadła z pociągu pod Iławą.

Małgosia nie miała na ciele żadnych śladów przemocy, a jej plecak i dwie torby zostały w przedziale. Wiadomo, że nastolatka nie piła alkoholu i nie brała narkotyków. Ale podobno miała problemy w szkole. Funkcjonariusze sprawdzali telefon komórkowy 17-latki i monitoring na dworcu w Bydgoszczy.

Policja nie wyklucza, że dziewczyna wpadła w depresję i postanowiła skończyć z życiem. Ale funkcjonariusze zastrzegają, że to tylko hipoteza. Nie wykluczają też, że był to nieszczęśliwy wypadek albo że ktoś wypchnął ją z wagonu.

Reklama

Małgorzata L. wracała w piątek pociągiem z bydgoskiego liceum do domu pod Ostródą. Nie dotarła tam, więc matka zawiadomiła policję.