p

Maciej Nowicki: Jest pan autorem trzech genialnych i proroczych książek, bez których nie sposób zrozumieć świata, w którym żyjemy. To dlatego tak często mówi się o panu jako największym socjologu XX wieku. W opublikowanym blisko 50 lat temu "The End of Ideology" ("Końcu ideologii") czytamy, że czas wielkich sporów ideologicznych na Zachodzie minął i panuje zgoda co do tego, w jakim kierunku zmierzamy. Teza ta została znacznie później zawłaszczona i uproszczona przez Fukuyamę. "The Coming of Post-industrial Society" ("Nadejście społeczeństwa post-industrialnego") zapowiadało zasadniczą zmianę w świecie rozwiniętym - zmierzch wielkiego przemysłu i narodziny nowego typu społeczeństwa. Z kolei jednym z tematów "Kulturowych sprzeczności kapitalizmu", opublikowanych w połowie lat 70., są narodziny postmodernizmu. Atakuje pan ten nowy dominujący prąd w kulturze Zachodu za jego nihilistyczny aspekt. Powtarzano to później za panem w nieskończoność. Tylko że dziś postmodernizmu już nie ma. Jaki kształt ma dominująca kultura Zachodu dnia dzisiejszego?

Reklama

Daniel Bell*: Myślę, że dziś powracamy do kwestii związanych z etyką. Postmodernizm opierał się w gruncie rzeczy na jednym absolutnie podstawowym założeniu: nie ma żadnych kryteriów, żadnych standardów, na których moglibyśmy oprzeć nasze sądy. To, czy coś jest dobre, czy złe, prawdziwe czy fałszywe po prostu się nie liczyło. Dziś już tak nie myślimy. Dlaczego? Przełom XX i XXI wieku był okresem wielkiego historycznego przyspieszenia - od upadku komunizmu, przez masakry w Rwandzie i Darfurze oraz zamachy z 11 września, aż po wojny w Afganistanie i Iraku. Innymi słowy wkroczyła rzeczywistość - i w zetknięciu z nią postmodernizm uległ rozproszeniu. Podam prosty przykład. Jedna z najważniejszych dyskusji w dzisiejszej Ameryce dotyczy tortur. Są ludzie, którzy próbują je jakoś uzasadnić. Jednak jest to bardzo rzadkie. Prawie nikt nie mówi: "Musimy torturować jeńców, ponieważ to jedyny sposób na wydobycie informacji".

Ci, którzy uzasadniają tortury, mówią co innego: "Terrorystów można torturować, ponieważ są znacznie niebezpieczniejsi od zwykłego przestępcy. Zwykły przestępca dokonuje pojedynczego naruszenia prawa. Celem terrorysty jest zniszczenie porządku prawnego i samych fundamentów państwa".

Tylko że tego argumentu nikt nie przyjmuje. Tortury poniżają ludzi. A kiedy ktoś jest poniżony, traci poczucie tego, że jest człowiekiem. I na to absolutnie nie potrafimy się zgodzić. Etyka, która do niedawna była postrzegana jako staroświecki sposób myślenia, którą po prostu wyśmiewano, dziś powraca wszystkimi możliwymi drzwiami. Podstawowe pytanie, jakie sobie dzisiaj zadajemy, brzmi: "Jakiego rodzaju zobowiązania mam wobec innych ludzi? Czy jestem im cokolwiek winien?". To nie dotyczy wyłącznie sytuacji ekstremalnych, takich jak wojna w Iraku. To dotyczy także świata, w którym żyjemy na co dzień, świata kapitalizmu. Nagi kapitalizm zakłada, że nie mamy absolutnie żadnych zobowiązań wobec innych ludzi, że możemy ich zostawić bez jedzenia i dachu nad głową. I tak np. korporacja nie tylko nie ma żadnego obowiązku dawać pieniędzy na cele społeczne, ale nie ma też żadnych obowiązków wobec swoich pracowników. Co z tego, że pracowali w niej 20 czy 30 lat - i tak można ich wyrzucić z pracy z dnia na dzień. W nagim kapitalizmie korporacja ma jedynie obowiązki wobec udziałowców - osób, które pojawiają się i znikają w mgnieniu oka, w poszukiwaniu jak najszybszych i jak największych zysków. Coraz częściej wydaje się nam, że takie podejście jest nie do przyjęcia. Tu także powraca kwestia etyczna.

Wróćmy do postmodernizmu. Mówił pan o nim mniej więcej tyle: po modernizmie, który był rewolucyjnym projektem przemiany rzeczywistości i w tym sekundował marksizmowi, pojawia się postmodernizm, który nie chce tej rzeczywistości przekształcać, lecz po prostu wycofać się z niej. Postmodernizm nie jest formą sprzeciwu, lecz usiłowaniem przyswojenia sobie wszystkiego. Jednocześnie oznacza koniec sztuki i kultury. W połowie lat 90. wypowiedział pan słowa: "Widzieliśmy wyczerpanie modernizmu. Dziś widzimy wyczerpanie kultury".

Nigdy nie nastąpi koniec sztuki. Wszystko sprowadza się do kwestii, o której już mówiłem: uważano, że nie ma absolutnie żadnych kryteriów sądzenia. Tymczasem musimy mieć takie kryteria, ponieważ sztuka opiera się na koncepcji formy. Co jednocześnie oznacza przywiązanie do historii - historii poprzednich rodzajów sztuki. Musimy wydawać sądy dotyczące tego, w jaki sposób to, co robimy, pasuje dziś do całego kontekstu. Stwierdzając na samym wstępie, że wszystko jest sztuką, niszczymy wszystkie założenia, na których opiera się sztuka. Postmodernizm był projektem radykalnie antyoświeceniowym, gigantycznym atakiem na literaturę, sztukę i wszystkie formy nauki. Próba ulokowania go na lewicy czy na prawicy jest czymś absurdalnym. Jego istotę stanowiło połączenie antyintelektualnych, antypoznawczych elementów modernizmu z pochwałą konsumeryzmu - stąd atak na elitaryzm sztuki, próba zniesienia podziału między tym co wysokie i niskie, pochwała kiczu w jego wszystkich możliwych formach. Wszystko to zyskało jeszcze bardziej radykalną formę w świecie, gdzie elity utraciły jakiekolwiek poczucie spójności swych poglądów - ich brak zakorzenienia w tradycyjnej moralności czy tradycji liberalnej sprawił, że przestały dostrzegać granicę między tym, co dozwolone i niedozwolone. Dlatego poczuły tak wielką miłość do kulturowego i cywilizacyjnego anarchizmu, który postmodernizm zalecał.

Reklama

Można więc powiedzieć, że żyjemy w świecie przywracania porządku. Panowała anarchia i dlatego musieliśmy znowu przywrócić normy. To nie tylko brzmi mało ekscytująco, ale na dodatek wywołuje pewnego ducha przesady. Obserwujemy dziś coś więcej niż powrót etyki, o którym pan wspomniał. Obserwujemy próbę nasycenia wszelkich dziedzin życia nakazami i normami moralnymi. Widać to na co dzień: jeszcze nigdy nie żyliśmy w świecie, w którym za niemoralne uznaje się rzeczy takie, jak palenie papierosów w miejscach publicznych czy zbyt kaloryczny sposób odżywiania. Etyka ma regulować dosłownie wszystko...

Być może. Pamiętajmy jednak, jakie konsekwencje miał postmodernizm. On wcale nie miał charakteru wyzwoleńczego. To był prąd skierowany przeciwko wszystkiemu, co naprawdę człowiekowi przynosiło wyzwolenie - np. przeciwko nauce. I taka postawa stała się właściwa nie tylko ludziom, których zwykle utożsamiamy z postomodernizmem, to poszło znacznie dalej. Nie mogę np. zapomnieć zaskakujących tekstów Václava Havla, który w newage'owym duchu twierdził, że koniec komunizmu jest jednocześnie świadectwem wielkiego kryzysu nauki. Trzeba naprawdę mieć bardzo dużo złej woli, by dostrzec w komunizmie projekt naukowy. Wystarczy przypomnieć los nauki w stalinowskiej Rosji, gdzie zarówno teoria względności, jak i genetyka były zakazane. O tym pamiętamy wszyscy. Ale jest coś bardziej istotnego: naukowcy tworzą wspólnotę, gdzie żaden z nich nie ma aż takiego autorytetu, by jego słowa uznano za prawdę. Wszystko musi być obiektywnie zweryfikowane, zgodnie z obowiązującymi procedurami. Nauka jest jedynym projektem prawdziwie wyzwoleńczym, jedyną permanentną rewolucją w dziejach ludzkości, ponieważ jej celem jest podważenie ustaleń dokonanych przez poprzedników.

W "Kulturowych sprzecznościach kapitalizmu" zwracał pan uwagę na wzrastające napięcie między ascetycznym duchem kapitalizmu a jego hedonistyczną realizacją w ostatniej fazie rozwoju systemu kapitalistycznego. Kapitalizm opierał się zawsze na gromadzeniu kapitału, który miał służyć pomnożeniu produkcji. Tymczasem teraz obserwujemy zupełnie co innego: chcemy mieć wszystko i to natychmiast. Ten konsumerystyczny element coraz bardziej zyskuje na znaczeniu - to oczywiste dla każdego. Jednocześnie, wbrew pana ostrzeżeniom, to wcale nie zagraża kapitalizmowi. Przecież kapitalizm odnosi zwycięstwo za zwycięstwem właśnie dzięki atrakcyjności swego konsumpcyjnego wzorca...

To prawda - dzisiejszy kapitalizm może funkcjonować tylko wtedy, gdy maszyneria natychmiastowego zaspokajania wszelkich potrzeb działa bez zarzutu. To absolutnie podstawowy warunek. I nie ma to nic wspólnego z ascezą kalwinizmu czy wczesnej myśli protestanckiej, gdzie dług był formą grzechu.

Podstawową cechą najbardziej rozwiniętej gospodarki świata jest dziś gigantyczny dług. Nie sposób sobie wyobrazić Ameryki bez jej coraz większego deficytu...

Aby zrozumieć mój błąd, cofnijmy się na chwilę do "Etyki protestanckiej i ducha kapitalizmu". Celem Maxa Webera było przede wszystkim jedno: wytłumaczyć wielką zagadkę ostatnich 500 lat, odpowiedzieć na pytanie, dlaczego totalna rewolucja w organizacji społeczeństwa - począwszy od prawa, przez sposób rządzenia, gospodarkę, sztukę, religię, aż po naukę - wydarzyła się tylko na Zachodzie, a nie w innych częściach świata. Jego odpowiedź brzmiała: stało się tak za sprawą racjonalnej etyki wczesnego protestantyzmu, gdzie bogactwo było surowo potępione jako służące jedynie próżniactwu i rozkoszy. Jednak etyka protestancka w ujęciu Webera nie była - musimy o tym pamiętać - historycznym opisem odnoszącym się do rzeczywistych postaw. To był pewien typ idealny, oparty na zestawieniu cytatów z przeróżnych autorów od Kalwina po Benjamina Franklina. Zresztą po Franklina sięgał zdecydowanie najczęściej...

Franklin bardzo różnił się od Kalwina. Jego życie było raczej dalekie od wyrzeczeń....

Metoda wybrana przez Webera ma swoje słabe punkty. Stało się to oczywiste w ostatnich latach w Ameryce, gdzie była używana w wojnach kulturowych. Prawica nieustannie biła na alarm z powodu upadku protestanckiej etyki pracy tak, jakby ona kiedykolwiek istniała w dosłownym kształcie. Po drugie widać bardzo jasno, jak złudne mogą być modele, gdy próbujemy je konfrontować z historią. Franklin był kosmopolitycznym sybarytą, uwielbiającym cielesne rozkosze. Miał dziecko ze swoją służącą, podobnie zresztą jak Hegel i Marks. Jego rozrywką numer jeden było uwodzenie kobiet. Napisał mnóstwo tekstów stanowiących pochwałę wyrzeczenia, zbierania grosza do grosza, ale robił to głównie z pobudek, jak to się mówi - komercyjnych. Albo weźmy Holandię, pierwszy kapitalistyczny naród świata, w samym szczycie jego rozwoju, czyli w XVII wieku. Holendrzy wiedzieli od Kalwina, że wielkie bogactwo jest najważniejszym testem moralnej wytrzymałości. Jednak przeszli przez ten sąd Boży fatalnie. Uwielbiali pokazy luksusu, publiczną pompę - nikt im pod tym względem nie dorównał na północy Europy. Etyka protestancka nie miała żadnego wpływu na konsumpcję... Zresztą sam Weber na ostatnich stronach swej genialnej książki w przypływie rezygnacji i rozpaczy dawał bardzo jasno do zrozumienia, że to, co było prawdziwe na początku kapitalizmu, ma się nijak do świata, w którym kapitalizm zwyciężył. Zwycięski kapitalizm nie potrzebuje już wsparcia etyki protestanckiej - twierdził. I powoływał się na przykład najbardziej kapitalistycznego kraju - Stanów Zjednoczonych - gdzie kapitalizm został całkowicie podporządkowany ziemskim namiętnościom, stał się czymś w rodzaju sportu...

Kapitalizm całkowicie zawiódł nadzieje Webera. Jednocześnie dziś dostrzegamy bardzo jasno, że to, co Weber uważał za pewne wynaturzenie, stało się - nie do końca wiemy kiedy - formą absolutnie dominującą. To nie jest dewiacja, to jest norma...


Człowiekiem, który po raz pierwszy użył słowa kapitalizm, by nazwać system pewnych ściśle określonych stosunków produkcji, był Werner Sombart. Niczego podobnego nie znajdziemy u Marksa. Sombart jest dziś autorem zapomnianym z dwóch powodów: po pierwsze, wsparł nazistów, a po drugie, jego dzieło jest urywkowe, pełne przeskoków, często wewnętrznie sprzeczne. Dla Sombarta chciwość była podstawowym źródłem kapitalizmu i wszystkich innych ludzkich działań. Jednak kapitalizm wprowadza nowy element: zniesienie wszelkich istniejących dotąd granic chciwości. System kapitalistyczny wywiera psychologiczny przymus prowadzący do coraz większego pragnienia zysku. Decyduje o tym abstrakcyjny, bezosobowy charakter tego celu. Profity są zawsze niezadowalające, a chciwość absolutna. Tak absolutna, że dotyczy nie tylko sfery gospodarczej - rozprzestrzenia się na wszelkie inne pola ludzkiego działania, gdzie interesy ekonomiczne starają się podporządkować sobie wszystkie inne wartości. W swej fascynującej i absolutnie szalonej książce Luxury and capitalism (Luksus i kapitalizm) Sombart sięga po argument, który na pierwszy rzut oka wydaje się nam absolutnie nie do przyjęcia. Twierdzi, że pozamałżeńska miłość i styl życia, który się z nią wiązał, jest źródłem coraz większego pragnienia luksusu. Oraz przyczyną narodzin kapitalizmu. Mówiąc o miłości pozamałżeńskiej, ma na myśli miłostki na dworach królewskich, szczególnie na dworze Ludwika XIV.

To argument, który z pewnością bardzo spodobałby się islamskim fundamentalistom...

Jak mówiłem, Sombart jest szalony. Przyjrzyjmy się jednak bliżej temu, o czym mówi. Mamy tu do czynienia z wielką rewolucją w postrzeganiu świata. Odtąd na kobietę spoglądamy zupełnie inaczej - w sposób hedonistyczny, co jest całkowitym przeciwieństwem wszelkich religijnych nakazów narzucanych przez Kościół. Dokonuje się wielka emancypacja ciała. Następna sekwencja to narodziny mody. Wszystkie szaleństwa luksusu, ekstrawagancji, bezsensownych wydatków zapoczątkowane przez dworzan, stały się stylem, który jest naśladowany - choć nie w tak widowiskowej formie - przez wszystkie niemal kobiety. Od nastolatek po panie domu z klasy średniej. Wszystkie chcą być na czasie, wszystkie chcą uczestniczyć w ogólnoświatowej paradzie mody. Moda jest ucieleśnieniem kapitalizmu dnia dzisiejszego. Wszystko jest podporządkowane jednemu zadaniu: sprzedawaniu złudzeń, potęgowaniu iluzji. Hedonizm stał się w ten sposób główną siłą sprawczą kapitalizmu.

Wiemy, że hedonizm jest zły. Wie to każdy z nas. I nie czyni nas to mądrzejszymi ani lepszymi.

Być może więc nadszedł czas, by zrozumieć, że jego dominacja sprawia, iż przestaliśmy w ogóle zadawać pytania związane z kwestią absolutnie podstawową, jaką jest dystrybucja przywilejów. Przyjęliśmy milczące założenie, że kapitalizm wystarczy. Tymczasem kapitalizm jest jedynie systemem produkcji i zarówno polityka, jak i kultura nie są wytworem kapitalizmu. Demokracja jako forma polityczna jest starsza od kapitalizmu, a pragnienie równości jest głęboko zakorzenione w naszym pojmowaniu sprawiedliwości. To dlatego nie przestaję powtarzać, że jestem socjalistą w kwestiach gospodarczych. Oraz liberałem w polityce i konserwatystą w sferze kultury.

Dziś podstawową formą dystrybucji przywilejów stała się edukacja. To ona w coraz większym stopniu kształtuje nowe nierówności. A przynależność klasowa coraz bardziej traci na znaczeniu. To zauważono już dawno. Przeoczono jednak inną konsekwencję, którą pan podkreśla: że to prowadzi do całkowitej przemiany idei polityki. Dawniej podstawowe konflikty można było opisać w kategoriach klasowych. Dziś jest to już niemożliwe. I właśnie dlatego takie znaczenie zyskała polityka oparta na tożsamości, gdzie zaczynamy się określać na podstawie swej płci, przynależności religijnej czy etnicznej.

Tu pojawiają się dwa zasadnicze problemy. Pierwszy dotyczy osiągniętego rezultatu - jest nim coraz większa fragmentacja grup tożsamościowych. To widać bardzo wyraźnie w dzisiejszym społeczeństwie. Po drugie - i to jest jeszcze większy problem - my wcale nie mamy jednej tożsamości. Każdy z nas ma ich bardzo wiele - opartych na pracy, pochodzeniu, rodzinie, zdolnościach itd. Każdy z nas w nieuchronny sposób musi się definiować na wiele sposobów - urządzenie społeczeństwa musi to wziąć pod uwagę i musi to wspomagać... Jeśli chce pan oprzeć społeczeństwo tylko na jednej tożsamości, w nieuchronny sposób kreuje pan konflikt. Najbardziej wyrazistym przykładem jednej tożsamości jest tu oczywiście rasa, gdzie czyjeś miejsce wyznacza to, czy ktoś jest czarny, czy biały.

Można powiedzieć, że tę lekcję mamy już za sobą...

Tę lekcję akurat tak. Jednocześnie religijna prawica w moim kraju wszystkie problemy sprowadza do tożsamości związanej z religią. Jej przesłanie brzmi: jedynie od twojej religii zależy, czy masz rację, czy nie. Czasem największe, realne problemy mają naturę religijną. Na przykład, gdy ludzie są dyskryminowani z powodu swego wyznania. Wtedy należy zrobić wszystko, by to zmienić. Ale religijnej prawicy nie chodzi o nic podobnego. Ona mówi: jeśli chcesz mieć rację, masz tylko jedno wyjście - musisz zmienić religię na naszą. Podobnie jest z feminizmem. Feminizm miał przez długi czas absolutnie zasadne cele, ponieważ kobiety były wykluczone ze społeczeństwa i należało to zmienić. Jednak dzisiaj mamy do czynienia z feminizmem ekstremistycznym, który mówi o tym, że żyjemy w świecie dominacji mężczyzn. Na pierwszy rzut oka to wydaje się nawet trafne. Problem polega jednak na tym, że słowo dominacja wcale nie oddaje prawdziwej natury stosunków między kobietą a mężczyzną.

Używając takiego języka, pokazujemy, że przeznaczeniem naszych społeczeństw jest walka między płciami, która stanowi nową formę walki klas...

Jednym z największych sukcesów nowoczesnego społeczeństwa przemysłowego było oddzielenie konfliktów związanych z kwestią pracy od ideologii, przekucie ich na język interesów, co ułatwiło negocjacje. Te konflikty rozdzierały społeczeństwa przez 50 lat, jednak dzięki stworzeniu instytucji zbiorowych negocjacji udało się uzyskać pokój społeczny. Musimy zachować różnicę między publicznym i prywatnym. Mówię o tym nie tylko jako człowiek uważający się za liberała w polityce. Mówię o tym, bo wymaga tego rozsądek. Najbardziej niszczycielskie konflikty wynikają z upolitycznienia kwestii moralnych. Po pierwsze dlatego, że nasze stanowisko w kwestiach moralnych często przyjmuje formy ekstremalne, gdzie celem staje się zniszczenie przeciwnika. Po drugie kwestie moralne ze swej natury nie podlegają negocjacjom. Tymczasem musimy dojść do jakiejś ugody. Dlatego jedynym wyjściem jest zbytnie nieupolitycznianie takich kwestii. Jeżeli będziemy je upolityczniać, jedynym co osiągniemy, będzie jeszcze większy konflikt.

Jak w takim razie zamierza pan rozwiązać np. kwestię aborcji?

Jestem wierzącym, choć niepraktykującym Żydem. Kody żydowskiej myśli są dla mnie bardzo istotne - dlatego nie lubię aborcji. Jednocześnie nie uważam, bym miał prawo do powstrzymywania innych ludzi przed nią. Choć sądzę, że powinna być ona utrzymana w pewnych rozsądnych granicach. Aborcja rozwiniętego płodu jest dla mnie np. absolutnie nie do przyjęcia, ponieważ rozwinięty płód jest istotą ludzką. Aborcja musi być prywatnym prawem także dlatego, że jednostki, które ze swoich podatków finansują praktyki, będące dla nich czymś nie do przyjęcia, wzbudzające w nich obrzydzenie, mają prawo do publicznego protestu. Jeśli natomiast aborcja staje się działaniem prywatnym, protestujący tracą prawo do zaburzania publicznego porządku. Oczywiście pozostaje kwestia ludzi biednych, którzy nie mają pieniędzy na aborcję - znalezieniem środków dla nich powinny zająć się prywatne fundacje.

Co oznacza polityka tożsamości dla dawnych podziałów na lewicę i prawicę? W jakim stopniu je unieważnia?

Polityka tożsamości występuje na lewicy i na prawicy. Zmieniają się tylko tożsamości, wokół których ta polityka się organizuje. Na amerykańskiej lewicy były to: rasa, płeć, tożsamość seksualna i etniczna. Na prawicy chodzi o rzeczy takie jak aborcja, modlitwa w szkole, wartości rodzinne, narastanie przestępczości, prawo do posiadania broni i walka ze środowiskami gejowskimi domagającymi się nowych praw. Ale to nie wyczerpuje problemu. Polityka tożsamości prowadzi w następnym etapie do zatarcia dawnych linii granicznych. W Ameryce mamy ekonomicznych konserwatystów, którzy chcą zmniejszenia uprawnień państwa i są jednocześnie liberałami w kwestiach obyczajowych takich, jak prawa gejów czy aborcja. Mamy społecznych konserwatystów, którzy zawsze chcieli zminimalizowania roli państwa w gospodarce w imię pobudzenia wzrostu, jednocześnie jednak pragną zwiększenia jego ingerencji w sferę moralności - w imię wartości rodzinnych. Mamy radykalne feministki, które domagają się zdelegalizowania pornografii, ponieważ pornografia poniża kobiety. Wcześniej z pornografią walczyli raczej społeczni konserwatyści. Potem to wszystko staje się jeszcze bardziej pogmatwane, coraz trudniej odróżnić, co jest liberalne, a co konserwatywne, ponieważ politycy nieustannie zmieniają swe stanowiska - zwłaszcza gdy, przyglądając się badaniom opinii publicznej, dochodzą do wniosku, że powinni jakoś uwzględnić opinie głosujących, ze swej natury bardzo zmienne.

Krótko mówiąc, coraz częściej mamy tu do czynienia z wyraźnym triumfem retoryki nad rzeczywistością...

W wielu przypadkach na pewno tak jest. Np. nie było ważniejszej sprawy dla republikanów za Reagana niż walka o wartości rodzinne. Tymczasem jedynym prezydentem rozwodnikiem w historii Ameryki był właśnie Reagan. Na dodatek nie wyrażał żadnego zainteresowania dziećmi z żadnego ze swych małżeństw. Wszystko to jest oczywiście zwielokrotnione przez media. Kampanie prezydenckie stały się operacjami marketingowymi, gdzie i tak nie sposób niczego wyrazić ze względu na zdawkowość przekazu. Od końca lat 60. średnia długość wypowiedzi w kampanii zmniejszyła się ponadpięciokrotnie. I tu pojawia się pytanie: co to w ogóle oznacza dla demokracji? Demokracja nie sprowadza się jedynie do tego, że jednostki mają rozstrzygać, co jest dobre, a co złe. Ważne jest także to, by były to prawdziwe problemy. Tymczasem techniki propagandy i sama natura mediów prowadzą do tego, że ludzie przestają być w ogóle zdolni do odróżniania problemów absolutnie podstawowych od problemów drugorzędnych.
































p

*Daniel Bell, ur. 1919, socjolog, publicysta, jeden z najbardziej znanych i wpływowych intelektualistów amerykańskich. Wykładowca uniwersytetów Columbia oraz Harvard; członek American Academy of Arts and Sciences. Jest jednym z twórców koncepcji społeczeństwa poprzemysłowego oraz "końca wieku ideologii". Do jego najważniejszych książek należą "The End of Ideology" (1960) oraz "Kulturowe sprzeczności kapitalizmu" (1976, wyd. pol. 1994). Argumentował w nich, między innymi, że marksizm utracił w Ameryce znaczenie jako ideologia, a nierówności i sprzeczności amerykańskiego społeczeństwa można rozwiązać za pomocą istniejących już struktur politycznych i administracyjnych. W 1965 roku, wspólnie z Irvingiem Kristolem założył "The Public Interest", jedno z najważniejszych czasopism poświęconych polityce społecznej. W "Europie" nr 79 z 5 października 2005 roku opublikowaliśmy jego tekst zatytułowany "Moralność i zło".