Warto śledzić zmiany, jakie zajdą w uzdrowiskach, które kupiło lub w niedalekiej przyszłości kupi KGHM TFI. Fundusz spółki miedziowej może zrewolucjonizować rynek turystyki leczniczej. Wkrótce powstaną hybrydy łączące usługi uzdrowiskowe z ofertą spa. Czyli najpierw kąpiel w wodach termalnych i krioterapia pod okiem lekarza, potem masaż kamieniami z dna Morza Czerwonego i maseczka z ogórków, a na koniec łyk wysokozmineralizowanej wody. Taki usługowy eklektyzm zarówno dla zmęczonych yuppies, jak i schorowanych seniorów to przyszłość rynku, który wkrótce może być wart ponad miliard złotych.
KGHM TFI kupiło już 90 proc. akcji Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich (ZUK). W planach ma nabycie jeszcze 7, 8 najbardziej atrakcyjnych zakładów uzdrowiskowych, co pozwoliłoby mu kontrolować przynajmniej połowę rynku. A raczej kreować, wytyczać nowe standardy. – Na pewno Polacy będą coraz częściej korzystać z tego typu świadczeń, bo po pierwsze będziemy mieć więcej pieniędzy, a po drugie – większą potrzebę dbania o swoje zdrowie. Polska jest na razie na etapie szybkiego startu. Coraz więcej z nas stara się jeździć do miejsc, gdzie korzysta się z usług zdrowotnych spa czy wellness. To jest przyszłość, coś, z czego będą coraz większe zyski – powiedział w rozmowie z „DGP” wiceprezes KGHM TFI Arkadiusz Gierałt.

Dwa tyciące lat do tyłu

24 państwowe uzdrowiska, które wciąż czekają na sprywatyzowanie, w wielu przypadkach są zapóźnione o jakieś 2000 lat. W starożytnym Rzymie mozaiki w termach nie odpadały. – Stan państwowych uzdrowisk jest kiepski, ale to wcale nie znaczy, że nie można na nich zarabiać. Na trzech sanatoriach, mimo pieniędzy wydanych na inwestycje, zarobiłem w ubiegłym roku 600 tys. złotych – powiedział nam Waldemar Krupa, prezes Izby Gospodarczej „Uzdrowiska Polskie”. Jednak trzeba je było najpierw nieco przekwalifikować – w stronę klienta komercyjnego. Obecnie bowiem ponad 70 proc. gości polskich zakładów uzdrowiskowych to pacjenci NFZ. A ci nie należą do grupy wellness.
Reklama



Reklama
Za NFZ-owskim pacjentem idą małe pieniądze. Przeważnie refundacja za osobodobę wynosi 100 zł. I za tę państwową jałmużnę zakład uzdrowiskowy musi zapewnić wyżywienie oraz zabiegi. Sytuacja jest na tyle niepokojąca, że prezesi uzdrowisk Małopolski i Podkarpacia zaapelowali już do przedstawicieli NFZ o wyższe stawki za leczenie. Te pozostają bowiem na stałym poziomie, a koszty wyżywienia i mediów rosną.
W Niemczech kuracjusz wysłany przez tamtejszą kasę chorych do uzdrowiska dopłaca i do wyżywienia, i do noclegu. A uzdrowisko może sobie nawet odliczyć koszty zorganizowania imprez kulturalnych. Z drugiej strony na razie polskie zakłady, nawet gdyby chciały, nie mogą pozwolić sobie na stratę niskodochodowych pacjentów NFZ, bo inaczej świeciłyby pustkami. – Uzdrowiska z nich żyją. Raczej nikt funduszowi zdrowia nie będzie odmawiał, bo to stały dochód. Łatwiej odmówić klientowi komercyjnemu – uważa Gierałt.
Jednak komercyjny potencjał branży jest ogromny. Na kupno Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich było aż siedmiu chętnych, nie tylko dlatego że w jego skład wchodzi rozlewnia wody Staropolanka. Według naszych informacji dobrze zarządzany ZUK może dawać przychód rzędu 20 mln zł rocznie. Aby jednak osiągnąć ten pułap, zakłady uzdrowiskowe spod znaku KGHM muszą odejść od modelu siermiężnych polskich zdrojów. Poza naturalnymi zasobami wód mineralnych, glonów czy borowin powinny mieć coś, co wydobędzie je z epoki skamielin. Wzorem uzdrowisk z zachodniej Europy – tych z Wiesbaden, Vichy czy Baden-Baden – w których są salony kosmetyczne i sportowe, kasyna i kluby nocne, staną się więc z czasem nowoczesnymi kompleksami.
Rachunek jest prosty. Europejski rynek spa został oszacowany przez Europejskie Stowarzyszenie Spa na 5 mld euro rocznie. Przeciętny turysta na zachodzie Europy wydaje dziennie 74 euro, a turysta korzystający z oferty wellness – 96 euro. Klient spa należy więc do zupełnie innej kategorii konsumentów niż pacjent NFZ w zakładzie uzdrowiskowym.
– Szansą dla naszych uzdrowisk jest właśnie rozwój usług spa – mówi wprost Jan Golba, prezes Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych.
Według Polskiego Instytutu Spa i Wellness (PISiW) co roku w Polsce przybywa około 20 hoteli spa. Sytuacja na rynku usług turystycznych sprawi, że hotel bez tych trzech liter w nazwie już na samym starcie dostanie kilka punktów mniej w przewodnikach i rankingach firm, które chciałyby zorganizować konferencję lub wyjazd integracyjny. – To trudny biznes, dający głównie prestiż. Spotkałem się z jednym z dyrektorów hotelu, który mi powiedział: „Nie wiem, co to jest spa, ale muszę to mieć, aby do mnie przyjechali” – mówi nam Mariusz Nieścior z PISiW.
W pogoni za prestiżem nie wszystkie „ośrodki spa” rzeczywiście działają zgodnie z ideą sanus per aquam. Niektóre chcą leczyć bez sauny i basenu. Jednak te ośrodki i hotele, które mają wszystko, czego wymaga kategoria wellness, zyskują podwójnie. Jedną z najważniejszych przyczyn ich przewagi nad uzdrowiskami jest budowanie prestiżu gości i zaspokajanie snobistycznych potrzeb najbardziej aktywnych konsumentów. – Różnicą jest atmosfera. Tutaj panuje klimat wyjątkowości, relaksu. Uzdrowiska mają przeważnie klimat sanatoryjny – mówi Nieścior. Spa się nie odwiedza jak uzdrowiska. Karty członkowskie i programy lojalnościowe sprawiają, że do spa zaczyna się przynależeć. Jak do country clubu.
Ponieważ klient kategorii premium jest wybredny i niestały w uczuciach, spa w przeciwieństwie do zakładów uzdrowiskowych cały czas ewoluuje i z roku na rok zmienia ofertę. Według branżowego Spafinder.com w tym roku królowały zabiegi sięgające do tradycji Dalekiego Wschodu. Ale już hitem zaczyna być muzułmański hammam z rękawicą do masażu kessa i olejem arganowym w rolach głównych – oczywiście w wersji light, przystosowanej do delikatnego i wygodnego Europejczyka.



Czas inwestycji

Generalnie, patrząc z punktu widzenia przedsiębiorców, statystyczne spa zwiększa obłożenie hotelu i średnią cenę pokoju. Nic dziwnego, że hotelarze budują sauny i gabinety do masażu, a właściciele tych uzdrowisk, które zarabiają, starają się wygospodarować na to trochę miejsca i pieniędzy. Znamienny jest przykład Uzdrowiska Nałęczów sprywatyzowanego w 2001 roku. W latach 2001 – 2006 jego przychody zwiększyły się o 50 proc. Zbudowano termy pałacowe oraz atrium. Powstały sauny, salony kosmetyczne i basen zabiegowo-rekreacyjny. Jednym słowem zainwestowano w spa. Opłacało się. W 2006 roku rentowność spa na terenie uzdrowiska sięgnęła 25 proc.
Turyści i pacjenci przyjeżdżają masowo do Nałęczowa, ponieważ mają dwa w jednym. Z jednej strony – korzystny klimat, zabiegi lecznicze, hydro- i fizjoterapie pod okiem prawdziwych lekarzy, a z drugiej – zabiegi kosmetyczne, białe szlafroki, płatki kwiatów i masaże w olejkach eterycznych. Czyli spa w uzdrowisku. Jak powiedział Nieścior, nastawienie na komplementarność usług to w tym biznesie dobry kierunek. W największych niemieckich zakładach uzdrowiskowych turyści mają do dyspozycji hipoterapię, chromoterapię, refleksoterapię, ale i miodoterapię, kakaoterapie oraz dziesiątki innych terapii mniej leczniczych, a bardziej wellness. Mogą kąpać się w kojącym błocie i zdrowych ziołach, ale również w oleju, mleku, soli, glonach, a nawet maśle. Tego typu uzdrowisk spa jest w Niemczech kilkadziesiąt. Rokują świetnie.
Cały mechanizm działa też w odwrotnym kierunku. Tak jak uzdrowiska idą w stronę spa, tak spa podążają w stronę uzdrowisk, przekształcając się w medical spa, w których pilnują nas lekarze, a nie tylko masażyści i terapeuci. Obaj protagoniści turystyki leczniczej w tym wyścigu na podobieństwa spotkają się gdzieś pośrodku, ale i tak wygrają uzdrowiska. Pobyt w spa pozostanie nagrodą, ale wyjazd do uzdrowiska przestanie być wskazaniem od doktora.
Oczywiście sprywatyzowane, nowoczesne, regularnie remontowane uzdrowiska bez spa w swojej ofercie również by przetrwały.
– Inwestycje w uzdrowiska wydają się doskonałym, przyszłościowym projektem. Patrząc na to, jak się zmienia społeczeństwo, jak się starzeje, to wydaje się, że ten projekt jest wręcz idealny – powiedział w rozmowie z „DGP” przewodniczący rady nadzorczej KGHM Jacek Kuciński. Czyli za kilka, kilkanaście lat obecni 50-latkowie przestaną inwestować w nieruchomości, fundusze kapitałowe i pobyty w spa. Zaczną kupować sobie zdrowie. Ale dlaczego nie zrewolucjonizować rynku i mieć wśród swoich klientów zarówno aktywnych młodych, jak i zmęczonych seniorów, czyli wszystkich.